-
1. Data: 2011-01-14 22:27:58
Temat: [kronika2prl] Aparat II PRL pomaga przejąć majątek biznesmena
Od: mi <m...@o...pl>
http://www.millionaire.pl/w-jaki-sposob-mafia-kradni
e-cale-firmy.html
Bardzo długie ale warte przeczytania. Jak dyspozycyjne mendy
prokuratorskie, sądowe i urzędnicze prowadzone na krótkiej smyczy ładnie
doprowadziły do przejęcia własności biznesmena. II PRL w soczewce.
Pozostaje pytanie, nieodpowiedziane w artykule: czy nowy właściciel też
(przyadkowym przypadkiem) był związany z WSI jak to było w przypadku
Kluski i G.Knosowskiego?*
Skrót:
"Okazało się, że główny akcjonariusz Polmozbytu przepisał, sądząc, że
należy tak zrobić, aby zdywersyfikować udziały, znaczący pakiet akcji
swojej córce długo przed aresztowaniem, która miała 19 lat i zaczynała
studia na Uniwersytecie Jagiellońskim na Wydziale Zarządzania i ona
również została 19 maja 2003 aresztowana. W areszcie powiedziano jej, że
ojciec się jej wypiera, że wszystko wyśpiewał, że zrzuca winę na nią
itp. i po miesiącu dziewczyna zmiękła i zgodziła się na poddanie
dobrowolnej karze i w ramach za tzw. szkody, które rzekomo wyrządziła
zgodziła się oddać akcje na rzecz spółki Polmozbyt w ramach rekompensaty.
Okazało się także, że spółka Polmozbyt w ramach kontroli dostała także
domiary podatkowe. Pan naczelnik tak pokierował sprawą, że akcje, które
miał od córki właściciela przeszły w ramach roszczeń Urzędu Skarbowego
na własność urzędu skarbowego, który z kolei sprzedał inwestorowi, który
zapłacił jakieś śmieszne pieniądze i dzisiaj jest głównym właścicielem
spółki Polmozbyt."
mi
*) Kluska zdradził, że miał ofertę ukręcenia sprawy i trop kierował do
delegatury WSI. Sprzedał potem Optimus ITI, które zostało założone z
funduszy operacyjnych... a to już inna bajka. ;)
-
2. Data: 2011-01-15 02:13:08
Temat: Przedruk
Od: mi <m...@o...pl>
W jaki sposób mafia kradnie całe firmy
O mojej działalności
Obecnie mam 55 lat. W czasach PRL-u należałem do opozycji, byłem
internowany, angażowałem się w młodzieżowy Ruch Młodej Polski, później
byłem doradcą przewodniczącego Zarządcy Regionu w Solidarności na
Śląsku. Po zakończeniu stanu wojennego kontynuowałem działalność
opozycyjną. Do zajęcia się przedsiębiorczością zachęcił mnie Mirosław
Dzielski, jedna z bardziej znanych osób w Krakowie, (filozof, polityk,
człowiekiem który miał wizję). Razem z nim i wieloma innymi osobami
założyłem w połowie lat 80-tych, (dokładnie w 1985 roku) Krakowskie
Towarzystwo Przemysłowe, które miało na celu propagowanie idei wolnej
przedsiębiorczości, gospodarki wolnorynkowej i prywatnej formy
własności. Uważałem, że to jest moja misja - w jakiś sposób życiowa, że
zaangażowanie na rzecz pro kapitalistycznych różnych przedsięwzięć jest
tym co Polsce jest rzeczywiście potrzebne, po to, abyśmy mogli
przygotowywać sobie i kadry i koncepcje rozwoju gospodarczego. Mirosław
Dzielski uważał, że myśląc o Polsce, możemy się skoncentrować na tych
mniejszych ojczyznach, nie musimy tylko i wyłącznie myśleć w kategoriach
globalnych, co dla całej Polski i uważał, że możemy również sporo
zrobić dla samego Krakowa. W związku z tym w 1988 roku zorganizował
seminarium, gdzie była ta światlejsza część aparatu partyjnego, która
była związana z uczelniami i tam właśnie krakowscy przedsiębiorcy, czy
ludzie z uczelni, którzy myśleli o gospodarce wolnorynkowej,
przedstawiali pewne idee reformy, powiedziałbym małych kroków, że w
Krakowie powstanie strefa wolnej przedsiębiorczości, czy pewne
regulacje, które mogły być korzystne, a równocześnie nie wywracać całego
porządku politycznego, który w tamtych czasach wydawał się, że jest
stosunkowo odległy. Okazało się, że z jednej strony te działania miały
jakiś skutek, bo sporo osób zaczęło myśleć twórczo. Ustawa Pana Wilczka,
myślę, że w jakieś mierze też była efektem podobnych działań w całej Polsce.
W 1989 roku pojawiały się nowe możliwości i uważałem, że moją
powinnością jest zaangażowanie na rzecz już takich prawdziwych
inicjatyw gospodarczych, oczywiście kontynuując działalność na rzecz
rozwoju możliwości dla ludzi, którzy nie mieli dostępu do literatury
wolnorynkowej, do myśli wolnorynkowej. Byłem jednym z założycieli
Instytutu Mirosława Dzielskiego, który wydawał publikacje właśnie na
tematy gospodarcze i jakby pewnej myśli ekonomicznej związanej z
gospodarką wolnorynkową. Zorganizowaliśmy pierwszą szkołę biznesu w
Krakowie itp.
Narodowy Fundusz Inwestycyjny
W poważniejszy biznes wszedłem w 1995 roku, kiedy zostałem dyrektorem
inwestycyjnym w jednym z Narodowych Funduszy Inwestycyjnych. Wcześniej
prowadziłem działalność doradczą, zaangażowany byłem w programy
restrukturyzacyjne różnych przedsiębiorstw, przeważnie prywatnych i w
1995 roku rzeczywiście mogłem działać na szerszą skalę. NFI są dzisiaj
różnie oceniane, ale ten mój NFI Magna Polonia wydaje mi się, że był
funduszem bardzo uczciwym i bardzo twórczo podchodzącym do
rzeczywistości. Zrealizowaliśmy sporo projektów inwestycyjnych i
kilkuletnia działalność przyniosła mi rzeczywiście sporo doświadczeń i
wiedzy. Jednak mój okres zaangażowania w Fundusz miał jedną zasadniczą
wadę, ponad połowę czasu musiałem spędzać poza Krakowem, jeżdżąc po
Polsce lub po Warszawie. Po kilku latach stwierdziłem, że wolę się
angażować we własne przedsięwzięcie, ale lokalnie w Krakowie tak, abym
mógł więcej czasu spędzać w domu.
KRAKMEAT i SAFRI
W 1999 roku zwolniłem się z Funduszu i wspólnie z dwoma przyjaciółmi
zrealizowaliśmy wykup managerski Krakowskich Zakładów Mięsnych oraz
Towarzystwa Inwestycyjnego SAFRI. Był to czas, w którym zaczął się
właśnie kryzys gospodarczy i rzeczywiście, był to czas w którym
przedsiębiorcy mieli pod górkę. Tzn. zawsze mieli pod górkę, ale weszły
pewne uwarunkowania makroekonomiczne, które spowodowały, że kredyty
spowrotem zaczęły drożeć, a popyt zaczął maleć. Weszliśmy w te dwa
przedsięwzięcia w sytuacji, która nie sprzyjała osiąganiu szybkich
sukcesów. Okazało się jednak, że 4 lata wytężonej pracy spowodowały, że
osiągnęliśmy pewien sukces, a właściwie duży sukces ponieważ
zrealizowaliśmy nasze zamierzenia. Co prawda trwało to 2 lata dłużej niż
planowaliśmy, ale zrealizowaliśmy je.
Krakowskie zakłady mięsne były zapuszczone z dramatycznym stanem
technicznym, położone w centralnym punkcie Krakowa, w zapuszczonej
dzielnicy w odległości ponad kilometr od rynku, nad Wisłą. Nasz pomysł
polegał na tym, żeby oczyścić ten teren z działalności związanej z
przetwórstwem mięsa i przenieść tą działalność na peryferie Krakowa do
dzielnicy przemysłowej, która by do tego się nadawała i na tym miejscu
można by kontynuować działalność zakładu, który był rzeczywiście
najstarszym przemysłowym funkcjonującym zakładem Krakowa, ponieważ data
założenia rzeźni miejskiej w Krakowie była 1878 (akurat za naszej
kadencji obchodziliśmy 125 rocznicę istnienia zakładu).
Aby ten cel osiągnąć czekała nas długa droga, podstawowym warunkiem było
znalezienie dewelopera, który ten teren prawie 6 ha w centrum Krakowa,
byłby w stanie zagospodarować, czyli kupić od nas, a równocześnie my w
tym samym czasie wybudujemy zakład i przeniesiemy tam produkcję. Z
dzisiejszej perspektywy wygląda to rzeczywiście prosto, jednak nie w
realiach zmieniającego się prawa związanego z nieruchomościami.
Uważaliśmy, że ten teren jest unikalny, dlatego zadbaliśmy o to, aby
inwestor rzeczywiście chciał zachować to co było tam z punktu widzenia
urbanistycznego, czy architektonicznego najcenniejsze w starym
zakładzie. Zakład był mini miasteczkiem z bardzo wysokim płotem, o
którym mało kto wiedział jak w środku wygląda. Natomiast w środku, poza
halami produkcyjnymi, które były w opłakanym stanie, istniała piękna
uliczka dookoła której znajdowało się chyba 6 bardzo ładnych obiektów,
domeczków z czerwonej cegły z XIX i z początku XX wieku. My uważaliśmy,
że warto to odsłonić i pokazać Krakowianom oraz dobudować do tych
zabytkowych obiektów nowe, które przyniosą inwestorowi sukces i
spowodują, że będzie to ładne i funkcjonalne oraz biznesowo korzystne
dla nas i dla inwestora.
Okazało się, że taki inwestor się znalazł - była to firma, która
prowadzi w Warszawie Galerię Mokotów, firma GTC, z którą podpisaliśmy
umowę w 2001 roku. Umowa została zawarta na pewnych warunkach, które
trzeba było spełnić, aby inwestor mógł ten teren kupić. Rzeczywiście
powiem, że cena tej nieruchomości, którą udało nam się wynegocjować była
najwyższa w Krakowie (prawie 9 milionów dolarów). Wtedy dolar był lepiej
nominowany niż Euro. Mówię to po to, aby za chwilę wytłumaczyć, że ta
cena nie była bez znaczenia w kontekście późniejszych wydarzeń.
Równolegle zaczęliśmy realizować projekt budowy nowego zakładu.
Znaleźliśmy dobrą lokalizację, znaleźliśmy miejsce gdzie udało nam się
wybudować zakład i w kwietniu 2003 roku, czyli prawie po 2 latach od
podpisania tej umowy najważniejszej z inwestorem, udało nam się otworzyć
(z taką małą uroczystą oprawą, na której był wojewoda, prezydent miasta,
biskup Nycz i wielu innych znakomitych gości), z hukiem nowy zakład.
Uważaliśmy, że jest on sukcesem dla Krakowa, ponieważ w tym 2003 roku
nie było za wiele inwestycji przemysłowych, były oczywiście inwestycje
mieszkaniowe czy komercyjne, ale inwestycji strikte przemysłowych nie.
Byliśmy jedyną fabryką otwartą w latach 2002-2004 w Krakowie.
Uważaliśmy, że tworzymy 300 nowych miejsc pracy, zakład był zgodny z
normami unijnymi, nowe wyposażenie, wszystko na najwyższym poziomie.
Znawcy branży, rzeczywiście mówili, że jest to najnowocześniejszy zakład
w Polsce południowej związany z przetwórstwem mięsnym.
Równolegle były działania związane ze spółką SAFRI, która była naszą
drugą spółką, którą wykupiliśmy. Sprzedała one swoje główne aktywa,
czyli spółkę Polmozbyt inwestorowi, który jakby oddzielił się i
prowadził swój własny biznes od dwóch lat.
Przebieg kontroli
Opowiem Państwu co się wydarzyło w obu spółkach chronologicznie, gdyż
niektóre wątki się łączą, niektóre są osobne, ale chronologia pozwoli
nam to uporządkować.
Na początku lutego 2003 roku do ówczesnego prezesa zarządu firmy
Polmozbyt przyjechał osobiście, co się nie zdarza nigdy, ale wtedy
właśnie się zdarzyło, naczelnik urzędu skarbowego i zawiadomił go, że
jutro od 7.00 rano rozpoczyna kontrolę w spółce Polmozbyt i w związku z
tym życzy sobie wszystkich dokumentów, wszystkich osób żeby były na
miejscu itd. Jak naczelnik zapowiedział tak zrobił. Następnego dnia
zaczęła się kontrola, która trwała do późnej jesieni 2003 roku.
Myśmy w kwietniu 2003 roku otwarli z dużym pozytywnym rozgłosem, kładę
tutaj nacisk na słowo ,,pozytywnym", nową inwestycję, nowy zakład.
Uważaliśmy że restrukturyzując starą fabrykę daliśmy Krakowowi możliwość
odkrycia nowych terenów dla siebie i jednocześnie kontynuowaliśmy
działalność na terenach już do tego przeznaczonych. Uważaliśmy, że to
jest sukces, robiliśmy to w sposób otwarty, informowaliśmy o wszystkim
pracowników i opinię publiczną, udzielaliśmy wywiadów prasowych.
Uważaliśmy, że pewna przejrzystość jest naszym atutem, bo tak
rozumieliśmy pewną powinność społeczną, że biznes ma nie tylko wymiar
indywidualny, ale także społeczny. Chcieliśmy, aby nasz przykład był tym
przykładem pozytywnym, w sytuacji w której rzeczywiście było dużo
artykułów jak to przedsiębiorcy oszukują pracowników, pracownicy
pracodawców itp. My pokazaliśmy, że pewne trudne programy, można
realizować przy otwartej kurtynie, przy przejrzystości, wiarygodności i
rzetelności działania.
22 kwietnia 2003 roku otworzyliśmy fabrykę, natomiast 19 maja 2003 roku
rozpoczęły się aresztowania w spółce Polmozbyt z którą byliśmy z 2
kolegami związani, ale dużo wcześniej. W chwili aresztowania żadnych
związków z nią nie mieliśmy, ponieważ kupił ją przedsiębiorca, który sam
ją rozwijał.
Zostało tam 6 osób aresztowanych. Tradycyjnie o godzinie 6 rano,
kominiarki, wiadomo jak to funkcjonuje. Dla nas to był szok, bo w
prawdzie nie mieliśmy żadnych kontaktów, ale byliśmy zdziwieni, mieliśmy
jakby nie patrzeć jakąś wiedzę na temat tej spółki. Nie spodziewaliśmy
się, że mogły tam być jakieś nieprawidłowości i skąd taka sytuacja.
Okazało się, że parę miesięcy później po wakacjach w 2003 roku.
Dokładnie 21 lub 22 września zadzwonił do mnie ten sam naczelnik urzędu
skarbowego i zapytał się, kto jest właścicielem zakładów mięsnych.
Naczelnik, który dzwoni do managera czy do osoby związanej z firmą i
przez telefon wypytuje o stan własnościowy to dosyć niestandardowa
sytuacja, no ale zgodnie z przyjętymi zasadami pewnej przejrzystości,
otwartości odpowiedziałem mu zgodnie z prawdą, że jest to spółka
akcyjna, gdzie jest trzech właścicieli, ja i dwóch moich kolegów. On
odłożył słuchawkę i okazało się, że 2 lub 3 dni później 25 września, po
mnie oraz po dwóch moich kolegów przyszli Panowie z CBŚ.
Aresztowania
O 6.02 moja mama, która mieszkała piętro wyżej niż moja rodzina
powiedziała: - ,,Lechu, właśnie do mnie zadzwonili i stoją pod domem z
CBŚ, może wyjdź do nich". Oczywiście odpowiedziałem, że zaraz wyjdę.
Włożyłem na siebie jakieś spodnie, było jeszcze ciepło, więc nie
zmieniałem podkoszulki wyszedłem do nich. Oczywiście tłoczyli się przed
bramą, kamery itd. Ja spokojniutko powiedziałem, że zapraszam, wejdźcie
sobie i jeżeli macie jakieś potrzeby to nie ma problemu. Powiedziałem,
że proszę bardzo wszystko jest do dyspozycji. Żona spytała się czy piją
kawę czy herbatę. To ich jakoś uspokoiło więc wyłączyli kamerę. Zaczęła
się kilkugodzinna rewizja.
Dzieci jeszcze były stosunkowo małe. Najpierw był zakaz, że nie mogą
wychodzić do szkoły, ale moja córka, która miała jakąś klasówkę tego
dnia, troszeczkę była w szoku powiedziała, że absolutnie musi wyjść i
mogę w pewnym stopniu powiedzieć, że się im wyrwała i wyszła z domu,
chociaż wiem, że w innych przypadkach dzieciom zakazali policjanci
wychodzić z domu. U mojego kolegi, który był aresztowany w pierwszej
turze właśnie tej w maju, była dziewczynka, maturzystka, która miała
tego dnia maturę ustną z języka polskiego i rzeczywiście policjanci o
godzinę opóźnili jej wyjście z domu, dopiero po rewizji. Wyszła w szoku,
oczywiście zdała maturę, ale było to traumatyczne przeżycie dla niej. W
innym przypadku, kiedy były jeszcze mniejsze dzieci niż u mnie, był
chłopczyk, który miał iść tego dnia pierwszy raz do szkoły, bo był to 1
września. Było to wielkie święto w rodzinie itp. Oczywiście nie poszedł
i tak się zamknął w sobie, że przez rok praktycznie do nikogo się nie
odzywał. Chłopak do tej pory ma problemy psychologiczne.
Na komendzie
Teraz wrócę do swojego przypadku. 25 września kiedy jadę z tymi
funkcjonariuszami CBŚ na komendę, byłem przekonany, że jest to jakaś
pokazówka, że jakieś nieporozumienie, byłem przekonany, że wrócę
popołudniu, że jak prokurator mnie przesłucha to mu wszystko wyjaśnię.
Nie miałem nic do ukrycia, biznes prowadziliśmy w sposób jak najbardziej
otwarty.
Pierwsze zaskoczenie to takie, że siedzę na tej komendzie i nic się nie
dzieje. Siedzę, siedzę i siedzę w jakimś pokoju do którego zwożono
rzeczy zabrane z rewizji u mojego wspólnika Pawła Reja i zabrali mu też
komórkę, której on nie wyłączył. Ja wyłączyłem komórkę, więc nie
dzwoniła, była gdzieś indziej, ale w tym pokoju gdzie ja siedziałem
oczywiście w towarzystwie funkcjonariuszy była też jego komórka, która
dzwoniła i ja widziałem co się wyświetla na ekranie. Otóż dzwonił
przedstawiciel inwestora z którym mieliśmy finalizować transakcję
wejścia kapitałowego, inwestora branżowego do naszego zakładu, do tego
nowo wybudowanego na przedmieściach Krakowa, który nazwaliśmy Krak Meat.
Dzwonił, gdyż umówiliśmy się, że tego dnia ustalimy, kiedy będziemy
podpisywali umowę już transakcyjną. Paweł był jego głównym rozmówcą,
więc chciał się umówić na konkretną datę i godzinę podpisania tej umowy.
Przez godzinę czy dwie regularnie dzwonił co 15 minut.
No i teraz taka sytuacja trochę filmowa. To wejście tego inwestora miało
zwieńczyć naszą 4 letnią bardzo ciężką pracę. Miało jakby umożliwić
zakładowi pełny rozwój i zwiększyć zdolności produkcyjne. No i widzę
telefon, który jest. Oczywiście nie mogę podnieść bo funkcjonariusze by
nie pozwolili, ale z drugiej strony nawet gdybym mógł to co bym mu
powiedział, że gniję w jakiejś komendzie i nie wiem co się będzie
działo? Może jest jakieś nieporozumienie, może jakaś pomyłka. Zęby
zaciskałem, ale nic nie mogłem zrobić.
Wieczorem. Może to była 19.00 może 20.00, po całodniowym siedzeniu na
komendzie, wziął mnie prokurator. W międzyczasie okazało się, że żona
zadbała, aby zaprzyjaźniony adwokat przybył i był rzeczywiście przy tej
rozmowie. Natomiast Pan prokurator Andrzej Kwaśniewski, który nadal robi
karierę przedstawił mi zarzuty. To jest taka procedura, jak one wędrują
później do sądu to się nazywa akt oskarżenia, natomiast postanowienie o
przedstawieniu zarzutów to jest ten pierwszy etap. Czytam na 6 stronach,
coś co jest kompletnie jakimś Orwelem. Totalna abstrakcja. Czytam, że we
wszystkich firmach w jakich działałem w ostatnich 5 czy 6 latach
powstały jakieś gigantyczne straty, jakieś gigantyczne machlojki, które
działają na szkodę wszystkich podmiotów w których byłem w radach
nadzorczych, zarządach lub współwłaścicielem. Byłem ponoć w zmowie i w
porozumieniu i działaliśmy w zorganizowanej grupie przestępczej, że
praliśmy brudne pieniądze i jeszcze parę innych rzeczy. Zarzucano mi
straty na 65 milionów złotych. Kiedy to czytałem byłem naprawdę w szoku.
Czytać takie rzeczy, kiedy człowiek rzeczywiście borykał się z biedą w
pewnym sensie, bo prowadząc biznes uważaliśmy, że nie można go obciążać
dodatkowymi kosztami nawet jak się jest właścicielem to uważaliśmy, że
fair jest działanie, że do momentu kiedy ten biznes się nie
ustabilizuje, że kiedy ponosimy straty związane z inwestowaniem, nie
będziemy też jako właściciele brali np. wynagrodzenia z tytułu
zasiadania w Radzie Nadzorczej. Rzeczywiście mieliśmy taką filozofię, że
dostawaliśmy pieniądze na utrzymanie rodzin, natomiast nie bierzemy z
firmy pieniędzy na luksusy czy nowe inwestycje. Oczywiście dopóki
sytuacja się nie rozwinie na tyle, że firmę będzie stać na to, żeby nam
wypłacać dywidendę czy jakieś inne źródło naszych zarobków. W tym
momencie ja czytam, że prokurator mi zarzuca, że wytransferowałem z
moich spółek 65 milionów złotych. To jest rzecz, której nie zapomnę
nigdy, trudno zresztą byłoby zapomnieć. Natomiast powiedziałem mu -
,,Panie prokuratorze to jest jakieś kompletne nieporozumienie, ja jestem
przedsiębiorcą, jestem działaczem gospodarczym, nie jestem oszustem, nie
jestem człowiekiem, który działał na szkodę tych firm, Pan się po prostu
myli". Odpowiedział że ,,zobaczymy, zobaczymy" że będzie śledztwo, że
będę mógł się wykazać, że to jest nieprawda, ale on był przekonany, że
to jest prawda. Argumentował to tym, że świetnie zna się na gospodarce i
ekonomii, że jest oczytany. Podawał nawet przykłady, że jakieś kursy
odbywał, ale ja widzę, że on nie ma pojęcia nawet o czym mówi. Nie mam
słów, aby go opisać. Bełkot, no totalny biznesowy i ekonomiczny bełkot.
Przesłuchanie trwało mniej więcej godzinę. Rozstaliśmy się i poszedłem
na dołek czyli do aresztu. Byłem opozycjonistą i siedziałem w PRL-u w
więzieniach więc nie było to dla mnie nowością. Ten plus, że jak
człowiek ma biografię jakąś to potrafi to wykorzystać, aby się
specjalnie nie przejąć. Na drugi dzień po tym dołku, gdzieś tam
popołudniu wzięto mnie na rozprawę sądową tzw. aresztową. Na tej
rozprawie po raz pierwszy byłem w sądzie, nigdy wcześniej nie miałem
okazji. Okazało się, że występuję jako człowiek podejrzany i jest
miejsce, że można coś powiedzieć na swoją obronę do sądu. Oczywiście
powiedziałem, że te wszystkie zarzutu są nieprawdziwe, nie poparte
dowodami i polega na jakimś nieporozumieniu albo na nieprawdzie.
Natomiast niezależnie od tego poprosiłem sąd, aby wziął pod uwagę, że
jesteśmy właścicielami i głównymi managerami zakładu, który po długiej i
ciężkiej restrukturyzacji jest w przededniu podpisania najważniejszej
umowy w tych ostatnich latach i że jeżeli nas zabraknie to nie będzie
tej umowy i zakład może po prostu upaść i 300 pracowników i kilkuset
kooperantów straci pracę. Prawie tysiąc miejsc pracy w sytuacji 2003
roku gdzie bezrobocie było wysokie i szalejące, nawet na poziomie 23%,
to jest rzecz społecznie cenna. Nawet niezależnie od tego czy jestem
winny czy nie, żeby sąd wziął to pod uwagę. Sąd się poszedł naradzać.
Adwokat do mnie powiedział, że osiągnąłem personalnie sukces o tyle
duży, że sąd się naradzał chyba godzinę czy nas aresztować czy nie. W
innych sytuacjach jest to rutyna i trwa do 15 minut. Sąd myśląc godzinę
doszedł jednak do wniosku, że jesteśmy na tyle dużymi zbrodniarzami
gospodarczymi, że należy nas zamknąć. Jak postanowił, tak zrobił.
Siedzieliśmy prawie 9 miesięcy. Co ciekawe, przez te 9 miesięcy nie
byliśmy ani razu przesłuchiwani! Jest więc to taka działalność panów
prokuratorów, którzy piszą do wniosku do sądu, że istnieje groźba
matactwa trzeba wyjaśnić w międzyczasie wszystkie okoliczności, po czym
przez 9 miesięcy nikogo nie przesłuchują.
Na wolności
Wyszliśmy w 2004 roku. W czerwcu 2005 roku prokurator skierował akt
oskarżenia w sprawie Polmozbytu. Ta sprawa dla mnie i dla mojego
wspólnika była sprawą poboczną, gdyż myśmy się z tą firmą kilka lat
wcześniej rozstali. Natomiast w głównej sprawie, w której mieliśmy
zarzuty zakładów mięsnych oczywiście śledztwo trwało nadal i stało się
odrębnym postępowaniem.
W czerwcu 2005 roku akt oskarżenia wpłynął do sądu. Rozprawy zaczęły się
w lutym 2006 i do dnia dzisiejszego się nie zakończyły. Przewód sądowy
jeszcze trwa. Główna perełka, którą pan prokurator przedstawił, czyli
750 stronicowa ekspertyza, zrobiona przez nijakiego biegłego została
oczywiście odrzucona przez sąd jako stronnicza i niewiarygodna i sąd już
3 rok szuka nowych ekspertów i jest szansa, że być może do końca roku
jakaś dodatkowa ekspertyza w tej sprawie zostanie zrobiona.
Umorzenie
Dla nas podstawowy wątek po 7 letnim śledztwie - 31 grudnia 2009 roku
to, że sprawa została umorzona przez tą samą prokuraturę okręgową w
Krakowie. Oczywiście nie przez prokuratora Kwaśniewskiego, tylko innego
prokuratora, który na 96 stronach pisze, dlaczego te zarzuty są bez
sensu i dlaczego nie mogły być postawione, bo wszystko było zgodnie z
prawem. Okazuje się, że jak prokurator może to jednak potrafi tą wiedzę
ekonomiczną sobie przyswoić.
Co z zakładem?
Teraz co się działo z zakładem. Otóż my byliśmy już przygotowani do
wejścia inwestora, natomiast firma, po wszystkich dotychczasowych
inwestycjach była zadłużona. Po przedłużeniu nam na kolejne 3 miesiące
aresztu, pod koniec 2003 roku zgodziliśmy się na podstawie pewnej
rekomendacji naszych współpracowników, którzy byli na wolności, podpisać
umowę sprzedaży zakładu, żeby go ratować. Sprzedaży za symboliczną
złotówkę, firmie budowlanej, wobec której mieliśmy największy dług.
Uważaliśmy, że to co możemy zrobić to przynajmniej sprzedamy, aby firma
nie upadła, nie zapadła się pod ziemię, natomiast żeby przetrwała, my
nie zarobimy, ale przynajmniej firma przetrwa.
Na skutek rożnych działań, co do których nie ma jednoznacznej opinii,
ale myślę, że było to też inspirowane, nowy właściciel nie rozwinął
zakładów mięsnych, poszły one w upadłość. Do dzisiaj jest tam
dewastacja, jest to majątek w pewnym sensie niczyj, przejął go ktoś
jeszcze inny. Jest to przykład wandalizmu biurokratycznego, że
najnowocześniejsze zakłady po praktycznie roku działania zostały
kompletnie zdewastowane, upadły i dzisiaj tam hula wiatr.
Co z Polmozbytem?
Ciekawa sytuacja się przedstawiała w firmie Polmozbyt, w której od wielu
lat nie działaliśmy, ale jak rozpoczął się nasz proces zaczęliśmy
poznawać również sprawę Polmozbytu od strony tych managerów, którzy byli
aresztowani i którzy zaczęli opowiadać jak ta sytuacja się przedstawiała.
Aresztowanie miało miejsce 19 maja 2003 roku i praktycznie na drugi
dzień po aresztowaniu przyszedł faks z Ministerstwa Skarbu Państwa
domagający się zwołania walnego zgromadzenia akcjonariuszy z jednym
tylko punktem - zmiany w radzie nadzorczej. Ponieważ cały zarząd był
aresztowany więc nie było komu tego walnego nawet zwołać. W związku z
tym pod presją Pana naczelnika urzędu skarbowego, który cały czas w tej
spółce był jako kontroler i jako nadzorujący swoich pracowników, pod
jego presją walne zgromadzenia zwołała księgowa, mimo, że kompetencje do
zwoływania walnych zgromadzeń ma wyłącznie zarząd spółki. Ona była tylko
główną księgową i prokurentem. Takiej kompetencji nie miała. Jednak
jakimś ,,dziwnym" trafem Monitor Sądowy i Gospodarczy przyjął od niej
zawiadomienie o walnym zgromadzeniu i na dzień 30 czerwca 2003 roku
takie walne zgromadzenie zostało zwołane.
Pech chciał dla prokuratora i dla Pana naczelnika, że na wolności został
człowiek, który miał pełnomocnictwo do reprezentowania większościowego
akcjonariusza, który był w areszcie. Pełnomocnik normalnie zgodnie z
procedurą pobrał dokumenty i zabukował się na walne zebranie. Główna
księgowa w porozumieniu z panem naczelnikiem nie wpisała go na listę
akcjonariuszy, a fizycznie wynajęta firma ochroniarska nie wpuściła go
na walne zgromadzenie. On oczywiście od razu zaskarżył uchwały, a
uchwała była praktycznie tylko jedna, polegała na zmianie Rady
Nadzorczej spółki Polmozbyt w której jedynym akcjonariuszem, który się
wpisał na listę akcjonariuszy to był skarb Państwa, który miał w tym
czasie zaledwie 15% akcji. Przewodniczącym Rady Nadzorczej został
oczywiście Naczelnik Urzędu Skarbowego, który kontrolował spółkę.
Widocznie bardzo mu się ta spółka spodobała i uważał za pewne, że jest
ją w stanie dobrze poprowadzić.
Ten człowiek, który zaskarżył uchwałę walnego zgromadzenia, nazywa się
Grzegorz Nicia, po to, aby sąd w KRS nie wpisał nowej rady nadzorczej,
która w międzyczasie wymieniła zarząd. Odwołała ten zarząd, który był
aresztowany i powołała swój zarząd, który był pod kontrolą Pana
naczelnika. Okazało się, że pan prokurator Kwaśniewski, który dowiedział
się o tym, że jest taki śmiałek, który kwestionuje te decyzje, po prostu
zaaresztował człowieka i kazał mu, żeby wycofał to powództwo o uznanie
tych uchwał za nieważne. Pan Grzegorz Nicia oczywiście odmówił, tym
bardziej heroicznie, że miał trójkę dzieci małych i trudną sytuację
rodzinną, natomiast kompletnie odmówił współpracy z prokuratorem.
Powiedział, że nie odwoła i rzeczywiście nie odwołał.
Pan prokurator razem z panem naczelnikiem bardzo intensywnie zabiegali w
sądzie, żeby ta decyzja walnego zgromadzenia jednak została wpisana w
KRS, pomimo tego, że jest zaskarżona, a decyzja o tym, czy sąd uzna
zaskarżenie czy nie odbywała się z formalnych powodów. W styczniu 2004
roku prokurator napisał pismo i odbył szereg rozmów z panią
przewodnicząca wydziału rejestrowego. Są na to dokumenty. Nacisnął ją po
to, aby wpisała nowe władze, rzekomo w interesie społecznym. Oczywiście
sąd to zrobił. Po tygodniu było pismo, że została wpisana nowa ekipa
Rady Nadzorczej i Zarządu. Czyli bezprawne przejęcie firmy stało się
faktem. Jest to tyle ciekawe i ważne, że 5 lat później dzięki bardzo
heroicznej postawie Grzegorza Nici Sąd Apelacyjny dokładnie w 5
rocznicę walnego zgromadzenia wydał postanowienie o unieważnieniu tych
uchwał, ponieważ jak wziął dokumenty z których jasno wynika, że
akcjonariusz nie został wpisany na listę akcjonariuszy, pomimo, że
prawidłowo złożył dokumenty spółce i nie został fizycznie dopuszczony na
walne zgromadzenie to nie było innego wyjścia. Trwało to jednak 5 lat,
firma została już daleko przejęta przez uzurpatora.
Grzegorz Nicia w czasie swojego aresztowania przeżył trudne chwile.
Między innymi taką, że prokurator w pewnym momencie, kiedy po raz
kolejny Grzegorz odmówił mu współpracy powiedział, że w takim razie
,,weźmie jego dzieci do domu dziecka", ponieważ żona była w ciąży i
musiała rodzić. W związku z tym adwokat Grzegorza złożył wniosek, aby go
wypuścić ze względu na trudną sytuację rodzinną. Prokurator wezwał
Grzegorza, że w takim wypadku składa on wniosek o umieszczenie dzieci w
domu dziecka. Mimo tego, Grzegorz, podkreślam, heroicznie, trwał na
swojej pozycji. Nie dał się zastraszyć. Pomimo tego, że funkcjonariusz
CBŚ był w szpitalu w którym miała rodzić żona Grzegorza, i próbował
zniechęcić szpital do przyjmowania jej jako pacjentki, ponieważ jest
żoną gangstera, wielkiego przestępcy itp. Był to mały szpital, na
szczęście lekarze byli odporni i ją przyjęli.
Okazało się, że wygrana w sądzie, która unieważniała decyzję walnego
zgromadzenia miała umiarkowane znaczenie. Ponieważ, aby odwrócić ciąg
wydarzeń w spółce należy unieważnić wszystkie następne uchwały, które
były podjęte w ciągu tych lat. W ciągu tych lat wielokrotnie zmieniła
się Rada Nadzorcza, Zarząd itp., a samą spółkę przejął uzurpator.
Uzurpator to określenie na prywatnego człowieka, który jak sądzimy, a
mamy na to niezbite dowody na piśmie, musiał być w zmowie z instytucjami
państwa i za bezcen przejął spółkę Polmozbyt, w której majątku były
również różne nieruchomości, w tym jedna bardzo znacząca, o wartości 100
milionów zł. Jak jednak spółka trafiła do uzurpatora?
Okazało się, że główny akcjonariusz Polmozbytu przepisał, sądząc, że
należy tak zrobić, aby zdywersyfikować udziały, znaczący pakiet akcji
swojej córce długo przed aresztowaniem, która miała 19 lat i zaczynała
studia na Uniwersytecie Jagiellońskim na Wydziale Zarządzania i ona
również została 19 maja 2003 aresztowana. W areszcie powiedziano jej, że
ojciec się jej wypiera, że wszystko wyśpiewał, że zrzuca winę na nią
itp. i po miesiącu dziewczyna zmiękła i zgodziła się na poddanie
dobrowolnej karze i w ramach za tzw. szkody, które rzekomo wyrządziła
zgodziła się oddać akcje na rzecz spółki Polmozbyt w ramach rekompensaty.
Okazało się także, że spółka Polmozbyt w ramach kontroli dostała także
domiary podatkowe. Pan naczelnik tak pokierował sprawą, że akcje, które
miał od córki właściciela przeszły w ramach roszczeń Urzędu Skarbowego
na własność urzędu skarbowego, który z kolei sprzedał inwestorowi, który
zapłacił jakieś śmieszne pieniądze i dzisiaj jest głównym właścicielem
spółki Polmozbyt.
Media o naszej sprawie
To jest zarys pewnego działania, które miało miejsce w Krakowie od 2003
do 2009 roku. Pierwsze artykuły, które na nasz temat były pozytywne,
ukazały się na jesieni 2008 roku. Dopiero wyrok, który Grzegorz Nicia
uzyskał od sądu zrobiły naprawdę duże wrażenie na mediach. Były też
audycje w telewizji. Sprawa nabrała rozgłosu. Okazało się, że w naszych
sprawach pojawiają się podobni prokuratorzy, czy wręcz ci sami, którzy
właśnie Pana Romana Kluskę oskarżali, więc nie ulega wątpliwości, że
Kraków jest miejscem na mapie, niejedynym niestety, ale na pewno takim w
którym ta machina urzędnicza ma swoje ekstremum.
Stan na dzisiaj
Dzisiejszy stan jest taki, że ciągle jestem oskarżonym w sądzie. Jednak
po przedstawieniu faktycznego przebiegu wydarzeń oraz kompromitacja
biegłego spowodowało, że w połowie 2009 roku, sąd poprosił mnie, żebym
zrobił coś w rodzaju własnej ekspertyzy. Pomimo, że jestem oskarżonym to
jednak jestem człowiekiem, który ma pewną wiedzę dotyczącą mechanizmu
wykupu managerskiego, a to było u podstaw naszych zarzutów. Miałem 2
miesiące, żeby zrobić własną ekspertyzę do sprawy, w której byłem
oskarżony i taką ekspertyzę przedstawiłem sądowi i sąd z dużym
zainteresowaniem przyjął to co miałem do powiedzenia. Mogę się pochwalić
tym, że w jednej sprawie jestem oskarżonym i biegłym powołanym przez
sąd. Jest to pewien ewenement w Polsce, ale ewenement pozytywny, że sąd
chce się dowiedzieć, jak było naprawdę i jakie są te mechanizmy gospodarcze.
W drugiej sprawie, tej dla nas podstawowej, mamy oczywiście umorzone
śledztwo, ale z tego umorzenia nic dla nas nie wynika, ponieważ firma
już się dawno skończyła, natomiast niedobitki firmy, bo działaliśmy w
holdingu, toczą jeszcze zażarte boje z urzędem skarbowym, gdyż nie
powiedziałem Państwu, że równocześnie z kontrolą w Polmozbycie
rozpoczęła się kontrola skarbowa w naszej grupie Krak Meat. Przed
aresztowaniem we wrześniu 2003 roku otrzymaliśmy protokół z kontroli
UKS, która pomimo, że była drobiazgowa i trwała kilka miesięcy nie
dopatrzyła się żadnych uchybień formalnych w księgowości czy podatkach.
Natomiast zasygnalizowała jedną rzecz, którą nie zdążyliśmy
oprotestować, gdyż nas zamknięto. Urząd skarbowy zakwestionował kwoty
czynszu, którą płaciła firma produkująca wędliny, za wynajem starych
nieruchomości, które były przygotowywane do sprzedaży i należały do
innej spółki akcyjnej, która także wchodziła w skład naszego holdingu.
Co nam zarzucają teraz?
Okazało się, że stara rzeźnia, która miała 8 ton amoniaku, który w
każdej chwili groził katastrofą ekologiczną, która miała już warunki,
które uchybiały normom higienicznym, cudem żeśmy przekonywali
inspektorów sanitarnych, żeby nam umożliwili dociągnięcie do momentu
wybudowania nowego zakładu, aby nie było na rynku informacji, że Krak
Meat zszedł z rynku i przestał produkować. Chcieliśmy, aby odbyło to się
w sposób ciągły. Ponieważ byliśmy na stratach to czynsz między spółkami
w ramach jednego holdingu był wymyślony, czy też wykreowany po to, aby
można było realnie zapłacić, a nie nabijać puste faktury i tworzyć
fikcyjne konstrukcje księgowe. Okazało się, że panie z UKS wiedziały
lepiej jaki czynsz powinniśmy zapłacić i stwierdziły, że stawka czynszu
jest za niska ponieważ - uwaga! - ,,kupcy w rejonie Krakowa Śródmieścia
za lokale handlowe płacili stawki znacznie wyższe". Nasza umowa
dzierżawy, która miała w sobie hale produkcyjne itp, wiadomo co trzeba
do zakładu produkcyjnego, została przeszacowana do stawek, które kupcy
płacą w centrum Krakowa, co spowodowało naliczenie zaległych podatków
VAT, karnych odsetek, dochodowego itp. kompletnie absurdalnego, nie
związanego z żadnym dochodem, z przychodem z niczym takim na około 3,5
miliona zł. Po naszym zamknięciu te domiary zostały zasądzone. Po to,
aby jak przypuszczamy, pozbawić nas resztek pieniędzy, ponieważ my
mieliśmy w jednej z tych spółek, która miała największy domiar
zgromadzone pieniądze po to, aby łącznie z inwestorem branżowym mieliśmy
dokapitalizować jesienią 2003 roku zakład produkcyjny. Mieliśmy na
koncie ponad 3 miliony złotych i dokładnie te pieniądze nam wzięto z
konta. Cudem kancelaria prawna, która z nami współpracowała długo
postanowiła nas bronić i wszystkie decyzje zostały zaskarżone kiedy my
byliśmy w areszcie. Po 5 latach w 2008 roku, dokładnie 25 czerwca
przeżyliśmy moment satysfakcji, ponieważ wszystkie decyzje zostały
odrzucone przez Naczelny Sąd Administracyjny. Pieniędzy jeszcze nie
otrzymaliśmy, gdyż NSA działa w ten sposób, że decyzja jest
unieważniona, ale idzie do ponownego rozpatrzenia - do tych samych
inspektorów, aby jeszcze raz rozpatrzyli! Oni teraz porównali stawki
czynszowe nie do kupców centrum Krakowa, ale do innych zakładów, które
funkcjonowały w doskonałych obiektach i wyliczyli w zasadzie te same
pieniądze i jeszcze raz nam zafundowano te same decyzje. W jednej tylko
decyzji nie zdążyli, więc nam trochę pieniędzy zwrócili, bo musieli, ale
pozostałe decyzje wszystkie zaskarżyliśmy w tym samym trybie. W tym
momencie czekamy ponownie na wyroki Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.
Jaka jest działalność urzędnika? Ano dostaje on pensję z naszych
podatków i jeżeli przysporzy Skarbowi Państwa podatków, dostaje on jakąś
wielką premię. Nie wiem czy jest prawdą, że nawet do poziomu 20-25% tego
co wygrzebie od firm. Urzędnik ma etat i nie zależy mu czy to będzie
szybko czy krótko, wszystkie decyzje musi skarżyć i dla niego to jest
wygodne. My jako przedsiębiorcy, musimy w międzyczasie zarobić na siebie
i na naszych prawników i na tego urzędnika. Pomimo zwycięstwa w NSA,
mamy jeszcze raz dokładnie tą samą sprawę. Nie mamy złudzeń, jeżeli
jeszcze raz wygramy przed NSA to prawdopodobnie jeszcze raz wróci do
rozpatrzenia do tych samych urzędników.
Odpowiedzialność prokuratorów
Jeżeli chodzi o odpowiedzialność prokuratorów to wiara, że prokurator
może być pociągnięty do odpowiedzialności jest wiarą fikcyjną, ponieważ
nie znam nikogo, kto został pociągnięty do odpowiedzialności. Mogę tylko
powiedzieć, że ten nasz prokurator zaczynał karierę jak zaczynał
aresztowania w Polmozbycie w Prokuraturze Rejonowej, został delegowany
do Prokuratury Okręgowej i błyskawicznie przeskoczył do Prokuratury
Apelacyjnej, potem do Oddziału Krakowskiego Prokuratury Krajowej. Włos
mu z głowy nie spadł. Ja złożyłem doniesienie na różne przestępstwa,
które robił. Postępowanie w sprawie przekroczenia uprawnień toczy się w
Gliwicach. Mogę jednak powiedzieć, że prokurator w Gliwicach toczył tak
tą sprawę, tak przesłuchiwał świadków, aby broń boże nie wyszła jakaś
sprawa, że te przekroczenia występowały i umorzył po niecałym roku to
postępowanie. Myśmy je zaskarżyli i ponieważ właściwy miejscowo sąd jest
w Krakowie, a w Krakowie w sądzie pracuje żona Pana prokuratora
Kwaśniewskiego, właśnie w tym sądzie który ma rozpatrywać apelację od
umorzenia śledztwa w Gliwicach. Sąd podjął mądrą decyzję, wysłał do Sądu
Najwyższego prośbę o wyznaczenie innego sądu do rozpatrzenia tego
odwołania. W sprawie tego śledztwa w Gliwicach uzyskałem status
pokrzywdzonego i sytuacja w której mogę przez 5 godzin przesłuchiwać
prokuratorów, którzy byli w naszej sprawie, jest to jednak moment
satysfakcji. Również naczelnika urzędu skarbowego i kilka innych takich
kreatur. Było to bardzo wyczerpujące energetycznie, ale ciekawe. Moja
żona widziała bezpośrednio po wyjściu z przesłuchania prokuratora
Kwaśniewskiego, który przez godzinę rozmawiał przez komórkę maksymalnie
zdenerwowany. Są to takie momenty które przysparzają satysfakcji,
aczkolwiek wolałbym, takiej satysfakcji w życiu oczywiście nie mieć.
Naczelnik urzędu skarbowego również ma się dobrze. Poszedł na zasłużoną
emeryturę i naucza w Wyższej Szkole jakiejś technicznej w Tarnowie. Nikt
nie został posunięty do odpowiedzialności.
Podsumowanie
Myśmy uważali, że należy biznes prowadzić z otwartą przyłbicą,
przejrzyście itp. Okazało się, że ta metoda jest nieskuteczna. Czy inna
metoda byłaby bardziej skuteczna, tego nie wiem. Kiedy okazało się, że
nasze nieruchomości są warte 9 milionów dolarów zlekceważyliśmy taki
sygnał, że na początku 2003 roku przyszło jakieś pismo z prokuratury, że
tam są jakieś badania i proszą o przysłanie, tej umowy jaką podpisaliśmy
na sprzedaż tej nieruchomości. Myśmy myśleli, że jakaś pomyłka czy
niedomówienie, myśmy oczywiście wszystko wysłali i każdej informacji
udzieliliśmy. Prokurator na początku 2003 roku miał napisane - 9
milionów dolarów - więc chłopcy są ,,przypakowani", więc trzeba ich po
prostu załatwić, nie mam wątpliwości, że to w ten sposób poszło. Pytanie
co można zrobić? Jeżeli prokuratura żąda dokumentu, to nie można
powiedzieć, że tego dokumentu nie ma, bo w tym momencie jest człowiek
niezgodny z przepisami. Nie mam tezy jednoznacznej, czy można było się
przed tym wszystkim uchronić. Dla mnie natomiast osobiście ja gdybym
działał inaczej niż otwarcie, miałbym mniejszą satysfakcję, bo mam
poczucie, że byłem wobec tego Państwa fair. Zrobiłem wszystko, żeby ten
mój biznes był przejrzysty, był korzystny nie tylko dla właścicieli czy
pracowników, ale też dla otoczenia Krakowa, który zyskał nowy zakład
przemysłowy i ładny obiekt komercyjny. Gdybym tak nie robił, tylko robił
jakoś pokątnie, inaczej to po prostu skutek byłby ten sam, ale moja
satysfakcja daleko mniejsza.
Naszą sprawą nie zainteresowały się prawie żadne organizacje
pozarządowe. Grzegorz Nicia zwrócił się do Fundacji Helsińskiej, która
jednak nie wyróżniła go tym, że przyjdzie na sprawę ich delegat. Prosili
tylko, aby ich informować. Były w czasie aresztowania pisma do Rzecznika
Praw Obywatelskich. Odpowiedź była jedna i to odpowiedź żenująca. Pan
rzecznik i inne tego typu instytucje odpowiadają, że wszystko jest
zgodne z prawem, gdyż to nie Pan prokurator decyduje o areszcie tylko
niezawisły sąd, na którego nie ma sposobu. Sąd najczęściej dowiaduje się
15-30 minut przed rozprawą jakie są akta w tej sprawie i widać nawet na
korytarzach jak wózeczkiem pół godziny przed rozprawą wprowadzane są
akta. Taki sędzia ile ma czasu aby się zastanowić. Jest to pewna
fikcja, która jest ładnie opakowana dla świata, że to sądy decydują.
Teraz jest może trochę lepiej bo tych spraw głośnych trochę było, ale to
jest w dużej mierze jak uważam - fikcja.
Lech Jeziorny
zapis seminarium alternatywnego
www.seminarium.asbiro.pl
-
3. Data: 2011-01-15 04:14:25
Temat: Re: [kronika2prl] Aparat II PRL pomaga przejąć majątek biznesmena
Od: "Arturro" <a...@f...pl>
Użytkownik "mi" <m...@o...pl> napisał w wiadomości
news:igqild$q7$1@news.onet.pl...
> http://www.millionaire.pl/w-jaki-sposob-mafia-kradni
e-cale-firmy.html
>
> Bardzo długie ale warte przeczytania. Jak dyspozycyjne mendy
> prokuratorskie, sądowe i urzędnicze prowadzone na krótkiej smyczy ładnie
> doprowadziły do przejęcia własności biznesmena. II PRL w soczewce.
>
Przecież mamy trójpodział władzy, czyli władza sądownicza ma takie samo
prawo aby sobie dorobić.
Nic co przeczytałem mnie nie zaskoczyło.
--
A.