eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

  • Path: news-archive.icm.edu.pl!news.rmf.pl!agh.edu.pl!news.agh.edu.pl!news.onet.pl!.PO
    STED!not-for-mail
    From: mi <m...@o...pl>
    Newsgroups: pl.soc.prawo
    Subject: Przedruk
    Date: Sat, 15 Jan 2011 03:13:08 +0100
    Organization: http://onet.pl
    Lines: 644
    Message-ID: <igqvrj$uq1$1@news.onet.pl>
    References: <igqild$q7$1@news.onet.pl>
    NNTP-Posting-Host: r.escom.net.pl
    Mime-Version: 1.0
    Content-Type: text/plain; charset=UTF-8; format=flowed
    Content-Transfer-Encoding: 8bit
    X-Trace: news.onet.pl 1295057587 31553 87.204.10.10 (15 Jan 2011 02:13:07 GMT)
    X-Complaints-To: n...@o...pl
    NNTP-Posting-Date: Sat, 15 Jan 2011 02:13:07 +0000 (UTC)
    User-Agent: Mozilla/5.0 (X11; U; Linux x86_64; en-US; rv:1.9.2.13) Gecko/20101208
    Thunderbird/3.1.7
    In-Reply-To: <igqild$q7$1@news.onet.pl>
    Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.soc.prawo:665980
    [ ukryj nagłówki ]

    W jaki sposób mafia kradnie całe firmy

    O mojej działalności

    Obecnie mam 55 lat. W czasach PRL-u należałem do opozycji, byłem
    internowany, angażowałem się w młodzieżowy Ruch Młodej Polski, później
    byłem doradcą przewodniczącego Zarządcy Regionu w Solidarności na
    Śląsku. Po zakończeniu stanu wojennego kontynuowałem działalność
    opozycyjną. Do zajęcia się przedsiębiorczością zachęcił mnie Mirosław
    Dzielski, jedna z bardziej znanych osób w Krakowie, (filozof, polityk,
    człowiekiem który miał wizję). Razem z nim i wieloma innymi osobami
    założyłem w połowie lat 80-tych, (dokładnie w 1985 roku) Krakowskie
    Towarzystwo Przemysłowe, które miało na celu propagowanie idei wolnej
    przedsiębiorczości, gospodarki wolnorynkowej i prywatnej formy
    własności. Uważałem, że to jest moja misja - w jakiś sposób życiowa, że
    zaangażowanie na rzecz pro kapitalistycznych różnych przedsięwzięć jest
    tym co Polsce jest rzeczywiście potrzebne, po to, abyśmy mogli
    przygotowywać sobie i kadry i koncepcje rozwoju gospodarczego. Mirosław
    Dzielski uważał, że myśląc o Polsce, możemy się skoncentrować na tych
    mniejszych ojczyznach, nie musimy tylko i wyłącznie myśleć w kategoriach
    globalnych, co dla całej Polski i uważał, że możemy również sporo
    zrobić dla samego Krakowa. W związku z tym w 1988 roku zorganizował
    seminarium, gdzie była ta światlejsza część aparatu partyjnego, która
    była związana z uczelniami i tam właśnie krakowscy przedsiębiorcy, czy
    ludzie z uczelni, którzy myśleli o gospodarce wolnorynkowej,
    przedstawiali pewne idee reformy, powiedziałbym małych kroków, że w
    Krakowie powstanie strefa wolnej przedsiębiorczości, czy pewne
    regulacje, które mogły być korzystne, a równocześnie nie wywracać całego
    porządku politycznego, który w tamtych czasach wydawał się, że jest
    stosunkowo odległy. Okazało się, że z jednej strony te działania miały
    jakiś skutek, bo sporo osób zaczęło myśleć twórczo. Ustawa Pana Wilczka,
    myślę, że w jakieś mierze też była efektem podobnych działań w całej Polsce.

    W 1989 roku pojawiały się nowe możliwości i uważałem, że moją
    powinnością jest zaangażowanie na rzecz już takich prawdziwych
    inicjatyw gospodarczych, oczywiście kontynuując działalność na rzecz
    rozwoju możliwości dla ludzi, którzy nie mieli dostępu do literatury
    wolnorynkowej, do myśli wolnorynkowej. Byłem jednym z założycieli
    Instytutu Mirosława Dzielskiego, który wydawał publikacje właśnie na
    tematy gospodarcze i jakby pewnej myśli ekonomicznej związanej z
    gospodarką wolnorynkową. Zorganizowaliśmy pierwszą szkołę biznesu w
    Krakowie itp.

    Narodowy Fundusz Inwestycyjny

    W poważniejszy biznes wszedłem w 1995 roku, kiedy zostałem dyrektorem
    inwestycyjnym w jednym z Narodowych Funduszy Inwestycyjnych. Wcześniej
    prowadziłem działalność doradczą, zaangażowany byłem w programy
    restrukturyzacyjne różnych przedsiębiorstw, przeważnie prywatnych i w
    1995 roku rzeczywiście mogłem działać na szerszą skalę. NFI są dzisiaj
    różnie oceniane, ale ten mój NFI Magna Polonia wydaje mi się, że był
    funduszem bardzo uczciwym i bardzo twórczo podchodzącym do
    rzeczywistości. Zrealizowaliśmy sporo projektów inwestycyjnych i
    kilkuletnia działalność przyniosła mi rzeczywiście sporo doświadczeń i
    wiedzy. Jednak mój okres zaangażowania w Fundusz miał jedną zasadniczą
    wadę, ponad połowę czasu musiałem spędzać poza Krakowem, jeżdżąc po
    Polsce lub po Warszawie. Po kilku latach stwierdziłem, że wolę się
    angażować we własne przedsięwzięcie, ale lokalnie w Krakowie tak, abym
    mógł więcej czasu spędzać w domu.

    KRAKMEAT i SAFRI

    W 1999 roku zwolniłem się z Funduszu i wspólnie z dwoma przyjaciółmi
    zrealizowaliśmy wykup managerski Krakowskich Zakładów Mięsnych oraz
    Towarzystwa Inwestycyjnego SAFRI. Był to czas, w którym zaczął się
    właśnie kryzys gospodarczy i rzeczywiście, był to czas w którym
    przedsiębiorcy mieli pod górkę. Tzn. zawsze mieli pod górkę, ale weszły
    pewne uwarunkowania makroekonomiczne, które spowodowały, że kredyty
    spowrotem zaczęły drożeć, a popyt zaczął maleć. Weszliśmy w te dwa
    przedsięwzięcia w sytuacji, która nie sprzyjała osiąganiu szybkich
    sukcesów. Okazało się jednak, że 4 lata wytężonej pracy spowodowały, że
    osiągnęliśmy pewien sukces, a właściwie duży sukces ponieważ
    zrealizowaliśmy nasze zamierzenia. Co prawda trwało to 2 lata dłużej niż
    planowaliśmy, ale zrealizowaliśmy je.
    Krakowskie zakłady mięsne były zapuszczone z dramatycznym stanem
    technicznym, położone w centralnym punkcie Krakowa, w zapuszczonej
    dzielnicy w odległości ponad kilometr od rynku, nad Wisłą. Nasz pomysł
    polegał na tym, żeby oczyścić ten teren z działalności związanej z
    przetwórstwem mięsa i przenieść tą działalność na peryferie Krakowa do
    dzielnicy przemysłowej, która by do tego się nadawała i na tym miejscu
    można by kontynuować działalność zakładu, który był rzeczywiście
    najstarszym przemysłowym funkcjonującym zakładem Krakowa, ponieważ data
    założenia rzeźni miejskiej w Krakowie była 1878 (akurat za naszej
    kadencji obchodziliśmy 125 rocznicę istnienia zakładu).

    Aby ten cel osiągnąć czekała nas długa droga, podstawowym warunkiem było
    znalezienie dewelopera, który ten teren prawie 6 ha w centrum Krakowa,
    byłby w stanie zagospodarować, czyli kupić od nas, a równocześnie my w
    tym samym czasie wybudujemy zakład i przeniesiemy tam produkcję. Z
    dzisiejszej perspektywy wygląda to rzeczywiście prosto, jednak nie w
    realiach zmieniającego się prawa związanego z nieruchomościami.

    Uważaliśmy, że ten teren jest unikalny, dlatego zadbaliśmy o to, aby
    inwestor rzeczywiście chciał zachować to co było tam z punktu widzenia
    urbanistycznego, czy architektonicznego najcenniejsze w starym
    zakładzie. Zakład był mini miasteczkiem z bardzo wysokim płotem, o
    którym mało kto wiedział jak w środku wygląda. Natomiast w środku, poza
    halami produkcyjnymi, które były w opłakanym stanie, istniała piękna
    uliczka dookoła której znajdowało się chyba 6 bardzo ładnych obiektów,
    domeczków z czerwonej cegły z XIX i z początku XX wieku. My uważaliśmy,
    że warto to odsłonić i pokazać Krakowianom oraz dobudować do tych
    zabytkowych obiektów nowe, które przyniosą inwestorowi sukces i
    spowodują, że będzie to ładne i funkcjonalne oraz biznesowo korzystne
    dla nas i dla inwestora.

    Okazało się, że taki inwestor się znalazł - była to firma, która
    prowadzi w Warszawie Galerię Mokotów, firma GTC, z którą podpisaliśmy
    umowę w 2001 roku. Umowa została zawarta na pewnych warunkach, które
    trzeba było spełnić, aby inwestor mógł ten teren kupić. Rzeczywiście
    powiem, że cena tej nieruchomości, którą udało nam się wynegocjować była
    najwyższa w Krakowie (prawie 9 milionów dolarów). Wtedy dolar był lepiej
    nominowany niż Euro. Mówię to po to, aby za chwilę wytłumaczyć, że ta
    cena nie była bez znaczenia w kontekście późniejszych wydarzeń.

    Równolegle zaczęliśmy realizować projekt budowy nowego zakładu.
    Znaleźliśmy dobrą lokalizację, znaleźliśmy miejsce gdzie udało nam się
    wybudować zakład i w kwietniu 2003 roku, czyli prawie po 2 latach od
    podpisania tej umowy najważniejszej z inwestorem, udało nam się otworzyć
    (z taką małą uroczystą oprawą, na której był wojewoda, prezydent miasta,
    biskup Nycz i wielu innych znakomitych gości), z hukiem nowy zakład.
    Uważaliśmy, że jest on sukcesem dla Krakowa, ponieważ w tym 2003 roku
    nie było za wiele inwestycji przemysłowych, były oczywiście inwestycje
    mieszkaniowe czy komercyjne, ale inwestycji strikte przemysłowych nie.
    Byliśmy jedyną fabryką otwartą w latach 2002-2004 w Krakowie.
    Uważaliśmy, że tworzymy 300 nowych miejsc pracy, zakład był zgodny z
    normami unijnymi, nowe wyposażenie, wszystko na najwyższym poziomie.
    Znawcy branży, rzeczywiście mówili, że jest to najnowocześniejszy zakład
    w Polsce południowej związany z przetwórstwem mięsnym.

    Równolegle były działania związane ze spółką SAFRI, która była naszą
    drugą spółką, którą wykupiliśmy. Sprzedała one swoje główne aktywa,
    czyli spółkę Polmozbyt inwestorowi, który jakby oddzielił się i
    prowadził swój własny biznes od dwóch lat.

    Przebieg kontroli

    Opowiem Państwu co się wydarzyło w obu spółkach chronologicznie, gdyż
    niektóre wątki się łączą, niektóre są osobne, ale chronologia pozwoli
    nam to uporządkować.
    Na początku lutego 2003 roku do ówczesnego prezesa zarządu firmy
    Polmozbyt przyjechał osobiście, co się nie zdarza nigdy, ale wtedy
    właśnie się zdarzyło, naczelnik urzędu skarbowego i zawiadomił go, że
    jutro od 7.00 rano rozpoczyna kontrolę w spółce Polmozbyt i w związku z
    tym życzy sobie wszystkich dokumentów, wszystkich osób żeby były na
    miejscu itd. Jak naczelnik zapowiedział tak zrobił. Następnego dnia
    zaczęła się kontrola, która trwała do późnej jesieni 2003 roku.

    Myśmy w kwietniu 2003 roku otwarli z dużym pozytywnym rozgłosem, kładę
    tutaj nacisk na słowo ,,pozytywnym", nową inwestycję, nowy zakład.
    Uważaliśmy że restrukturyzując starą fabrykę daliśmy Krakowowi możliwość
    odkrycia nowych terenów dla siebie i jednocześnie kontynuowaliśmy
    działalność na terenach już do tego przeznaczonych. Uważaliśmy, że to
    jest sukces, robiliśmy to w sposób otwarty, informowaliśmy o wszystkim
    pracowników i opinię publiczną, udzielaliśmy wywiadów prasowych.
    Uważaliśmy, że pewna przejrzystość jest naszym atutem, bo tak
    rozumieliśmy pewną powinność społeczną, że biznes ma nie tylko wymiar
    indywidualny, ale także społeczny. Chcieliśmy, aby nasz przykład był tym
    przykładem pozytywnym, w sytuacji w której rzeczywiście było dużo
    artykułów jak to przedsiębiorcy oszukują pracowników, pracownicy
    pracodawców itp. My pokazaliśmy, że pewne trudne programy, można
    realizować przy otwartej kurtynie, przy przejrzystości, wiarygodności i
    rzetelności działania.

    22 kwietnia 2003 roku otworzyliśmy fabrykę, natomiast 19 maja 2003 roku
    rozpoczęły się aresztowania w spółce Polmozbyt z którą byliśmy z 2
    kolegami związani, ale dużo wcześniej. W chwili aresztowania żadnych
    związków z nią nie mieliśmy, ponieważ kupił ją przedsiębiorca, który sam
    ją rozwijał.

    Zostało tam 6 osób aresztowanych. Tradycyjnie o godzinie 6 rano,
    kominiarki, wiadomo jak to funkcjonuje. Dla nas to był szok, bo w
    prawdzie nie mieliśmy żadnych kontaktów, ale byliśmy zdziwieni, mieliśmy
    jakby nie patrzeć jakąś wiedzę na temat tej spółki. Nie spodziewaliśmy
    się, że mogły tam być jakieś nieprawidłowości i skąd taka sytuacja.
    Okazało się, że parę miesięcy później po wakacjach w 2003 roku.
    Dokładnie 21 lub 22 września zadzwonił do mnie ten sam naczelnik urzędu
    skarbowego i zapytał się, kto jest właścicielem zakładów mięsnych.
    Naczelnik, który dzwoni do managera czy do osoby związanej z firmą i
    przez telefon wypytuje o stan własnościowy to dosyć niestandardowa
    sytuacja, no ale zgodnie z przyjętymi zasadami pewnej przejrzystości,
    otwartości odpowiedziałem mu zgodnie z prawdą, że jest to spółka
    akcyjna, gdzie jest trzech właścicieli, ja i dwóch moich kolegów. On
    odłożył słuchawkę i okazało się, że 2 lub 3 dni później 25 września, po
    mnie oraz po dwóch moich kolegów przyszli Panowie z CBŚ.

    Aresztowania

    O 6.02 moja mama, która mieszkała piętro wyżej niż moja rodzina
    powiedziała: - ,,Lechu, właśnie do mnie zadzwonili i stoją pod domem z
    CBŚ, może wyjdź do nich". Oczywiście odpowiedziałem, że zaraz wyjdę.
    Włożyłem na siebie jakieś spodnie, było jeszcze ciepło, więc nie
    zmieniałem podkoszulki wyszedłem do nich. Oczywiście tłoczyli się przed
    bramą, kamery itd. Ja spokojniutko powiedziałem, że zapraszam, wejdźcie
    sobie i jeżeli macie jakieś potrzeby to nie ma problemu. Powiedziałem,
    że proszę bardzo wszystko jest do dyspozycji. Żona spytała się czy piją
    kawę czy herbatę. To ich jakoś uspokoiło więc wyłączyli kamerę. Zaczęła
    się kilkugodzinna rewizja.

    Dzieci jeszcze były stosunkowo małe. Najpierw był zakaz, że nie mogą
    wychodzić do szkoły, ale moja córka, która miała jakąś klasówkę tego
    dnia, troszeczkę była w szoku powiedziała, że absolutnie musi wyjść i
    mogę w pewnym stopniu powiedzieć, że się im wyrwała i wyszła z domu,
    chociaż wiem, że w innych przypadkach dzieciom zakazali policjanci
    wychodzić z domu. U mojego kolegi, który był aresztowany w pierwszej
    turze właśnie tej w maju, była dziewczynka, maturzystka, która miała
    tego dnia maturę ustną z języka polskiego i rzeczywiście policjanci o
    godzinę opóźnili jej wyjście z domu, dopiero po rewizji. Wyszła w szoku,
    oczywiście zdała maturę, ale było to traumatyczne przeżycie dla niej. W
    innym przypadku, kiedy były jeszcze mniejsze dzieci niż u mnie, był
    chłopczyk, który miał iść tego dnia pierwszy raz do szkoły, bo był to 1
    września. Było to wielkie święto w rodzinie itp. Oczywiście nie poszedł
    i tak się zamknął w sobie, że przez rok praktycznie do nikogo się nie
    odzywał. Chłopak do tej pory ma problemy psychologiczne.

    Na komendzie

    Teraz wrócę do swojego przypadku. 25 września kiedy jadę z tymi
    funkcjonariuszami CBŚ na komendę, byłem przekonany, że jest to jakaś
    pokazówka, że jakieś nieporozumienie, byłem przekonany, że wrócę
    popołudniu, że jak prokurator mnie przesłucha to mu wszystko wyjaśnię.
    Nie miałem nic do ukrycia, biznes prowadziliśmy w sposób jak najbardziej
    otwarty.

    Pierwsze zaskoczenie to takie, że siedzę na tej komendzie i nic się nie
    dzieje. Siedzę, siedzę i siedzę w jakimś pokoju do którego zwożono
    rzeczy zabrane z rewizji u mojego wspólnika Pawła Reja i zabrali mu też
    komórkę, której on nie wyłączył. Ja wyłączyłem komórkę, więc nie
    dzwoniła, była gdzieś indziej, ale w tym pokoju gdzie ja siedziałem
    oczywiście w towarzystwie funkcjonariuszy była też jego komórka, która
    dzwoniła i ja widziałem co się wyświetla na ekranie. Otóż dzwonił
    przedstawiciel inwestora z którym mieliśmy finalizować transakcję
    wejścia kapitałowego, inwestora branżowego do naszego zakładu, do tego
    nowo wybudowanego na przedmieściach Krakowa, który nazwaliśmy Krak Meat.
    Dzwonił, gdyż umówiliśmy się, że tego dnia ustalimy, kiedy będziemy
    podpisywali umowę już transakcyjną. Paweł był jego głównym rozmówcą,
    więc chciał się umówić na konkretną datę i godzinę podpisania tej umowy.
    Przez godzinę czy dwie regularnie dzwonił co 15 minut.

    No i teraz taka sytuacja trochę filmowa. To wejście tego inwestora miało
    zwieńczyć naszą 4 letnią bardzo ciężką pracę. Miało jakby umożliwić
    zakładowi pełny rozwój i zwiększyć zdolności produkcyjne. No i widzę
    telefon, który jest. Oczywiście nie mogę podnieść bo funkcjonariusze by
    nie pozwolili, ale z drugiej strony nawet gdybym mógł to co bym mu
    powiedział, że gniję w jakiejś komendzie i nie wiem co się będzie
    działo? Może jest jakieś nieporozumienie, może jakaś pomyłka. Zęby
    zaciskałem, ale nic nie mogłem zrobić.

    Wieczorem. Może to była 19.00 może 20.00, po całodniowym siedzeniu na
    komendzie, wziął mnie prokurator. W międzyczasie okazało się, że żona
    zadbała, aby zaprzyjaźniony adwokat przybył i był rzeczywiście przy tej
    rozmowie. Natomiast Pan prokurator Andrzej Kwaśniewski, który nadal robi
    karierę przedstawił mi zarzuty. To jest taka procedura, jak one wędrują
    później do sądu to się nazywa akt oskarżenia, natomiast postanowienie o
    przedstawieniu zarzutów to jest ten pierwszy etap. Czytam na 6 stronach,
    coś co jest kompletnie jakimś Orwelem. Totalna abstrakcja. Czytam, że we
    wszystkich firmach w jakich działałem w ostatnich 5 czy 6 latach
    powstały jakieś gigantyczne straty, jakieś gigantyczne machlojki, które
    działają na szkodę wszystkich podmiotów w których byłem w radach
    nadzorczych, zarządach lub współwłaścicielem. Byłem ponoć w zmowie i w
    porozumieniu i działaliśmy w zorganizowanej grupie przestępczej, że
    praliśmy brudne pieniądze i jeszcze parę innych rzeczy. Zarzucano mi
    straty na 65 milionów złotych. Kiedy to czytałem byłem naprawdę w szoku.
    Czytać takie rzeczy, kiedy człowiek rzeczywiście borykał się z biedą w
    pewnym sensie, bo prowadząc biznes uważaliśmy, że nie można go obciążać
    dodatkowymi kosztami nawet jak się jest właścicielem to uważaliśmy, że
    fair jest działanie, że do momentu kiedy ten biznes się nie
    ustabilizuje, że kiedy ponosimy straty związane z inwestowaniem, nie
    będziemy też jako właściciele brali np. wynagrodzenia z tytułu
    zasiadania w Radzie Nadzorczej. Rzeczywiście mieliśmy taką filozofię, że
    dostawaliśmy pieniądze na utrzymanie rodzin, natomiast nie bierzemy z
    firmy pieniędzy na luksusy czy nowe inwestycje. Oczywiście dopóki
    sytuacja się nie rozwinie na tyle, że firmę będzie stać na to, żeby nam
    wypłacać dywidendę czy jakieś inne źródło naszych zarobków. W tym
    momencie ja czytam, że prokurator mi zarzuca, że wytransferowałem z
    moich spółek 65 milionów złotych. To jest rzecz, której nie zapomnę
    nigdy, trudno zresztą byłoby zapomnieć. Natomiast powiedziałem mu -
    ,,Panie prokuratorze to jest jakieś kompletne nieporozumienie, ja jestem
    przedsiębiorcą, jestem działaczem gospodarczym, nie jestem oszustem, nie
    jestem człowiekiem, który działał na szkodę tych firm, Pan się po prostu
    myli". Odpowiedział że ,,zobaczymy, zobaczymy" że będzie śledztwo, że
    będę mógł się wykazać, że to jest nieprawda, ale on był przekonany, że
    to jest prawda. Argumentował to tym, że świetnie zna się na gospodarce i
    ekonomii, że jest oczytany. Podawał nawet przykłady, że jakieś kursy
    odbywał, ale ja widzę, że on nie ma pojęcia nawet o czym mówi. Nie mam
    słów, aby go opisać. Bełkot, no totalny biznesowy i ekonomiczny bełkot.

    Przesłuchanie trwało mniej więcej godzinę. Rozstaliśmy się i poszedłem
    na dołek czyli do aresztu. Byłem opozycjonistą i siedziałem w PRL-u w
    więzieniach więc nie było to dla mnie nowością. Ten plus, że jak
    człowiek ma biografię jakąś to potrafi to wykorzystać, aby się
    specjalnie nie przejąć. Na drugi dzień po tym dołku, gdzieś tam
    popołudniu wzięto mnie na rozprawę sądową tzw. aresztową. Na tej
    rozprawie po raz pierwszy byłem w sądzie, nigdy wcześniej nie miałem
    okazji. Okazało się, że występuję jako człowiek podejrzany i jest
    miejsce, że można coś powiedzieć na swoją obronę do sądu. Oczywiście
    powiedziałem, że te wszystkie zarzutu są nieprawdziwe, nie poparte
    dowodami i polega na jakimś nieporozumieniu albo na nieprawdzie.
    Natomiast niezależnie od tego poprosiłem sąd, aby wziął pod uwagę, że
    jesteśmy właścicielami i głównymi managerami zakładu, który po długiej i
    ciężkiej restrukturyzacji jest w przededniu podpisania najważniejszej
    umowy w tych ostatnich latach i że jeżeli nas zabraknie to nie będzie
    tej umowy i zakład może po prostu upaść i 300 pracowników i kilkuset
    kooperantów straci pracę. Prawie tysiąc miejsc pracy w sytuacji 2003
    roku gdzie bezrobocie było wysokie i szalejące, nawet na poziomie 23%,
    to jest rzecz społecznie cenna. Nawet niezależnie od tego czy jestem
    winny czy nie, żeby sąd wziął to pod uwagę. Sąd się poszedł naradzać.
    Adwokat do mnie powiedział, że osiągnąłem personalnie sukces o tyle
    duży, że sąd się naradzał chyba godzinę czy nas aresztować czy nie. W
    innych sytuacjach jest to rutyna i trwa do 15 minut. Sąd myśląc godzinę
    doszedł jednak do wniosku, że jesteśmy na tyle dużymi zbrodniarzami
    gospodarczymi, że należy nas zamknąć. Jak postanowił, tak zrobił.
    Siedzieliśmy prawie 9 miesięcy. Co ciekawe, przez te 9 miesięcy nie
    byliśmy ani razu przesłuchiwani! Jest więc to taka działalność panów
    prokuratorów, którzy piszą do wniosku do sądu, że istnieje groźba
    matactwa trzeba wyjaśnić w międzyczasie wszystkie okoliczności, po czym
    przez 9 miesięcy nikogo nie przesłuchują.

    Na wolności

    Wyszliśmy w 2004 roku. W czerwcu 2005 roku prokurator skierował akt
    oskarżenia w sprawie Polmozbytu. Ta sprawa dla mnie i dla mojego
    wspólnika była sprawą poboczną, gdyż myśmy się z tą firmą kilka lat
    wcześniej rozstali. Natomiast w głównej sprawie, w której mieliśmy
    zarzuty zakładów mięsnych oczywiście śledztwo trwało nadal i stało się
    odrębnym postępowaniem.

    W czerwcu 2005 roku akt oskarżenia wpłynął do sądu. Rozprawy zaczęły się
    w lutym 2006 i do dnia dzisiejszego się nie zakończyły. Przewód sądowy
    jeszcze trwa. Główna perełka, którą pan prokurator przedstawił, czyli
    750 stronicowa ekspertyza, zrobiona przez nijakiego biegłego została
    oczywiście odrzucona przez sąd jako stronnicza i niewiarygodna i sąd już
    3 rok szuka nowych ekspertów i jest szansa, że być może do końca roku
    jakaś dodatkowa ekspertyza w tej sprawie zostanie zrobiona.

    Umorzenie

    Dla nas podstawowy wątek po 7 letnim śledztwie - 31 grudnia 2009 roku
    to, że sprawa została umorzona przez tą samą prokuraturę okręgową w
    Krakowie. Oczywiście nie przez prokuratora Kwaśniewskiego, tylko innego
    prokuratora, który na 96 stronach pisze, dlaczego te zarzuty są bez
    sensu i dlaczego nie mogły być postawione, bo wszystko było zgodnie z
    prawem. Okazuje się, że jak prokurator może to jednak potrafi tą wiedzę
    ekonomiczną sobie przyswoić.

    Co z zakładem?

    Teraz co się działo z zakładem. Otóż my byliśmy już przygotowani do
    wejścia inwestora, natomiast firma, po wszystkich dotychczasowych
    inwestycjach była zadłużona. Po przedłużeniu nam na kolejne 3 miesiące
    aresztu, pod koniec 2003 roku zgodziliśmy się na podstawie pewnej
    rekomendacji naszych współpracowników, którzy byli na wolności, podpisać
    umowę sprzedaży zakładu, żeby go ratować. Sprzedaży za symboliczną
    złotówkę, firmie budowlanej, wobec której mieliśmy największy dług.
    Uważaliśmy, że to co możemy zrobić to przynajmniej sprzedamy, aby firma
    nie upadła, nie zapadła się pod ziemię, natomiast żeby przetrwała, my
    nie zarobimy, ale przynajmniej firma przetrwa.

    Na skutek rożnych działań, co do których nie ma jednoznacznej opinii,
    ale myślę, że było to też inspirowane, nowy właściciel nie rozwinął
    zakładów mięsnych, poszły one w upadłość. Do dzisiaj jest tam
    dewastacja, jest to majątek w pewnym sensie niczyj, przejął go ktoś
    jeszcze inny. Jest to przykład wandalizmu biurokratycznego, że
    najnowocześniejsze zakłady po praktycznie roku działania zostały
    kompletnie zdewastowane, upadły i dzisiaj tam hula wiatr.

    Co z Polmozbytem?

    Ciekawa sytuacja się przedstawiała w firmie Polmozbyt, w której od wielu
    lat nie działaliśmy, ale jak rozpoczął się nasz proces zaczęliśmy
    poznawać również sprawę Polmozbytu od strony tych managerów, którzy byli
    aresztowani i którzy zaczęli opowiadać jak ta sytuacja się przedstawiała.

    Aresztowanie miało miejsce 19 maja 2003 roku i praktycznie na drugi
    dzień po aresztowaniu przyszedł faks z Ministerstwa Skarbu Państwa
    domagający się zwołania walnego zgromadzenia akcjonariuszy z jednym
    tylko punktem - zmiany w radzie nadzorczej. Ponieważ cały zarząd był
    aresztowany więc nie było komu tego walnego nawet zwołać. W związku z
    tym pod presją Pana naczelnika urzędu skarbowego, który cały czas w tej
    spółce był jako kontroler i jako nadzorujący swoich pracowników, pod
    jego presją walne zgromadzenia zwołała księgowa, mimo, że kompetencje do
    zwoływania walnych zgromadzeń ma wyłącznie zarząd spółki. Ona była tylko
    główną księgową i prokurentem. Takiej kompetencji nie miała. Jednak
    jakimś ,,dziwnym" trafem Monitor Sądowy i Gospodarczy przyjął od niej
    zawiadomienie o walnym zgromadzeniu i na dzień 30 czerwca 2003 roku
    takie walne zgromadzenie zostało zwołane.

    Pech chciał dla prokuratora i dla Pana naczelnika, że na wolności został
    człowiek, który miał pełnomocnictwo do reprezentowania większościowego
    akcjonariusza, który był w areszcie. Pełnomocnik normalnie zgodnie z
    procedurą pobrał dokumenty i zabukował się na walne zebranie. Główna
    księgowa w porozumieniu z panem naczelnikiem nie wpisała go na listę
    akcjonariuszy, a fizycznie wynajęta firma ochroniarska nie wpuściła go
    na walne zgromadzenie. On oczywiście od razu zaskarżył uchwały, a
    uchwała była praktycznie tylko jedna, polegała na zmianie Rady
    Nadzorczej spółki Polmozbyt w której jedynym akcjonariuszem, który się
    wpisał na listę akcjonariuszy to był skarb Państwa, który miał w tym
    czasie zaledwie 15% akcji. Przewodniczącym Rady Nadzorczej został
    oczywiście Naczelnik Urzędu Skarbowego, który kontrolował spółkę.
    Widocznie bardzo mu się ta spółka spodobała i uważał za pewne, że jest
    ją w stanie dobrze poprowadzić.

    Ten człowiek, który zaskarżył uchwałę walnego zgromadzenia, nazywa się
    Grzegorz Nicia, po to, aby sąd w KRS nie wpisał nowej rady nadzorczej,
    która w międzyczasie wymieniła zarząd. Odwołała ten zarząd, który był
    aresztowany i powołała swój zarząd, który był pod kontrolą Pana
    naczelnika. Okazało się, że pan prokurator Kwaśniewski, który dowiedział
    się o tym, że jest taki śmiałek, który kwestionuje te decyzje, po prostu
    zaaresztował człowieka i kazał mu, żeby wycofał to powództwo o uznanie
    tych uchwał za nieważne. Pan Grzegorz Nicia oczywiście odmówił, tym
    bardziej heroicznie, że miał trójkę dzieci małych i trudną sytuację
    rodzinną, natomiast kompletnie odmówił współpracy z prokuratorem.
    Powiedział, że nie odwoła i rzeczywiście nie odwołał.

    Pan prokurator razem z panem naczelnikiem bardzo intensywnie zabiegali w
    sądzie, żeby ta decyzja walnego zgromadzenia jednak została wpisana w
    KRS, pomimo tego, że jest zaskarżona, a decyzja o tym, czy sąd uzna
    zaskarżenie czy nie odbywała się z formalnych powodów. W styczniu 2004
    roku prokurator napisał pismo i odbył szereg rozmów z panią
    przewodnicząca wydziału rejestrowego. Są na to dokumenty. Nacisnął ją po
    to, aby wpisała nowe władze, rzekomo w interesie społecznym. Oczywiście
    sąd to zrobił. Po tygodniu było pismo, że została wpisana nowa ekipa
    Rady Nadzorczej i Zarządu. Czyli bezprawne przejęcie firmy stało się
    faktem. Jest to tyle ciekawe i ważne, że 5 lat później dzięki bardzo
    heroicznej postawie Grzegorza Nici Sąd Apelacyjny dokładnie w 5
    rocznicę walnego zgromadzenia wydał postanowienie o unieważnieniu tych
    uchwał, ponieważ jak wziął dokumenty z których jasno wynika, że
    akcjonariusz nie został wpisany na listę akcjonariuszy, pomimo, że
    prawidłowo złożył dokumenty spółce i nie został fizycznie dopuszczony na
    walne zgromadzenie to nie było innego wyjścia. Trwało to jednak 5 lat,
    firma została już daleko przejęta przez uzurpatora.

    Grzegorz Nicia w czasie swojego aresztowania przeżył trudne chwile.
    Między innymi taką, że prokurator w pewnym momencie, kiedy po raz
    kolejny Grzegorz odmówił mu współpracy powiedział, że w takim razie
    ,,weźmie jego dzieci do domu dziecka", ponieważ żona była w ciąży i
    musiała rodzić. W związku z tym adwokat Grzegorza złożył wniosek, aby go
    wypuścić ze względu na trudną sytuację rodzinną. Prokurator wezwał
    Grzegorza, że w takim wypadku składa on wniosek o umieszczenie dzieci w
    domu dziecka. Mimo tego, Grzegorz, podkreślam, heroicznie, trwał na
    swojej pozycji. Nie dał się zastraszyć. Pomimo tego, że funkcjonariusz
    CBŚ był w szpitalu w którym miała rodzić żona Grzegorza, i próbował
    zniechęcić szpital do przyjmowania jej jako pacjentki, ponieważ jest
    żoną gangstera, wielkiego przestępcy itp. Był to mały szpital, na
    szczęście lekarze byli odporni i ją przyjęli.

    Okazało się, że wygrana w sądzie, która unieważniała decyzję walnego
    zgromadzenia miała umiarkowane znaczenie. Ponieważ, aby odwrócić ciąg
    wydarzeń w spółce należy unieważnić wszystkie następne uchwały, które
    były podjęte w ciągu tych lat. W ciągu tych lat wielokrotnie zmieniła
    się Rada Nadzorcza, Zarząd itp., a samą spółkę przejął uzurpator.

    Uzurpator to określenie na prywatnego człowieka, który jak sądzimy, a
    mamy na to niezbite dowody na piśmie, musiał być w zmowie z instytucjami
    państwa i za bezcen przejął spółkę Polmozbyt, w której majątku były
    również różne nieruchomości, w tym jedna bardzo znacząca, o wartości 100
    milionów zł. Jak jednak spółka trafiła do uzurpatora?

    Okazało się, że główny akcjonariusz Polmozbytu przepisał, sądząc, że
    należy tak zrobić, aby zdywersyfikować udziały, znaczący pakiet akcji
    swojej córce długo przed aresztowaniem, która miała 19 lat i zaczynała
    studia na Uniwersytecie Jagiellońskim na Wydziale Zarządzania i ona
    również została 19 maja 2003 aresztowana. W areszcie powiedziano jej, że
    ojciec się jej wypiera, że wszystko wyśpiewał, że zrzuca winę na nią
    itp. i po miesiącu dziewczyna zmiękła i zgodziła się na poddanie
    dobrowolnej karze i w ramach za tzw. szkody, które rzekomo wyrządziła
    zgodziła się oddać akcje na rzecz spółki Polmozbyt w ramach rekompensaty.

    Okazało się także, że spółka Polmozbyt w ramach kontroli dostała także
    domiary podatkowe. Pan naczelnik tak pokierował sprawą, że akcje, które
    miał od córki właściciela przeszły w ramach roszczeń Urzędu Skarbowego
    na własność urzędu skarbowego, który z kolei sprzedał inwestorowi, który
    zapłacił jakieś śmieszne pieniądze i dzisiaj jest głównym właścicielem
    spółki Polmozbyt.

    Media o naszej sprawie

    To jest zarys pewnego działania, które miało miejsce w Krakowie od 2003
    do 2009 roku. Pierwsze artykuły, które na nasz temat były pozytywne,
    ukazały się na jesieni 2008 roku. Dopiero wyrok, który Grzegorz Nicia
    uzyskał od sądu zrobiły naprawdę duże wrażenie na mediach. Były też
    audycje w telewizji. Sprawa nabrała rozgłosu. Okazało się, że w naszych
    sprawach pojawiają się podobni prokuratorzy, czy wręcz ci sami, którzy
    właśnie Pana Romana Kluskę oskarżali, więc nie ulega wątpliwości, że
    Kraków jest miejscem na mapie, niejedynym niestety, ale na pewno takim w
    którym ta machina urzędnicza ma swoje ekstremum.

    Stan na dzisiaj

    Dzisiejszy stan jest taki, że ciągle jestem oskarżonym w sądzie. Jednak
    po przedstawieniu faktycznego przebiegu wydarzeń oraz kompromitacja
    biegłego spowodowało, że w połowie 2009 roku, sąd poprosił mnie, żebym
    zrobił coś w rodzaju własnej ekspertyzy. Pomimo, że jestem oskarżonym to
    jednak jestem człowiekiem, który ma pewną wiedzę dotyczącą mechanizmu
    wykupu managerskiego, a to było u podstaw naszych zarzutów. Miałem 2
    miesiące, żeby zrobić własną ekspertyzę do sprawy, w której byłem
    oskarżony i taką ekspertyzę przedstawiłem sądowi i sąd z dużym
    zainteresowaniem przyjął to co miałem do powiedzenia. Mogę się pochwalić
    tym, że w jednej sprawie jestem oskarżonym i biegłym powołanym przez
    sąd. Jest to pewien ewenement w Polsce, ale ewenement pozytywny, że sąd
    chce się dowiedzieć, jak było naprawdę i jakie są te mechanizmy gospodarcze.

    W drugiej sprawie, tej dla nas podstawowej, mamy oczywiście umorzone
    śledztwo, ale z tego umorzenia nic dla nas nie wynika, ponieważ firma
    już się dawno skończyła, natomiast niedobitki firmy, bo działaliśmy w
    holdingu, toczą jeszcze zażarte boje z urzędem skarbowym, gdyż nie
    powiedziałem Państwu, że równocześnie z kontrolą w Polmozbycie
    rozpoczęła się kontrola skarbowa w naszej grupie Krak Meat. Przed
    aresztowaniem we wrześniu 2003 roku otrzymaliśmy protokół z kontroli
    UKS, która pomimo, że była drobiazgowa i trwała kilka miesięcy nie
    dopatrzyła się żadnych uchybień formalnych w księgowości czy podatkach.
    Natomiast zasygnalizowała jedną rzecz, którą nie zdążyliśmy
    oprotestować, gdyż nas zamknięto. Urząd skarbowy zakwestionował kwoty
    czynszu, którą płaciła firma produkująca wędliny, za wynajem starych
    nieruchomości, które były przygotowywane do sprzedaży i należały do
    innej spółki akcyjnej, która także wchodziła w skład naszego holdingu.

    Co nam zarzucają teraz?

    Okazało się, że stara rzeźnia, która miała 8 ton amoniaku, który w
    każdej chwili groził katastrofą ekologiczną, która miała już warunki,
    które uchybiały normom higienicznym, cudem żeśmy przekonywali
    inspektorów sanitarnych, żeby nam umożliwili dociągnięcie do momentu
    wybudowania nowego zakładu, aby nie było na rynku informacji, że Krak
    Meat zszedł z rynku i przestał produkować. Chcieliśmy, aby odbyło to się
    w sposób ciągły. Ponieważ byliśmy na stratach to czynsz między spółkami
    w ramach jednego holdingu był wymyślony, czy też wykreowany po to, aby
    można było realnie zapłacić, a nie nabijać puste faktury i tworzyć
    fikcyjne konstrukcje księgowe. Okazało się, że panie z UKS wiedziały
    lepiej jaki czynsz powinniśmy zapłacić i stwierdziły, że stawka czynszu
    jest za niska ponieważ - uwaga! - ,,kupcy w rejonie Krakowa Śródmieścia
    za lokale handlowe płacili stawki znacznie wyższe". Nasza umowa
    dzierżawy, która miała w sobie hale produkcyjne itp, wiadomo co trzeba
    do zakładu produkcyjnego, została przeszacowana do stawek, które kupcy
    płacą w centrum Krakowa, co spowodowało naliczenie zaległych podatków
    VAT, karnych odsetek, dochodowego itp. kompletnie absurdalnego, nie
    związanego z żadnym dochodem, z przychodem z niczym takim na około 3,5
    miliona zł. Po naszym zamknięciu te domiary zostały zasądzone. Po to,
    aby jak przypuszczamy, pozbawić nas resztek pieniędzy, ponieważ my
    mieliśmy w jednej z tych spółek, która miała największy domiar
    zgromadzone pieniądze po to, aby łącznie z inwestorem branżowym mieliśmy
    dokapitalizować jesienią 2003 roku zakład produkcyjny. Mieliśmy na
    koncie ponad 3 miliony złotych i dokładnie te pieniądze nam wzięto z
    konta. Cudem kancelaria prawna, która z nami współpracowała długo
    postanowiła nas bronić i wszystkie decyzje zostały zaskarżone kiedy my
    byliśmy w areszcie. Po 5 latach w 2008 roku, dokładnie 25 czerwca
    przeżyliśmy moment satysfakcji, ponieważ wszystkie decyzje zostały
    odrzucone przez Naczelny Sąd Administracyjny. Pieniędzy jeszcze nie
    otrzymaliśmy, gdyż NSA działa w ten sposób, że decyzja jest
    unieważniona, ale idzie do ponownego rozpatrzenia - do tych samych
    inspektorów, aby jeszcze raz rozpatrzyli! Oni teraz porównali stawki
    czynszowe nie do kupców centrum Krakowa, ale do innych zakładów, które
    funkcjonowały w doskonałych obiektach i wyliczyli w zasadzie te same
    pieniądze i jeszcze raz nam zafundowano te same decyzje. W jednej tylko
    decyzji nie zdążyli, więc nam trochę pieniędzy zwrócili, bo musieli, ale
    pozostałe decyzje wszystkie zaskarżyliśmy w tym samym trybie. W tym
    momencie czekamy ponownie na wyroki Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.

    Jaka jest działalność urzędnika? Ano dostaje on pensję z naszych
    podatków i jeżeli przysporzy Skarbowi Państwa podatków, dostaje on jakąś
    wielką premię. Nie wiem czy jest prawdą, że nawet do poziomu 20-25% tego
    co wygrzebie od firm. Urzędnik ma etat i nie zależy mu czy to będzie
    szybko czy krótko, wszystkie decyzje musi skarżyć i dla niego to jest
    wygodne. My jako przedsiębiorcy, musimy w międzyczasie zarobić na siebie
    i na naszych prawników i na tego urzędnika. Pomimo zwycięstwa w NSA,
    mamy jeszcze raz dokładnie tą samą sprawę. Nie mamy złudzeń, jeżeli
    jeszcze raz wygramy przed NSA to prawdopodobnie jeszcze raz wróci do
    rozpatrzenia do tych samych urzędników.

    Odpowiedzialność prokuratorów

    Jeżeli chodzi o odpowiedzialność prokuratorów to wiara, że prokurator
    może być pociągnięty do odpowiedzialności jest wiarą fikcyjną, ponieważ
    nie znam nikogo, kto został pociągnięty do odpowiedzialności. Mogę tylko
    powiedzieć, że ten nasz prokurator zaczynał karierę jak zaczynał
    aresztowania w Polmozbycie w Prokuraturze Rejonowej, został delegowany
    do Prokuratury Okręgowej i błyskawicznie przeskoczył do Prokuratury
    Apelacyjnej, potem do Oddziału Krakowskiego Prokuratury Krajowej. Włos
    mu z głowy nie spadł. Ja złożyłem doniesienie na różne przestępstwa,
    które robił. Postępowanie w sprawie przekroczenia uprawnień toczy się w
    Gliwicach. Mogę jednak powiedzieć, że prokurator w Gliwicach toczył tak
    tą sprawę, tak przesłuchiwał świadków, aby broń boże nie wyszła jakaś
    sprawa, że te przekroczenia występowały i umorzył po niecałym roku to
    postępowanie. Myśmy je zaskarżyli i ponieważ właściwy miejscowo sąd jest
    w Krakowie, a w Krakowie w sądzie pracuje żona Pana prokuratora
    Kwaśniewskiego, właśnie w tym sądzie który ma rozpatrywać apelację od
    umorzenia śledztwa w Gliwicach. Sąd podjął mądrą decyzję, wysłał do Sądu
    Najwyższego prośbę o wyznaczenie innego sądu do rozpatrzenia tego
    odwołania. W sprawie tego śledztwa w Gliwicach uzyskałem status
    pokrzywdzonego i sytuacja w której mogę przez 5 godzin przesłuchiwać
    prokuratorów, którzy byli w naszej sprawie, jest to jednak moment
    satysfakcji. Również naczelnika urzędu skarbowego i kilka innych takich
    kreatur. Było to bardzo wyczerpujące energetycznie, ale ciekawe. Moja
    żona widziała bezpośrednio po wyjściu z przesłuchania prokuratora
    Kwaśniewskiego, który przez godzinę rozmawiał przez komórkę maksymalnie
    zdenerwowany. Są to takie momenty które przysparzają satysfakcji,
    aczkolwiek wolałbym, takiej satysfakcji w życiu oczywiście nie mieć.

    Naczelnik urzędu skarbowego również ma się dobrze. Poszedł na zasłużoną
    emeryturę i naucza w Wyższej Szkole jakiejś technicznej w Tarnowie. Nikt
    nie został posunięty do odpowiedzialności.

    Podsumowanie

    Myśmy uważali, że należy biznes prowadzić z otwartą przyłbicą,
    przejrzyście itp. Okazało się, że ta metoda jest nieskuteczna. Czy inna
    metoda byłaby bardziej skuteczna, tego nie wiem. Kiedy okazało się, że
    nasze nieruchomości są warte 9 milionów dolarów zlekceważyliśmy taki
    sygnał, że na początku 2003 roku przyszło jakieś pismo z prokuratury, że
    tam są jakieś badania i proszą o przysłanie, tej umowy jaką podpisaliśmy
    na sprzedaż tej nieruchomości. Myśmy myśleli, że jakaś pomyłka czy
    niedomówienie, myśmy oczywiście wszystko wysłali i każdej informacji
    udzieliliśmy. Prokurator na początku 2003 roku miał napisane - 9
    milionów dolarów - więc chłopcy są ,,przypakowani", więc trzeba ich po
    prostu załatwić, nie mam wątpliwości, że to w ten sposób poszło. Pytanie
    co można zrobić? Jeżeli prokuratura żąda dokumentu, to nie można
    powiedzieć, że tego dokumentu nie ma, bo w tym momencie jest człowiek
    niezgodny z przepisami. Nie mam tezy jednoznacznej, czy można było się
    przed tym wszystkim uchronić. Dla mnie natomiast osobiście ja gdybym
    działał inaczej niż otwarcie, miałbym mniejszą satysfakcję, bo mam
    poczucie, że byłem wobec tego Państwa fair. Zrobiłem wszystko, żeby ten
    mój biznes był przejrzysty, był korzystny nie tylko dla właścicieli czy
    pracowników, ale też dla otoczenia Krakowa, który zyskał nowy zakład
    przemysłowy i ładny obiekt komercyjny. Gdybym tak nie robił, tylko robił
    jakoś pokątnie, inaczej to po prostu skutek byłby ten sam, ale moja
    satysfakcja daleko mniejsza.

    Naszą sprawą nie zainteresowały się prawie żadne organizacje
    pozarządowe. Grzegorz Nicia zwrócił się do Fundacji Helsińskiej, która
    jednak nie wyróżniła go tym, że przyjdzie na sprawę ich delegat. Prosili
    tylko, aby ich informować. Były w czasie aresztowania pisma do Rzecznika
    Praw Obywatelskich. Odpowiedź była jedna i to odpowiedź żenująca. Pan
    rzecznik i inne tego typu instytucje odpowiadają, że wszystko jest
    zgodne z prawem, gdyż to nie Pan prokurator decyduje o areszcie tylko
    niezawisły sąd, na którego nie ma sposobu. Sąd najczęściej dowiaduje się
    15-30 minut przed rozprawą jakie są akta w tej sprawie i widać nawet na
    korytarzach jak wózeczkiem pół godziny przed rozprawą wprowadzane są
    akta. Taki sędzia ile ma czasu aby się zastanowić. Jest to pewna
    fikcja, która jest ładnie opakowana dla świata, że to sądy decydują.
    Teraz jest może trochę lepiej bo tych spraw głośnych trochę było, ale to
    jest w dużej mierze jak uważam - fikcja.

    Lech Jeziorny
    zapis seminarium alternatywnego
    www.seminarium.asbiro.pl

Podziel się

Poleć ten post znajomemu poleć

Wydrukuj ten post drukuj


Następne wpisy z tego wątku

Najnowsze wątki z tej grupy


Najnowsze wątki

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1