eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

eGospodarka.plPrawoGrupypl.soc.prawomundurki w szkołachRe: mundurki w szkołach
  • Data: 2007-08-22 00:14:35
    Temat: Re: mundurki w szkołach
    Od: "Robert Tomasik" <r...@g...pl> szukaj wiadomości tego autora
    [ pokaż wszystkie nagłówki ]

    Użytkownik "Szerr" <n...@p...pl> napisał w wiadomości
    news:kd6x7ayi80ef.glopva90p2x7$.dlg@40tude.net...

    >> Wiesz, ja z takimi uczniami czasem się stykam. Czasem z samej ciekawości
    >> wypytuję o przyczyny. Często właśnie przyczyną pośrednią popełnienia
    >> przestępstw jest ta konsekwencja. Uczeń przestaje chodzić do szkoły, to
    >> pod
    >> szkołą spotyka podobnych jemu. A dwóch leserów, to już banda. Chciał by
    >> się
    >> człowiek zabawić, ale bez pieniędzy trudno. To wyciągają kieszonkowe
    >> rówieśnikom. Któryś rówieśników nie chce dać i wówczas pierwszy raz się
    >> przełamują - biją go.<ciach>
    > Chyba nie chcesz w ten sposób, istnieniem przymusu wychowawczego,
    > usprawiedliwić młodocianych przestępców?

    Nie. Chcę Ci pokazać, że idąc na tzw. "udry" nic nie osiągniesz z
    młodzieżą.

    >> Zajrzyj do przepisu, upewnij się, a potem pisz. Przewodniczącym komisji
    >> jest dyrektor lub jego zastępca.
    > To prawda, byłem nieprecyzyjny. Miałem na myśli, że nauczyciel przedmiotu
    > jest głównym egzaminującym.

    Nie jest żadnym głównym egzaminującym. Tam jest część pisemna (do której
    pytania przygotowuje nauczyciel, a zatwierdza je dyrektorze szkoły) oraz
    część ustna, w której bierze udział nauczyciel jako członek komisji.
    >
    >> A uczeń egzamin "MA ZDAĆ".
    >
    > W normalnych szkołach, mających normalnych dyrektorów, funkcjonuje to
    > inaczej - normalnie. Uczeń zdaje, jak się nauczy.

    Widocznie różne są normy.
    >
    >> Jak kilku uczniów te egzaminy zda, to dyrektor zaczyna się zastanawiać
    >> nad
    >> zmianą nauczyciela.
    >
    > Interesowałeś się kiedyś, jak trudno w obecnym stanie prawnym pozbyć się
    > nawet ewidentnie niekompetentnego nauczyciela?

    Wyobraź sobie, że tak. Bardzo prosto, jeśli będzie takie sztuki odprawiał,
    jak Ty proponujesz. Z życia wzięte (zaznaczam, że celowo pozmieniałem
    niektóre mniej istotne dla merytoryki fakty, by niemożliwe było ustalenie,
    o jakie zdarzenie dokładnie chodzi! - w końcu piszę to na publiczną listę).
    Ale zdarzenie sprzed kilku lat:

    Wiejskie gimnazjum w którym nauczyciel "uparł się", że przedmiot Wychowanie
    Techniczne jest równie ważny jak inne przedmioty. Wymagania miał stosunkowo
    niewielkie. Chciał, by dzieci na jego lekcje przychodziły, by nie gadały i
    opanowały program nauczania. Przez kilka lat dzieci płakały, ale uczyły się
    pilnie. Gość wystawiał niskie oceny bo uważał, że na tyle zasługują.
    Dyrektorka - tak jak piszesz - niewiele mogła, zresztą chyba jakoś
    specjalnie nie naciskała.

    W końcu któreś z rodziców poskarżyło się do miejscowego Wójta (powiesz, że
    nie ma nic do powiedzenia :-) na zebraniu wiejskim. Że nauczyciel ma za
    wysokie wymagania, że wyzywa dzieci od nieuków na lekcji i zostawia "po
    kozie". No i - o zgrozo - wymaga by przychodziły na jego lekcję, która
    zaczynała się o 8 rano (pierwsza lekcja), a dzieci przez śniegi i góry
    chodzą, więc się spóźniać muszą. A, że czasem to spóźnienie wypadało tak,
    że nie było ich na całej lekcji, to już inna sprawa. To siedzenie "po
    kozie" to nauczyciel wymyślił, bo dzieci miały te spóźnienia "odpracować".
    Nadrabiali tam zaległości podobno.

    Zbliżały się wybory. Wójt przeprowadził "rozmowę dyscyplinującą" z
    Dyrektorką Szkoły (z nauczycielem mu się nie chciało). Zbiegło się to z
    informacją, że podobno rzeczony nauczyciel pobił jakiegoś ucznia -
    zaznaczam, że tożsamości pobitego nie znano na owym etapie. Ktoś coś komuś
    powiedział, i dyrektorka to usłyszała. Dyrektorka dała nauczycielowi
    ultimatum, że ma się "poprawić", stopnie mają być średnio 5, przeprosić
    pobitego (ktokolwiek by to był, bo jej się ustalać nie chce) i klasę.
    Nieobecności na pierwszej lekcji ma nie wpisywać. Nauczyciel stwierdził, że
    nic nagannego nie robił, więc przepraszać nie będzie, a ocen nie podniesie.
    Następnie przyszedł do klasy która się na niego żaliła i powiedział, że
    mogą mu skoczyć (w bardziej dyplomatycznych słowach), bo on jest dobrym
    nauczycielem i nic mu nie zrobią.

    Dzieci pewnie powiedziały o tym w domu i kilku rodziców poszło do Wójta.
    Wójt taką niesubordynacją wk... srodze zwołał zebranie rodziców, wychowawcy
    klasy i tego nauczyciela - nie racząc powiadomić dyrektora szkoły (nie
    pytaj, jak się to stało, bo nie wyobrażam sobie tego choćby z przyczyn
    technicznych, ale tak było - dyrektorka o zebraniu dowiedziała się
    przypadkowo tuż po jego zakończeniu jak się nauczyciel przyszedł poskarżyć,
    że go obsztorcowano). Tam oczywiście doszło do pyskówki bo nauczyciel
    swoje, a rodzice swoje (nie twierdzę, że nauczyciel nie miał merytorycznie
    racji). Więc Wójt podczas zebrania wstał i powiedział, że ma być generalnie
    lepiej, bo jak nie, to się nauczyciela zwolni (czego uczynić zresztą nie
    miał ani faktycznej możliwości, ani prawa - bo przełożonym nauczyciela nie
    jest). Nauczyciel jest po to, by dzieci nauczyć, a jak nie umie nauczyć, to
    niech idzie drogi budować. Jak ma ich nauczyć, skoro na lekcje nie
    przychodzą, tego Wójt wyjaśnić nie potrafił.

    Nauczyciel się nie poprawił. Na koniec roku powystawiał w tej klasie
    trójczyny i połowa klasy wnioski o egzamin poprawkowy złożyła, bo to była 6
    klasa i ocena do średniej wchodziła. Dyrektorka dała nauczycielowi do
    zrozumienia, że lepiej by było, jakby przestał się wygłupiać, bo po co mu
    problem i wystawił te piątki - dzieci i tak zdadzą. Nie spotkało się to ze
    zrozumieniem nauczyciela, więc zorganizowano egzamin komisyjny. Nauczyciel
    opracował pytania do części pisemnej. Dyrektorka szkoły (polonistka) wraz z
    nauczycielką od matematyki (mała szkoła, więc od WT innego belfra nie było)
    uznały komisyjnie, że pytania są za trudne i opracowały własne. To spotkało
    się ze sprzeciwem rzeczonego nauczyciela, który oświadczył, że tak się nie
    bawi i w komisji dalszego udziału brać nie ma zamiaru. Po egzaminie
    dyrektorka szkoły powpisywała do dziennika piątki uczniom jako wynik
    egzaminu komisyjnego i zaparafowała to. Te oceny znalazły się na
    świadectwach.

    Następnie wezwano rzeczonego nauczyciela i poinformowano go, że zostaje
    zwolniony dyscyplinarnie ponieważ pobił ucznia (przypominam, nadal nie
    wiadomo jakiego), nie wykonał polecenia dyrektora szkoły dotyczącego zmiany
    skali oceniania oraz porzucił pracę, bo nie przyszedł na tę drugą część
    egzaminu komisyjnego. Poza tym w uzasadnieniu znalazła się wzmianka o tym,
    że od pewnego czasu uczniowie uzyskiwali niskie oceny, co świadczy o tym,
    że nauczyciel nie dawał sobie rady z realizacją procesu dydaktycznego, a
    podejmowane przez dyrekcje czynności zaradcze nie odniosły rezultatu.
    Podobno poza protokołem dyrektorka powiedziała chłopu, że nawet go lubi i
    rozumie (pracowali w tej szkole razem kilkanaście lat), ale Wójt
    powiedział, że nie da pieniędzy na dodatkowe zajęcia, jak ona nauczyciela
    nie zwolni, więc co ma uczynić.

    Nauczyciel owym faktem poczuł się srodze urażon i złożył zawiadomienie o
    przestępstwach: przekroczenia uprawnień przez Wójta oraz niesłusznego
    zwolnienia go z pracy i sfałszowaniu wyników tego egzaminu komisyjnego,
    który został przeprowadzony niezgodnie z przepisami przez dyrektora szkoły.
    Dodatkowo zawiadomił, że polecono mu fałszować Nieobecności poprzez
    zatajanie faktu, że nie ma uczniów na pierwszej lekcji i kilka jeszcze
    innych pomniejszych wątków.

    Ustalono, że formalnie nauczyciel w zasadzie to miał może i rację. Więcej
    jak połowa rzeczonej klasy na pierwszą lekcję WT nie przychodziła, bo
    programowo spóźniał się gimbus z powodu śniegu i rozlicznych awarii. W tej
    sytuacji trudno, by coś z przedmiotu wiedzieli. Protokół z egzaminu
    komisyjnego zginął, a wszyscy biorący w nim udział doznali amnezji i nikt
    nie pamiętał kto i kogo oraz o co pytał. Powzięto nawet podejrzenie, że
    tego egzaminu nie było w ogóle. Zostały jedynie kartki z części pisemnej,
    ale te zawierały jedynie imię i nazwisko oraz odpowiedzi w rodzaju 1A, 2C,
    3B, więc o kant odwłoka taki materiał rozbić. Nauczyciel nie potrafił
    powiedzieć jakie były ostatecznie pytania, bo przecież wyszedł.

    Nie udało się ustalić, jakież to rozliczne zabiegi dyrekcja podejmowała w
    przedmiocie poprawy poziomu nauczania z WT, które to tej poprawy nie
    przyniosły. W ciągu ostatnich 10 lat nigdy lekcji tego nauczyciela nie
    hospitowano (a przynajmniej nikt żadnego dowodu tego przedstawić nie
    potrafił). Dyrektorka oświadczyła, że to był dobry nauczyciel i uważała to
    za zbędne - na uwagę, że to cokolwiek zatem pozostaje w sprzeczności z
    uzasadnieniem zwolnienia skorzystała z prawa do odmowy odpowiedzi na
    niektóre pytania.

    Udało się - o dziwo - ustalić dane tego pobitego. Okazało się, że rzeczony
    uczeń usilnie usiłował nie zostać po kozie z WT, bo z kumplami się umówił i
    już czekali. W drzwiach stanął rzeczony nauczyciel i go zatrzymał chwytem
    za szyję. Mało skutecznie, bo uczeń mimo wszystko wyszedł zresztą belfra
    podobno wywracając przy tym i waląc drzwiami niezamierzenie, ale za to
    skutecznie z impetem zamykanymi w głowę pozbawiając na chwilę przytomności.
    Gówniarz się w domu nawet nie przyznał słowem, ale koleżanki jego
    powiedziały to swoim matkom. W ogóle urosło to do rangi czynu bohaterskiego
    i cała szkoła opowiadała o tym, jak Wojtek wp... belfrowi. Matki tych
    koleżanek doniosły matce ucznia o jego "bohaterstwie". Ta zapytała syna,
    który zaprzeczył kategorycznie, więc wiedziona instynktem matczynym poszła
    do dyrektorki i poprosiła o WYJAŚNIENIE zajścia, o którym dowiedziała się
    od osób trzecich, ale któremu zaprzeczał jej syn. Dyrektorka nawet nie
    zapytała nikogo o co chodziło.

    Prokurator po czynnościach postępowanie umorzył:

    - Przeciwko wójtowi - bo oczywiście dyrektorka i wójt zaprzeczyli jakoby
    opisane rozmowy miały miejsce. Decyzja o zwolnieniu belfra była podobno
    suwerenną decyzją dyrekcji. Dyrektorka oświadczyła, że powiedziała
    nauczycielowi o tym, bo głupio jej było zwolnic kolegę. Wójt na zebraniu
    klasowym zwołanym przez Wychowawczynię podobno był przypadkowo. Przechodził
    akurat i go zainteresowała praca podległej szkoły. Głos zabierał - a
    jakże - bo kiedyś był nauczycielem i chciał młodszemu koledze służyć radą i
    doświadczeniem. Ale w żadnym wypadku mu nie groził. Pozostali uczestnicy
    zebrania wypowiedzi wójta nie pamiętali. Kilka osób akurat wyszło na
    papierosa. Wychowawczyni jakiejś matce akurat oceny w dzienniku pokazywała.
    A w ogóle, to niewiele brakowało, a by się okazało, że wójt w ogóle głosu
    nie zabierał - po prostu poza belfrem i wójtem nikt tego nie pamiętał.

    - Przeciwko dyrektorce szkoły - stwierdziwszy, że ta odpowiada za proces
    pedagogiczny w szkole i skoro uznała, że nauczyciel jest niewłaściwy to
    miała prawo go zwolnić - uwłaszcza, że ten jej zaleceń nie wykonywał.
    Poleceń zmiany systemu oceniania nie wykonał a i odmówił udziału egzaminie
    komisyjnym. Poza tym ośmielił się - wbrew zarządzeniu - na pierwszej
    godzinie zajęć rano wpisywać Nieobecności i spóźnienia (które zresztą
    dyrektorka z mocy swojego urzędu usprawiedliwiła później). Dyrektor szkoły
    ma prawo część uczniów zwolnić z zajęć w sytuacjach wyjątkowych. Generalnie
    wyszło na to, że nauczyciel dopuścił się ciężkiego naruszenia obowiązków
    służbowych, co było podstawą do zwolnienia dyscyplinarnego.

    - Za to wyłączył materiały przeciwko zawiadamiającemu w sprawie o pobicie.
    Pobicie ucznia się później rozmyło, bo sam pobity nadal nabrał wody w usta
    i zaprzeczał faktom, a nikt inny bezpośrednio tego - jak się okazało
    ostatecznie - nie widział. Jego koleżanki z klasy dowiedziały się o
    zdarzeniu z opowiadań innych osób. Generalnie widziało to kilka osób, ale
    nikt się przyznać nie chciał. Zdarzenie miało miejsce podczas przerwy w
    drzwiach na korytarz. Sam nauczyciel również zaprzeczał. Mówił coś o
    przepychance, ze podobno chłonka drzwi na oścież chciał otworzyć, a to
    przechodzącym korytarzem dzieciom zagrażało.

    Dodatkowo rzeczony nauczyciel nie mógł znaleźć pracy w żadnej szkole w
    opisywanej gminie i obecnie pracuje w sąsiedniej miejscowości dojeżdżając
    15 km do pracy. A i to nie na etacie, ale na umowie czasowej na rok.
    Podobni obecny dyrektor szkoły dał mu do zrozumienia, ze jak zacznie być
    konfliktowy, to po prostu nie przedłuży z nim umowy. Zatrudnić go na pełny
    nie ma zamiaru, bo podobno inny nauczyciel ma już od trzech lat tam
    przyjść.

    I tak niemożliwe stało się możliwe.

    >> To tak, jakby policjant nie mogąc złapać przestępcy powiedział, ze to
    >> nie jego
    >> wina, tylko przestępcy :-)
    >
    > Dowcip barwny, lecz analogia nieuprawniona. Przestępca nie ma obowiązku
    > współpracować z policjantem w ujęciu się. Uczeń ma obowiązek
    > współpracować
    > z nauczycielem w procesach nauczania i wychowania.

    A my nie mamy pana płaszcza i co nam pan zrobi? Dobra. Uczeń ma obowiązek
    współpracy z nauczycielem. A jak nie będzie współpracował to co? Zaraz się
    okaże, że to nauczyciel niewłaściwe środki wychowawcze podejmuje. Wdroży
    się postępowanie naprawcze. Belfer napisze plan, w jakiż to pokrętny i
    sprytny sposób zamierza krnąbrnego ucznia wdrożyć do obowiązków szkolnych i
    zapewniam Cię, że plan się powiedzie, ku uciesze dyrekcji, rady
    pedagogicznej i całego wręcz społeczeństwa. jakby plan się nie powiódł, to
    się okaże, że nauczyciel jest niefachowy. Chciał byś być na miejscu tego
    nauczyciela niefachowy?
    >
    >> Na świadectwo wpisuje się oceny z tych egzaminów. To ta ocena z egzaminu
    >> jest głównym wyznacznikiem oceny na świadectwie. Średnią z ocen
    >> cząstkowych
    >> to możesz chyba o jeden stopień zmienić ocenę.
    > Nie wiem, o czym piszesz. O jakie egzaminy Ci chodzi? O testy kompetencji
    > po podstawówce, czy o egzamin gimnazjalny?

    O testy kompetencji. W podstawówkach w klasie 6-tej są państwowe. W
    pozostałych klasach 4-5 są wewnątrzszkolne i w znanych mi kilku szkołach to
    na ich podstawie głównie się wystawia oceny. W każdym razie miejsca tu na
    ocenę z posiadania mundurka nie ma. Możesz uczniowi ewentualnie obniżyć
    ocenę z zachowania. Przy czym jednemu tak. Jakby nikt w mundurku nie
    przyszedł, to walniesz jak nic gola do własnej bramki, bo spadnie Ci
    średnia.

    I tak by dyskusję już powoli kończyć, bo przestaje mieć sens. Szerr, ja nie
    twierdzę, że Ty nie masz racji. Twoje idee są światłe i bardzo słuszne. Po
    prostu mam wiele lat i zawód pozwalający mi poznawać realia życia. Twoje
    idee - jak szklane domy - są nierealizowalne w praktyce i tyle.

    Mundurki zostaną wprowadzone i przez pierwszy rok wszyscy będą się tym,
    podniecać niezdrowo. Potem będą się wykruszały. Przy okazji wybuchnie
    oczywiście kilka afer korupcyjnych. Bo w celu zapewnienia jednolitości, to
    musi być jeden wykonawca. A że wchodzą tu w grę spore pieniądze, to zaraz
    się okaże, że sąsiedni zakład by to taniej i lepiej wykonał i dyrektor
    szkoły musiał wziąć w łapę przy wyborze. No to dyrektorzy szkoły się
    postawią, że po co im ten problem, niech sobie sami rodzice kupują. Jak
    sobie zaczną sami kupować, to się okaże, że każdy jest inny.

    Za jakiś czas okaże się zatem, że wystarczy już strój do mundurka podobny.
    Potem zadowolimy się schludnym strojem (bo nie wiadomo jaki ten mundurek ma
    być ostatecznie) i tak za 2-3 lata sprawa generalnie wróci do obecnej
    normy, bo się okaże, że dla biedniejszych nie ma pieniędzy na drugi sort
    mundurowy. Poza tym ktoś zaraz zauważy, że może zamiast tych mundurków
    lepiej szklankę mleka dziennie dać dziecku. Albo darmowe podręczniki, to
    przecież od dawna jest wałkowane.

    By mundurki miały sens, to musiały by być szyte centralnie i rozprowadzane
    po szkołach. Za to musiało by zapłacić państwo, bo inaczej się okaże, że
    naruszamy Konstytucje gwarantującą darmową naukę (utopijną w tym zakresie,
    podobnie jak z darmową służbą zdrowia i kilkoma innymi rzeczami). Trzeba by
    było tu zastosować system podobny, jak w służbach mundurowych. Tylko taki
    system miałby szansę się utrzymać, choć i w tym wypadku zaraz by się
    okazało, że te mundury choć jednakowe, to są różne :-) Ale to już temat na
    osobną dyskusję.

Podziel się

Poleć ten post znajomemu poleć

Wydrukuj ten post drukuj


Następne wpisy z tego wątku

Najnowsze wątki z tej grupy


Najnowsze wątki

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1