eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

eGospodarka.plPrawoGrupypl.soc.prawoWidzimisię na poczcie?Re: Widzimisię na poczcie?
  • Data: 2012-02-02 12:11:25
    Temat: Re: Widzimisię na poczcie?
    Od: Kamil <a...@a...com> szukaj wiadomości tego autora
    [ pokaż wszystkie nagłówki ]

    Dnia Tue, 31 Jan 2012 10:04:55 +0100, Andrzej Lawa napisał(a):

    > Najlepsze jaja są, jeśli np. chodzi o sprawę rozwodową mieszkających
    > jeszcze razem stron ;->

    Mam te kolejne:
    http://www.nie.com.pl/art6879.htm
    http://www.nie.com.pl/art10043.htm

    Zgroza...
    ---------------------------------
    Jak się pozbyć męża

    Zdeterminowana kobieta plus niechlujny sąd mogą wykończyć każdego chłopa.

    Państwo S. pobrali się 16 lat temu. Ona bankowiec, on prawnik zatrudniony w
    wydawnictwie. Dorobili się 15-letniego syna i ładnego mieszkania w
    Warszawie. Związek wszedł w fazę rutyny. Stosunki chłodne, lecz poprawne,
    osobno spędzane urlopy, wspólne gary - życie toczyło się bez wstrząsów.

    23 października 2005 r. przy niedzielnym śniadaniu żona oświadczyła wesoło,
    że ma dla swego ślubnego niespodziankę. Po pierwsze, pół roku temu dostali
    rozwód z jego winy. Po drugie, sąd przyznał jej opiekę nad dzieckiem. Po
    trzecie, zasądził alimenty w kwocie 1200 zł. Po czwarte wreszcie, komornik
    ściągnie byłemu już mężowi z pensji zaległe alimenty plus koszty procesowe
    z odsetkami. Razem ponad 8 tys. zł.

    Pan S., zdrowy 40-latek, omal nie dostał ataku serca.

    Gdy ochłonął po pierwszym szoku, zaczął sprawdzać, czy ukochana kobieta z
    niego nie zakpiła.

    Nikt nic nie wie

    W sekretariacie VI Wydziału Cywilnego, Rodzinnego i Odwoławczego
    warszawskiego sądu okręgowego nikt nie słyszał o rozwodzie państwa S. Nie
    ma takich akt. Na wszelki wypadek S. pisze do przewodniczącego wydziału, że
    dowiedział się nieoficjalnie o wyroku rozwodowym, ale nigdy mu go nie
    doręczono, nigdy też nie został zawiadomiony o toczącym się przeciwko niemu
    postępowaniu (co jest jedną z podstawowych przesłanek wydania wyroku
    zaocznego).

    Żona w domu zachowuje się demonstracyjnie jak rozwódka. Widząc, że to
    jednak nie żart, S. bada sprawę w sekretariacie. Budzi ogólne zdziwienie,
    rzadko bowiem bywają tam petenci z pytaniem, czy są żonaci, czy
    rozwiedzeni. Wreszcie któraś z urzędniczek informuje: owszem, był taki
    proces. Akt nadal nie udaje się odnaleźć. Pan S. pisze kolejne pismo do
    przewodniczącego wydziału. Nie chce mu się wierzyć, że państwo prawa
    zrobiło mu taki numer.

    Codziennie wydzwania do sekretariatu. Wreszcie znajdują się akta i świeży
    rozwodnik może do nich zajrzeć. Włos mu się jeży na głowie.

    W protokole jednego z posiedzeń sąd stwierdza, że w aktach sprawy znajduje
    się notatka woźnego o doręczeniu wezwania pozwanemu (karta 36). Ale
    poprzednia karta 35 to oświadczenie woźnej, że pod wskazanym adresem nikogo
    nie zastała, a zatem nie mogła doręczyć wezwania! Karta 34 to zaklejona
    koperta z tym niedoręczonym wezwaniem. Na kolejnym posiedzeniu sąd decyduje
    uznać wezwanie za doręczone prawidłowo (karta 44), chociaż poprzednie
    karty, 41 i 43, to zaklejone koperty z adnotacją poczty: Nie podjęto w
    terminie.

    Listonosz dzwoni dwa razy

    Jak to się mogło odbywać? Do drzwi dzwonił listonosz. Nikt nie otwierał,
    więc zostawiał awizo. Pani S. wracała z roboty wcześniej od męża. Zwykle to
    ona wybierała ze skrzynki korespondencję. Oczywiście nikt jej teraz żadnych
    manipulacji nie udowodni.

    S. wyszedł w ten sposób na faceta, który do tego stopnia olewa swoje
    małżeństwo, że nawet na rozprawy rozwodowe nie chce mu się przychodzić.
    Nieobecność pozwanego w pełni wykorzystała powódka przedstawiając sądowi
    własną wersję rozkładu pożycia. A sąd orzekł wszystko, czego sobie życzyła.

    Nieobecni nie mają racji

    Raz wprawiona w ruch machina sądowa przejechała się po obywatelu S. jak
    walec drogowy. Zaoczny wyrok z 20 kwietnia 2005 r. uprawomocnił się 31
    maja, po czym nadano mu klauzulę wykonalności i skierowano do egzekucji.
    Gdyby eksżona nie pochwaliła się swoim triumfem sądowym, eksmąż
    dowiedziałby się o wszystkim dopiero od komornika.

    Pan S. ma szczęście, że jest prawnikiem, a nie fryzjerem czy budowlańcem.
    Fachowo napisał sprzeciw od wyroku. Wskazuje w nim rażące błędy w
    postępowaniu sądu. Dowodzi, że wyrok uprawomocniono wbrew prawu, pozwany
    bowiem nigdy go nie dostał. Sąd mechanicznie odfajkował sprawę stosując
    przepis o tzw. doręczeniu zastępczym, który ma zastosowanie tylko wtedy,
    gdy zawiodą wszelkie inne sposoby skontaktowania się z daną osobą. A
    przecież można było np. wysłać drugi raz woźnego o takiej porze, kiedy
    normalnie pracujący ludzie na ogół są w domu.

    W ten sposób można skazać ukrywającego się przed wymiarem sprawiedliwości
    przestępcę, ale nie rozstrzygać o losach małżeństwa i rodziny. Fachowcy od
    rozwodów muszą też wiedzieć, jak często skłóceni małżonkowie robią sobie
    nawzajem rozmaite złośliwości, z podkradaniem korespondencji włącznie. Nie
    mówiąc już o tym, że nieobecność pana S. na wszystkich bez wyjątku
    rozprawach powinna wzbudzić czujność doświadczonego sędziego.

    Akta nie wyszły

    Sprzeciw został odrzucony, gdyż wpłynął po terminie (liczonym od rzekomego
    doręczenia wyroku). Nieszczęśnikowi pozostało już tylko zażalenie do sądu
    apelacyjnego.

    Sąd okręgowy zwleka jednak z przekazaniem akt do wyższej instancji. Co parę
    dni S. sprawdza, czy akta ,,wyszły". 7 grudnia pracownica sekretariatu mówi
    mu przez telefon, śmiejąc się radośnie: Będzie dobrze, jak wyjdą w lutym!

    Nowy minister, nowa miotła - pomyślał S. i machnął skargę do Ziobry. Przy
    wydaniu tego wyroku zlekceważono fundamentalne podstawy sprawiedliwego
    procesu sądowego określone m.in. w Konstytucji RP, w pierwszej kolejności
    zasadę udziału stron w postępowaniu - napisał. Tyle pomogło, co umarłemu
    kadzidło. Skarga przeleżała w Ministerstwie Sprawiedliwości 3 tygodnie, po
    czym odesłano ją do tego samego sądu, którego dotyczyła. Czy można jednak
    liczyć na to, że odpowiedzialni za wpuszczenie obywatela w maliny sędziowie
    i urzędnicy sądowi sami przyznają się do błędów?

    Sąd powiadamia prawidłowo

    Zapytaliśmy rzecznika prasowego Sądu Okręgowego w Warszawie, sędziego
    Wojciecha Małka, jak można było orzec rozwód bez wiedzy i zgody jednego ze
    współmałżonków.

    Odpowiedź, którą otrzymaliśmy, jest długa, ale mało przekonująca. To po
    prostu streszczenie zawartości akt. W dniu 26 kwietnia 2004 r. odbyło się
    posiedzenie pojednawcze. Pozwany nie stawił się, prawidłowo powiadomiony.
    Prawidłowe powiadomienie polegało na dwukrotnym awizowaniu wezwania dla
    pozwanego zgodnie z przepisami rozporządzenia ministra sprawiedliwości... -
    i tak dalej. Proces ciągnął się rok, pozwany nie zjawił się ani razu.
    Wezwanie wróciło nie podjęte w terminie - sąd prawidłowo uznał je za
    skutecznie doręczone. I tak w kółko.

    Jeśli zażalenie S. zostanie odrzucone, do sprawy włączy się w roli
    obserwatora Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Jak informuje Bartosz Bator
    z HFPC, w zaistniałej sytuacji należy dopatrywać się naruszenia prawa do
    rzetelnego procesu sądowego, zagwarantowanego m.in. przez art. 6
    Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności.

    Winny musi płacić

    Sytuacja jest absurdalna. Pan i pani S. mieszkają razem, on jak zwykle
    opłaca czynsz oraz rachunki za gaz, prąd i telefon. Oboje kupują produkty
    spożywcze, które leżą jak dawniej we wspólnej lodówce. Oboje zatem
    utrzymują syna. Zmieniło się tylko tyle, że pani S. należą się jeszcze
    niemałe alimenty.

    Pan S. miota się rozpaczliwie, żeby się wyrwać z pułapki. Chcąc uniknąć
    egzekucji komorniczej, dobrowolnie spłaca swój dług w ratach po 2 tys. zł
    miesięcznie. Pytana, co zrobi z taką kasą, eksżona odpowiada z wdziękiem,
    że może kupi nowy samochód albo pojedzie na atrakcyjną wycieczkę
    zagraniczną. To jej sprawa prywatna.

    PiS broni rodziny

    W pismach do wszystkich świętych pan S. podkreśla, że w myśl Konstytucji RP
    małżeństwo i rodzina są w Polsce pod opieką prawa. Mógłby jeszcze coś
    dorzucić o polityce prorodzinnej PiS, z którą na pewno koliduje rozwodzenie
    ludzi za ich plecami.

    My nie jesteśmy tacy prorodzinni. Zawsze też uważaliśmy, iż rozwody należy
    ułatwiać, a nie utrudniać. Ułatwienie posunięte do tego, że żona
    pozbywa się męża w opisany wyżej sposób, a dodatkowo wrabia go w długi i
    rujnuje finansowo, wydaje się jednak - nawet nam - grubą przesadą.

    ----------------------------------------------------
    --


    i kontynuacja:

    ----------------------------------------------------
    --

    Ożenek z powódką

    Bez twojej wiedzy sąd cię rozwiedzie i zrujnuje.

    W artykule ,,Jak się pozbyć męża" (,,NIE" nr 4/2006) opisaliśmy historię
    państwa S. z Warszawy, pary z 16-letnim wtedy stażem małżeńskim. Ona
    bankowiec, on redaktor w wydawnictwie. W październiku 2005 r. pani S.
    oświadczyła przy niedzielnym śniadaniu, że ma dla swego ślubnego
    niespodziankę: od pół roku nie jest już jej mężem, rozwód orzeczono z jego
    winy, sąd przyznał jej opiekę nad synem oraz alimenty w kwocie 1200 zł. A
    zatem były już mąż jest jej winien alimenty za pół roku wstecz plus koszty
    procesowe z odsetkami - razem ponad 8 tys. zł.

    Pan S., zdrowy 40-latek, gdy ochłonął z szoku, uznał, że ślubna raczy
    żartować, bo w państwie prawa takie numery są przecież niemożliwe. Na
    wszelki wypadek jednak spróbował rzecz wyjaśnić w VI Wydziale Cywilnym,
    Rodzinnym i Odwoławczym Sądu Okręgowego.

    O rozwodzie państwa S. nikt tu nic nie wiedział, a akt nie można było
    znaleźć. W końcu je odnaleziono i okazało się, że faktycznie w kwietniu
    2005 r. odbył się proces, zapadł zaoczny wyrok, uprawomocnił się, po czym
    nadano mu klauzulę wykonalności i skierowano do egzekucji.

    Jakim cudem odbyło się to za plecami pana S.? Najprawdopodobniej jego żona
    przechwytywała każde zostawione przez listonosza awizo, zanim przeciwnik
    procesowy zdążył wrócić z pracy. Wielką rolę odegrało też niedbalstwo sądu,
    który uznał za prawidłowo doręczone wezwania wracające z adnotacją nie
    podjęte w terminie. Nikogo nie zdziwiło, że pozwany nie pojawia się na
    żadnej rozprawie. Może nawet był to argument przeciwko niemu - drań olewa
    małżeństwo i rodzinę! Dzięki wyeliminowaniu pana S. cały proces mógł się
    toczyć szybko i gładko, w atmosferze pełnego zrozumienia między panią
    sędzią i panią powódką.

    Sytuacja stała się cokolwiek groteskowa: byli małżonkowie wciąż mieszkali
    razem, on płacił rachunki, mieli wspólną lodówkę, oboje utrzymywali syna -
    tyle że teraz S. był
    winien swojej eks grube pieniądze.

    S. podjął próbę zatrzymania rozpędzonej machiny sądowej. Złożył sprzeciw od
    wyroku (odrzucony), potem zażalenie do sądu apelacyjnego, poskarżył się
    ministrowi Ziobrze.
    Pisał, że pozbawiono go rodziny bez jego wiedzy i zgody, lekceważąc
    fundamentalne zasady sprawiedliwego procesu sądowego, w tym zasadę udziału
    stron w postępowaniu. Powoływał się na zagwarantowane w konstytucji prawo
    do sądu. Do sprawy włączyła się w roli obserwatora Helsińska Fundacja Praw
    Człowieka.

    Na tym urwała się pierwsza część naszej opowieści.

    * * *

    Desperackie wysiłki pana S. dały pewien efekt: sąd apelacyjny uwzględnił
    jego zażalenie, co sprawiło, że prawomocny już wyrok sądu okręgowego
    stracił moc i proces rozwodowy mógł się zacząć od nowa. W ten sposób już
    rozwiedzeni państwo S. w świetle prawa ponownie zostali małżeństwem!

    Może to urzędowe reaktywowanie ich związku spowodowało odwilż w ich
    wzajemnych relacjach. W październiku 2006 r. oboje uznali, że warto całe to
    pogmatwane postępowanie zawiesić. Na ich zgodny wniosek sąd przyklepał tę
    decyzję.

    Zawieszenie broni nie trwało długo. 25 stycznia 2007 r. pani S. wniosła o
    wznowienie postępowania, starannie ukrywając to przed mężem, a sąd szybko,
    bo już 2 lutego, sprawę wznowił. Jak przedtem, personel sądowy nie
    przyłożył się do roboty, żeby poinformować pozwanego. Wysłał mu
    zawiadomienie tylko raz, pod adres podany przez żonę, chociaż w aktach była
    informacja o rzeczywistym miejscu zamieszkania. Po tym wysiłku sąd umył
    ręce. Uznał pozwanego za powiadomionego.

    Bomba wybuchła w sierpniu 2007 r. - pan S. dowiedział się, że znów jest
    pozwanym, a także dłużnikiem rozwodzącej się małżonki. I to jeszcze jakim
    dłużnikiem! Jest jej winien blisko 30 tys. zł!

    * * *

    Okazało się, że w pierwszej fazie tego niekonwencjonalnego procesu, w marcu
    2005 r. - kiedy facet w ogóle nie wiedział o toczącym się postępowaniu
    sądowym - sędzia wydała tzw. postępowanie zabezpieczające, czyli kazała mu
    płacić żonie 900 zł miesięcznie. Sędzia nie trudziła się, by sprawdzić, kto
    z małżonków i w jakim stopniu łoży na utrzymanie rodziny i czy przypadkiem
    tego ciężaru nie dźwiga właśnie pozwany mąż. Wystarczyło, że żonka zgłosiła
    taki wniosek.

    Wyrok z kwietnia 2006 r., zasądzający 1200 zł alimentów na rzecz syna,
    został unieważniony, ale marcowe postanowienie o zabezpieczeniu powództwa
    leżało w aktach i nikt o nim nie pamiętał. Może dlatego, że nie rzucało się
    w oczy. Było to odręczne pismo na tyle niestaranne, że sama sędzia pomyliła
    w dacie marzec z wrześniem i musiała z tego powodu wydać ,,poprawkowe"
    postanowienie.

    Ale w końcu ktoś - może sprytna adwokatka pani S.? - ten papier wygrzebał.
    I w lipcu 2007 r. sąd nieoczekiwanie nadał postanowieniu klauzulę
    natychmiastowej wykonalności! Oznacza to ni mniej, ni więcej, tylko tyle,
    że S. musi bulić, i to za cały okres obejmujący prawie 2,5 roku. Nawet
    kiedy proces był zawieszony, a państwo S. żyli, jak Bóg przykazał i
    gruchali jak dwa gołąbki - licznik bił!

    * * *

    Od czterech miesięcy pechowy mąż próbuje wyrwać się z matni. Składa skargi
    i zażalenia. Sprawą zajmują się różne instancje sądowe, ale jakoś żadna z
    nich nie zdecydowała, by przeciąć zaciskający się na szyi pana S. węzeł
    absurdu. Bez pośpiechu przesyłają sobie akta sprawy badając aspekty
    formalne. Nie robią na nich wrażenia przepisy, według których skargi na
    komorników muszą być rozpatrywane w terminie tygodniowym. A komornik nie
    próżnuje: konsekwentnie ściąga należności dorzucając do nich swoje niemałe
    wynagrodzenie. Zgodnie z prawem może zabrać dłużnikowi do 60 proc. pensji.

    Obserwatorzy z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka niewiele mogą pomóc. Cóż
    mają obserwować, gdy od chwili wznowienia procesu odbywają się wyłącznie
    posiedzenia niejawne.

    Rodzina S. nadal mieszka razem i prowadzi wspólne gospodarstwo domowe.
    17-letni syn uczy się w liceum. Zmieniło się tylko tyle, że pani S.
    zrezygnowała z pracy w banku. Najwyraźniej postanowiła żyć z męża.

    * * *

    Drogie Czytelniczki, kobiety, siostry, mężatki! Doświadczenie pani S.
    zachęca do naśladownictwa. Zamiast beznadziejnie tkwić w nieudanym związku
    (a które małżeństwo jest udane...), możecie wziąć los we własne ręce.

    Jedna tylko uwaga - ten numer ma szanse powodzenia przede wszystkim w
    wielkich miastach, gdzie w sądach panują kolejki, tłok i bałagan, a ludność
    jest anonimowa. W dziurze, gdzie ludzie się znają, byłoby to dość
    ryzykowne.
    ----------------------------------------------------
    ---------------

Podziel się

Poleć ten post znajomemu poleć

Wydrukuj ten post drukuj


Następne wpisy z tego wątku

Najnowsze wątki z tej grupy


Najnowsze wątki

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1