eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

eGospodarka.plPrawoGrupypl.soc.prawoWidzimisię na poczcie?Re: Widzimisię na poczcie?
  • Data: 2012-02-02 11:58:39
    Temat: Re: Widzimisię na poczcie?
    Od: Kamil <a...@a...com> szukaj wiadomości tego autora
    [ pokaż wszystkie nagłówki ]

    Dnia Tue, 31 Jan 2012 10:04:55 +0100, Andrzej Lawa napisał(a):

    > W dniu 31.01.2012 09:58, Leszek Kowalski pisze:
    >
    >> Tylko czemu doręczenie DOWOLNEJ osobie znajdującej się w domu jest już
    >> skuteczne?
    >> Adresat może przez to nie mieć żadnej możliwości zapoznania się z pismem.
    >>
    >
    > Najlepsze jaja są, jeśli np. chodzi o sprawę rozwodową mieszkających
    > jeszcze razem stron ;->

    Realna polska...
    Podobny przypadek do poniższego, był opisywany zdaje się w 2007r.... ale
    Tam doszło ponadto do zasądzenia KOLOSALNYCH alimentów...facet dowiedział
    się że ma kilkadziesiąt tysięcy zadłużenia :/

    No proszę bardzo:
    http://www.nie.com.pl/art21680.htm

    ===================================
    Czapka rozwódka

    Kto odbiera pocztę, ten wygrywa.

    Jakoś tak między jedną kanapką a drugą pan Olek dowiedział się od
    kochającej do tej pory żony, że właśnie są po rozwodzie. - Jak to? - rycząc
    ze śmiechu nad krotochwilą małżonki, pytał pan Olek. - Przecież musiałbym o
    tym wiedzieć. W Polsce - krztusząc się wciąż z radości, dodał - sądy nie
    mogą zmienić człowiekowi życia w taki sposób, że on o tym nie ma pojęcia.
    Kobieta, z którą przeżył 16 lat, może nie jest idealna, za to ma poczucie
    humoru, myślał, no, no, takie jaja przy śniadaniu... Ale żona się upierała
    i traktowała go, jak gdyby byli rozwiedzeni. Poszedł więc do oddziału VI
    Sądu Okręgowego w Warszawie, by to wszystko sprawdzić. I przeżył największy
    szok swojego życia.
    Tam dogrzebał się do akt swojego (!) procesu rozwodowego, o którym nie miał
    najmniejszego pojęcia. Nie bez trudu - nikt bowiem nie mógł przypomnieć
    sobie tego procesu, dopiero umyślny list do przewodniczącego sprawił, że po
    niespełna miesiącu poszukiwań miał akta w ręku. Z nich wynika, że proces
    odbył się pół roku temu. Został wydany wyrok zaoczny, a winnym rozkładu
    pożycia został uznany pan Olek. Prawo do opieki nad małoletnim synem sąd
    przyznał pokrzywdzonej przez łobuza małżonce, co zrozumiałe, skoro rozwalił
    rodzinę. No i oczywiście alimenty na dziecko. Niemałe, ponad 1000 zł. Pan
    Olek zastanawiał się, jakim cudem sąd mógł uznać, że może działać na
    zasadzie sądu kapturowego i mieć w dupie zasady prawa, na przykład równości
    stron. Odpowiedź też była w aktach. Sąd stwierdza, że w aktach znajduje się
    notatka woźnego sądowego o doręczeniu wezwania pozwanemu. Sąd postanowił
    uznać pozwanego za powiadomionego o terminie. Niby w porządku, gdyby nie
    zapisek sądowej woźnej: Będąc z wezwaniem u pana (...) pod adresem (...) w
    Warszawie w dniu 4.03.2005 o godzinie 16 nie zastałam nikogo. Sąd, ho, ho,
    okręgowy, mając zatem czarno na białym, że facet mógł nie wiedzieć o
    sprawie i wyroku, stwierdza, że ,,został zapoznany"! Chociaż jednocześnie w
    papierach znajduje liczne koperty z wezwaniem na rozprawy z adnotacją
    poczty, że nie zostały one podjęte przez adresata. Nigdy żadnego awizo w
    tej sprawie pan Olek nie widział na oczy w swojej skrzynce. Niebywałe.
    Świeży rozwodnik złożył sprzeciw od wyroku. Sąd okręgowy w odpowiedzi
    pokazał mu miejsce, w które może go pocałować pan Oluś, i odrzucił sprzeciw
    od wyroku, argumentując logicznie, że jest po terminie. To oczywiste, skoro
    dowiedział się o sprawie pół roku po jej zakończeniu! Ale to nie jest dla
    sądu okręgowego żaden argument. Biedaczysko złożył zażalenie do sądu
    apelacyjnego. Ten na szczęście uznał, że zażalenie pana Olka jest jak
    najbardziej uzasadnione. Uzasadnienie postanowienia powinno wywołać
    rumieniec na twarzy sędzi sądu okręgowego, która orzekała w tej sprawie.
    Wyrok sądu okręgowego precz! Sprawa może toczyć się od początku. W czerwcu
    tego roku pan Olek znalazł w łazience wetknięte za lustro pismo z sądu, że
    od stycznia (!) trwa kolejna sprawa rozwodowa, sąd nie rozumie przecież, że
    osoba chcąca się rozwieść często nadal mieszka ze współmałżonkiem. Może
    odbierać lub kwitować jego korespondencję i postępować z nią zgodnie z
    własnym interesem. Pismo stwierdza, że pan Olek ma płacić na syna alimenty,
    chociaż udowadnia z rachunkami w ręku, że płacił na rodzinę, i to niemało,
    bowiem mieszkali wciąż razem. Na razie złożył kolejny sprzeciw i czeka.
    Teraz nie zagląda do skrzynki, tylko raz w tygodniu lata od razu na pocztę,
    czy nie ma dla niego jakichś pism, a także raz w miesiącu bawi w Sądzie
    Okręgowym w Warszawie. Tak na wszelki wypadek...
    Gdy w ramach utrudnień w przeprowadzaniu rozwodów postanowiono, że w tak
    ważnej sprawie muszą orzekać sądy okręgowe, tłumaczono ciemnej masie
    Polaków, że tylko taki szczebel zapewni odpowiednią powagę decyzjom o
    rozpadzie rodziny. Dziś wiadomo, że się nie udało, ponieważ i sąd okręgowy
    może być gejzerem humoru i zabawowego podejścia do sprawy tak radosnej jak
    rozwód.
    ================================================

Podziel się

Poleć ten post znajomemu poleć

Wydrukuj ten post drukuj


Następne wpisy z tego wątku

Najnowsze wątki z tej grupy


Najnowsze wątki

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1