eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

eGospodarka.plPrawoGrupypl.soc.prawo[prasówka] Z kronik drugiej PRLRe: [prasówka] Z kronik drugiej PRL: R. Kluska, przedruk
  • Data: 2010-02-21 15:18:37
    Temat: Re: [prasówka] Z kronik drugiej PRL: R. Kluska, przedruk
    Od: "mi" <m...@o...pl> szukaj wiadomości tego autora
    [ pokaż wszystkie nagłówki ]

    > Przy okazji polecam wywiad z R.Kluską, jak niektorzy już może nie pamiętają
    > wrabianemu w przestępstwa gospodarcze. Przedruk z GW.

    Źródłem jest papierowa GW, jednak zlokalizowałem przedruk na stronach Agory:
    http://wyborcza.biz/mojbiznes/1,101966,5810550,Przed
    siebiorca_kontra_urzednicy.html

    Poniżej zrobię pełny przedruk. Usenet ma ogromną zaletę, że jest medium
    samoreprodukującym się i bardzo trudno zablokować jak to się dzieje w przypadku
    np. serwisów WWW, gdzie byle awaria, decyzja redakcji czy ingerencja państwa
    może źródło zlikwidować.

    Szanowny czytelniku, jeśli nie chcesz czytać moich postów polecam killfile. Od
    dziś będę je oznaczał stałym i unikalnym tagiem w treści: kronika2prl, co
    pozwoli ci odfiltrować. Inne tagi będą przydatne w odszukaniu. Stałości swojego
    adresu mail nie gwarantuję.

    tagi: kronika2prl, roman kluska, wsi, wywiad, casus kluski, wojskowe służby
    informacyjne
    *********
    Przedsiębiorca kontra urzędnicy

    Piotr Miączyński; Leszek Kostrzewski: Jak hodowla owiec, panie prezesie?

    Roman Kluska: Mam 200 owiec. Tylko mleka dają trochę mało.

    ???

    - Kupiłem najlepsze owce z Niemiec. Ale mleka dają ledwo połowę tego, co w
    Niemczech. Nawet przyjechali do mnie hodowcy żeby zobaczyć, co się dzieje.

    I?

    - Powiedzieli, że w Niemczech nie ma rolnika, który zapewniłby owcom tak dobre
    warunki.

    Rozpieścił pan owce to się rozleniwiły

    - Też tak myślałem. Problem, niestety, jest gdzie indziej. Dawniej krowy dawały
    10-15 litrów mleka dziennie. Dzisiaj dobra krowa daje i 50 litrów. I krowa, i
    owca da dużo mleka, jeśli dostanie dużo białka. A białko gdzie jest?

    Z rolnictwem u nas słabo, panie prezesie.

    - Głównie w soi i rzepaku. Tyle że nie istnieją teraz na świecie ani soja, ani
    rzepak niemodyfikowane genetycznie. Niemal wszystko jest GMO. Moje owce nie
    dostają pasz z GMO. Dlatego dają mniej mleka, a przez to koszt produkcji jednego
    litra jest u mnie znacznie wyższy niż u innych hodowców.

    I co pan robi z tym mlekiem?

    - Doskonały ser. Co prawda na razie nie mogę go sprzedawać.

    Kupców nie ma, bo za drogi?

    - Są. Całe kolejki przyjeżdżają.

    To czemu pan nie sprzedaje?

    - Bo byłbym przestępcą. Muszę mieć zgodę stosownych urzędów.

    Jaki problem? Niech pan wystąpi o zgodę.

    - Gdyby nie było problemu, to już bym ją miał. Żeby dostać zgodę na produkcję
    serów przy gospodarstwie rolnym, muszę spełnić takie same warunki jak potężna
    mleczarnia. Czyli postawić szatnie: czyste, brudne, przebieralnie, osobny
    magazyn na opakowania, osobny na ser, dwupiętrowy budynek etc. Wydałem na to już
    wiele milionów.

    Sera sprzedawać nie mogę, więc na razie leży w dojrzewalni.

    Hobbystycznie robię sery po prostu.

    I długo się pan stara o pozwolenie?

    - Kilka lat. Jak dobrze pójdzie, to za parę miesięcy wszystkie pozwolenia będę
    miał. Ćwiczę na sobie głupotę polskiej rzeczywistości, bo który rolnik przez to
    przejdzie?

    Będzie po prostu sery na czarno sprzedawał i tyle.

    - Rozmawiam ostatnio z jednym urzędnikiem. Wie pan, że to jest absurdalne? On
    odpowiada: wiem! I dlatego nie ścigamy rolników którzy robią sery, mimo że łamią
    prawo.

    Daleko pan odszedł od produkcji komputerów.

    - Mnie od młodości interesowała informatyka. Jestem nawet absolwentem pierwszego
    rocznika informatyki ekonomicznej na Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Obyłem
    się tam z komputerami, a w ramach pracy magisterskiej na bazie matematyki
    przewidziałem upadek komunizmu...

    Jak?

    - Moją specjalizacją były statystka i ekonometria. Jako pracę magisterską
    zrobiłem program komputerowy, który był matematycznym modelem gospodarki
    narodowej. Wprowadzając do programu skomplikowane dane, można było zobaczyć, jak
    będzie wyglądać w przyszłości socjalistyczna gospodarka.

    I co wyszło?

    - Że będą ogromne niedobory produkcji roślinnej. Jak nie ma produkcji roślinnej,
    to zaczyna brakować też mięsa. Jak nie ma mięsa, to trzeba je importować. To
    spowoduje niewypłacalność Polski, upadek gospodarki i koniec państwa
    komunistycznego.

    A miał pan w tym modelu Wałęsę i Jana Pawła II?

    - Nie. Za to wyszło jasno, że komunizm padnie, bo nie będzie w stanie finansować
    swoich wydatków.

    Dziwne, że pozwolili panu taki program zrobić

    - W Warszawie za tę pracę zostałbym wyrzucony z uczelni. W Krakowie dostałem
    dyplom z wyróżnieniem.

    I kiedy padł panu komunizm?

    - Nie pamiętam już. Różnica w porównaniu do 1989 roku nie była jednak większa
    niż pięć lat.

    Kończy pan studia i?

    - Pracę broniłem w 1978 roku. Po wojsku poszedłem do pracy do zakładu
    naprawiającego autobusy. Zostałem tam zastępcą dyrektora.

    Szybko

    - Młody szczawik byłem za przeproszeniem, a tu potężny zakład 1,3 tys. ludzi.
    Nawet do partii nie należałem, więc formalnie awansu nie powinienem był dostać.

    To czemu pan dostał?

    - Nikt nie był w stanie opanować sytuacji. Dyrekcja zmieniała się tam co kilka
    miesięcy.

    A co się działo?

    - Komedia. Koszt napraw tych autobusów był większy niż ich wartość. Przyjeżdża
    autobus. Zamiast demontażu często była dewastacja, np. wybijanie szyb a potem
    odtwarzanie autobusu z części których chronicznie brakowało.

    Po co tak?

    - W komunizmie nie było wielkiej różnicy, czy pracę się wykona dobrze, czy źle.
    I tak wypłatę się dostało.

    I co pan zrobił?

    - Czytałem dużo na temat metod organizacji pracy w Japonii. Postanowiłem Japonię
    zastosować w praktyce. Podzieliłem zakład na 23 małe części i wszystkim
    pracownikom produkcji zamiast dotychczasowej płacy dałem udział w zysku ich
    części przedsiębiorstwa,

    Kapitalizm.

    - Najgorszy, jaki sobie można wyobrazić. Ale Polacy to nie taki głupi naród.
    Pracownik zaraz obliczył, że tych szyb nie opłaca się wybijać, bo jak ją wyjmie
    i założy z powrotem, to dostanie pieniądze.

    Reedukację pan przeprowadził.

    - Wtedy przedsiębiorstwa państwowe były zrzeszone w zjednoczeniach. W moim
    zjednoczeniu było 30 zakładów naprawy autobusów. Na te 30 zakładów zawsze
    byliśmy na ostatnim miejscu.

    Po czterech miesiącach "kapitalizmu" wyszliśmy na drugą pozycję. Jak pojechałem
    do zjednoczenia, byłem przyjmowany jak cudotwórca. Pytają mnie, takiego
    chłopaczka, dyrektorzy innych zakładów lat 60, 70: "Jak pan to zrobił? Niech pan
    powie, kolego?".

    Narobił pan sobie wrogów.

    - Tak. W tamtych czasach w każdym zakładzie musiały działać rada pracownicza,
    związek młodzieży socjalistycznej, organizacja partyjna, związki zawodowe itp.
    Działacze stanowili wówczas ok. 10 proc. załogi. Zamiast pracować, głównie
    organizowali zebrania. W moim systemie za udział w zebraniach nie płacono. To i
    wrogów przybywało.

    Ostry pan był.

    - Działacze zrobili wszystko, żebym odszedł. Ułatwiłem im zadanie i złożyłem
    dobrowolną rezygnację. Odszedłem i byłem bez grosza.

    Pan dyrektor?

    - Dyrektor dostawał wtedy mniej pieniędzy od robotnika. Mieszkałem wtedy w
    niewielkim domu, który dostałem od rodziców. Hodowałem przy domu maliny, żeby
    dorobić jakieś pieniądze do pensji, ale z tego był zysk tylko przez miesiąc w roku.

    Głównym pożywieniem dla mojej rodziny był chleb i dżem. Jak dostawałem wypłatę,
    pędziłem do sklepu i kupowałem12 słoików dżemu, wiśniowego. Pamiętam do dziś. po
    4,50 zł sztuka. To musiało wystarczyć na miesiąc. Jakbym nie kupił od razu, to
    pieniądze by się rozeszły.

    Kończy się poprzedni ustrój 1988 rok, mamy ustawę Wilczka.

    - Otwieram firmę komputerową. Kapitał zakładowy: 12 dolarów. Dziś mogę się
    przyznać, nawet nie miałem nawet tyle.

    Skłamał pan.

    - Wpłaciłem z pewnym opóźnieniem. Wtedy żeby dowiedzieć się, jak poprowadzić
    firmę, wystarczyło przeczytać parę ustaw: kodeks handlowy, ustawę podatkową,
    prawo celne, kodeks pracy. Zrobiłem to w jeden wieczór.

    Takich ludzi jak ja było wtedy w Polsce tysiące, dziesiątki tysięcy. Każdy
    założył swoją maleńką firmę i do dzieła. Liczyła się tylko praca i intelekt. To
    były piękne czasy. Żaden urzędnik nie miał wiele do powiedzenia. A prawo
    podatkowe było tak proste, że jak była kontrola, nawet nie musiałem kontrolerowi
    herbaty postawić. Sprawdził tylko, czy podatek zgodnie z prawem zapłacony, i
    szedł dalej.

    I co pan robił?

    - Programy komputerowe. Skoro byłem dyrektorem, to wiedziałem, że informacje,
    ile zakład zarobił na produkcji, ile materiałów zużył, dostępne są dopiero po
    1,5 miesiąca po fakcie. Poszedłem do pierwszego lepszego zakładu i mówię: "Panie
    dyrektorze, ja panu zrobię taki program, że będzie pan codziennie na bieżąco
    wiedział, co się w firmie dzieje, jakie pan ma koszty".

    On mówi: "Taak?". I zrobiłem. On pokazał kolegom, przyszło następne zamówienie i
    następne. I tak firma rosła i rosła.

    Kariera w amerykańskim stylu. Od zera do milionera.

    - Chyba byliśmy dobrzy. Zaczęliśmy wchodzić na poziom wyższy od marzeń. Prawie
    każdy z branży na świecie chciał się ze mną spotkać. Będąc facetem bez grosza,
    zbudowałem firmę, która sprzedawała w swoim kraju więcej komputerów niż
    wszystkie firmy amerykańskie razem wzięte. A trzeba pamiętać, że amerykańskie
    firmy IBM, Dell, Packard, Compaq podbijały świat. Wchodziły do danego kraju i
    kosiły konkurencję. Były tylko dwa kraje gdzie polegli. Japonia i Polska.

    Urząd skarbowy jakoś tego nie docenił.

    - W lipcu 2002 dostałem za swoje. Żeglowałem na Mazurach. Przyjeżdżam do domu
    nad ranem, ledwo się położyłem. O 6 rano ktoś krzyczy do domofonu: "Policja,
    otwierać!".

    Wpada jakiś facet i mówi, że ma polecenie przetransportowania mnie do
    prokuratury Apelacyjnej w Krakowie do Wydziału Przestępczości Zorganizowanej.
    Pokazuje zezwolenie na rewizję domu i zajęcie wszystkich wartościowych rzeczy

    Zarzut?

    - Wyrządzenie szkody majątkowej w wysokości 8 mln zł.

    Czyta pan ten zarzut i co pan myśli?

    - Że to jakiś żart. Bzdura. Wypadek. Pomyłka po prostu.

    A policja?

    - Otoczyli dom. Skuli mnie kajdankami przy rodzinie. Prowadzą mnie w konwoju.
    Jeden z policjantów mówi, że to po to abym nie uciekł.

    A chciał pan uciec?

    - Gdzie tam. Skuli mnie wiozą do prokuratury w Krakowie. Tam wrzucają mnie do
    klatki, z grubymi żelaznymi prętami. Klatka metr na dwa metry. Siadłem w tej
    klatce na ławeczce. Jak szedłem do ubikacji, to mnie skuwali. Rozkuwali, dopiero
    jak wchodziłem do klatki. Wreszcie dochodzi do konfrontacji. Pani prokurator
    powiedziała: "Teraz wykażemy pańską przestępczą działalność".

    Wprowadzono mnie do jakiegoś pokoju, a tam siedzi trzech pracowników Optimusa.
    Milczą. Jeden tylko bąknął do pani prokurator: "Prezes Kluska ma charyzmę".

    A pani prokurator co na to?

    - Skończyła konfrontację. Mówi mi: "Jutro dostanie pan areszt na trzy miesiące,
    a ile lat pan posiedzi, to się okaże". Pod klatkę podchodzi adwokat wynajęty
    przez rodzinę. I mówi, że cały mój majątek zajęto: dom, działki itp. Nie wiadomo
    dlaczego, nie zablokowali mi tylko kont bankowych.

    Dostaję celę czteroosobową. Zabierają mi sznurówki i pasek od spodni. Wchodzę do
    celi. Aresztowani się przedstawiają. Jeden siedzi za zabójstwo, drugi za
    wielokrotne pobicie, a trzeci za kradzież. "A ty za co?" - pytają.

    I co pan odpowiedział?

    - Że nie wiem. I proszę sobie wyobrazić uszanowali że nie chcę mówić.
    Powiedzieli: "Jest zimno, jak chcesz, masz koc". Poprosiłem strażnika, czy mogę
    iść do ubikacji.

    Pozwolił?

    - Nie. Powiedział: "Jak dam ci w ryja, to cię rodzona matka nie pozna".
    Zrozumiałem, że to nie był żart.

    Co pan czuł?

    - Że świat się zawalił. Całe poczucie sprawiedliwości prysnęło jak bańka
    mydlana. Mam siedzieć wiele lat w więzieniu, rodzinie odebrano wszystko. Nie ma
    z czego żyć, a wszyscy w mediach powtarzają, że jestem groźnym przestępcą.

    Gdyby ktoś wtedy powiedział: odcinamy ci obydwie nogi, ale to się przestaje
    dziać, to ja bym się natychmiast zgodził.

    I jak pan sobie poradził?

    - Człowiek w takiej sytuacji bardzo często się załamuje. Ogarnia go pustka,
    beznadzieja, rozpacz. Taki ogrom krzywdy przeraża, człowieka nawiedzają czarne
    myśli. Ja w tej krytycznej chwili znalazłem oparcie w Bogu, i to mnie uratowało.
    Świadomość że jest ktoś, kto zna prawdę, że mnie kocha i że może wszystko,
    choćby uwolnić mnie od moich prześladowców, pozwoliła mi wyjść obronną ręką z
    tego wszystkiego.

    Modlił się pan?

    - Tak. Powtarzałem: "Jezu, ufam Tobie!". Dzięki zaufaniu do Boga nigdy nie
    miałem myśli samobójczych, a wręcz przeciwnie - stawałem się coraz silniejszy i
    lepszy.

    Przez to cierpienie zaczynałem lepiej rozumieć świat i siebie.

    Co dalej?

    - Zabierają mojej rodzinie samochody. Chcieli je wziąć już podczas aresztowania,
    ale w nakazie było, że mogą zabrać wszystko, ale tylko Romanowi Klusce. A
    samochody były na firmę. Na drugi dzień Wojskowa Komisja Uzupełnień w Nowym
    Sączu podejmuje decyzję o zajęciu tych samochodów na czas nieokreślony. W
    polskim prawie nie ma przepisów, które by na to pozwalały.

    To były jakieś supersamochody?

    - Zwykłe toyoty land cruiser.

    Wychodzi pan z aresztu?

    - Siedzę cały wieczór, całą noc. Następnego dnia wywieźli mnie znowu do
    Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. Podejrzanego skuć. Podejrzanego wyprowadzić.
    Nie nazywam się już Kluska. Jestem podejrzany. Wchodzę do budynku prokuratury.
    Jestem już wytresowany, od razu idę do klatki. Pani prokurator, która dzień
    wcześniej była taka władcza, mówi: "Ale panie prezesie, ależ rozkuć pana
    prezesa... Kawy? Herbatki?".

    Ale wypuszczają pana?

    - Za kaucją 8 mln zł. Mój adwokat jest zszokowany.

    Czemu?

    - W Polsce takich wysokich kaucji nie ma! Dla nikogo!

    Podpisałem odpowiednie papiery i za pięć minut stoję przed budynkiem w Krakowie
    jako wolny człowiek. Oczywiście zaczynam myśleć , że teraz wszystko się bardzo
    szybko wyjaśni. Tylko że się nic nie chce wyjaśnić.

    Wraca pan do domu.

    - Żona mi mówi, że dzwonił jakiś dobry pan, który chce mi pomóc. Żebym
    koniecznie do niego zadzwonił, bo to był taki dobry pan, taki życzliwy. Wie, że
    zostałem oskarżony niesłusznie. Dzwonię do niego. Facet mówi mi, że jest w
    stanie spowodować, że sprawa zostanie umorzona. Ale jak chcę poznać warunki, to
    muszę zadzwonić na numer telefonu. I podaje mi numer.

    Zadzwonił pan?

    - Ja nie. Ale przekazałem numer jednemu z najbardziej znanych mediów w Polsce.
    Dziennikarze zrobili zasadzkę. Podali się za Romana Kluskę.

    Kto odebrał?

    - Agenci WSI. Konkretnie telefon należał do WSI Rzeszów. A warunki, które miałem
    spełnić, miała przekazać osoba, której telefon należał do WSI Kraków.

    I dziennikarze wydrukowali to?

    - Nie. Mimo że dawali mi 100 proc gwarancji, że ten tekst pójdzie. Redaktor
    naczelny przestał ode mnie odbierać telefony.

    To jedyny przypadek, że ktoś chciał panu "pomóc"?

    - Nie. Było ich więcej. Później przyszedł do mnie w biały dzień do firmy inny
    człowiek. Chciał 8 milionów. Też obiecywał zakończenie sprawy.

    Wariat?

    - Podał mi szczegół ze śledztwa, który znałem tylko ja i prokuratura. Wyrzuciłem
    go za drzwi. Moja sekretarka powiedziała, że go zna. Podała mi jego imię i
    nazwisko. Złożyłem zawiadomienie na policji.

    A policja?

    - Dziwna sprawa. Na policji moja sekretarka już tego człowieka nie była w stanie
    rozpoznać. Mimo że chwilę wcześniej znała go bardzo dobrze.

    Co zeznał?

    - Przyznał się, że był u mnie i chciał wyłudzić 8 milionów. Policja umorzyła
    sprawę ze względu na znikomą społeczną szkodliwość czynu.

    Później sprawdziłem, kim był ten człowiek.

    Kim?

    - Byłym agentem SB.

    I co pan zrobił?

    - Udało mi się z Optimusa dostać wszystkie kopie dokumentów księgowych. Wiozę je
    do profesora Ryszarda Mastalskiego, najwybitniejszego specjalisty w kraju od
    spraw podatkowych. Dorady premiera Millera, członka rady legislacyjnej. On mi
    mówi na wstępie: "Panie prezesie, ja zrobię ekspertyzę. Ale to będzie kosztowało
    i nic panu nie da, bo wiem z prasy, że jest pan przestępcą".

    Decyduje się pan?

    - Tak. Nalegam, żeby zobaczył dokumenty. Po kilku tygodniach Mastalski dzwoni,
    mówi, żebym przyjeżdżał. Od progu krzyczy, że jestem niewinny. Pisze wprost w
    ekspertyzie - że jestem niewinny. Że nie złamałem żadnego przepisu, bo złamać po
    prostu nie mogłem.

    Szczegóły prosimy.

    - Ministerstwo Edukacji Narodowej zorganizowało przetarg na komputery do szkół.
    W ustawie o VAT był zapis, że jeżeli komputer jest sprowadzony z zagranicy,
    automatycznie nie płaci się podatku VAT. Ale jeżeli komputer jest zakupiony w
    Polsce, to trzeba zapłacić VAT w wysokości 22 proc.

    Czyli bardziej opłaca się sprowadzać komputery z zagranicy, niż je kupować w kraju.

    - Tak. Z drugiej strony, ktoś ten sprzęt musi serwisować we wszystkich szkołach.
    Eksperci Ministerstwa Edukacji znaleźli proste rozwiązanie. Niech polska firma
    sprzeda komputery firmie zagranicznej, a ministerstwo od niej odkupi sprzęt.
    Wtedy wszystko będzie zgodne z prawem.

    A jaki pan dostał zarzut?

    - Wprowadzenia w błąd urzędów celnych co do miejsca wyprodukowania sprzętu. Na
    każdej deklaracji celnej był napis: "Producent: Optimus, miejsce pochodzenia:
    Polska, miejsce wyprodukowania: Nowy Sącz". Gdzie ja wprowadzam w błąd urząd
    celny? Moja firma produkuje komputery na życzenie rządu, sprzedaję wskazanej
    przez rząd firmie zagranicznej.

    To jest jakiś absurd! Robię oczywiście drugą ekspertyzę, trzecią ekspertyzę.
    Wszyscy eksperci piszą dokładnie to samo co profesor Mastalski. Bo co mogą napisać?

    Prawdziwym przełomem było przesłuchanie w komisji sejmowej.

    - Moi koledzy z biznesu dotarli do szefa komisji gospodarki posła Adama
    Szejnfelda. Pan przewodniczący wezwał przedstawicieli czterech resortów, które
    mnie najbardziej gnębiły na przesłuchanie w komisji. To była medialna sensacja.
    Dziennikarzy przyszło tylu, że nie można było wejść do sali. Wszystkie telewizje.

    Ministerstwo Spraw Wewnętrznych reprezentował generał policji Adam Rapacki.
    Ministerstwo Sprawiedliwości prokurator Karol Napierski. Obok niego siedział
    szef prokuratury krakowskiej. Wstaje jeden z posłów i mówi: "To sprawa
    polityczna, byście się państwo wstydzili, mamy tu ekspertyzy itd.". Rapacki
    odpowiada: "Sprawa nie ma nic wspólnego z polityką, jest lokalna, my o niczym
    nie wiemy, prowadzi ją nowosądeckie Centralne Biuro Śledcze".

    Posłowie kontynuują: czemu policja była tak brutalna przy aresztowaniu. Słysząc
    to, Rapacki się podrywa i krzyczy: "Jak to brutalnie? Jakie brutalnie? Osobiście
    wydawałem polecenie żeby go delikatnie zatrzymać!".

    Przypominam, wcześniej zeznaje, że to sprawa lokalna. Cała sala w śmiech. Ale to
    nie było jeszcze najmocniejsze.

    Jeden z posłów zadaje pytanie Ministerstwu Sprawiedliwości: "Żeby kogoś
    zatrzymać czy postawić zarzuty, to ten ktoś musi popełnić jakieś przestępstwo.
    Proszę mi powiedzieć, jakie przestępstwo popełnił Roman Kluska, a konkretnie
    jaki artykuł kodeksu karnego naruszył".

    Cisza. Napierski zaczyna dzwonić przez komórkowy telefon, mija pięć-dziesięć
    minut. Wreszcie wstaje i mówi: "Jestem 25 lat prokuratorem i Sejm mnie nie
    będzie pouczał co mam robić!".

    Gdyby Napierski powiedział: Kluska naruszył paragraf 3/8 punkt pięć, nikt by
    tego nie sprawdził. Ale tu wszyscy zobaczyli pychę Napierskiego. Butę. Robi się
    wrzawa. Dziennikarze biorą mnie za ręce i wyciągają na korytarz. Wszystkie
    telewizje zaczynają się do mnie pchać. Bo wszyscy widzą, że to jest szopka.

    Media stanęły za panem.

    - Dostaję wszystkie możliwe nagrody. Staję się człowiekiem roku branży
    komputerowej. Parę lat po odejściu z Optimusa! Dostaję Nagrodę Kisiela. Każda
    organizacja za punkt honoru wzięła sobie uhonorowanie mnie. Tylko jeżdżę z
    miejsca w miejsce i odbieram nagrody. Nie mieszczą mi się już w szafie.

    Nie mogę przejść ulicą, bo ludzie chcą robić ze mną niedźwiedzia. "Jestem z
    panem. Czy ja mogę panu rękę podać?". W sklepach nie chcą brać ode mnie
    pieniędzy. W końcu, żeby się zamaskować, zakładam czapkę i okulary.

    A pańska sprawa?

    - Czekam na wyrok NSA. W przeddzień rozprawy urząd skarbowy podejmuje decyzję o
    umorzeniu nałożonej kary. I uwaga, od razu tego samego dnia dostarcza swoją
    decyzję do Optimusa. Dzień wcześniej na umorzenie kary zgadza się UOKiK. UOKiK
    jest w Warszawie, urząd skarbowy w Nowym Sączu. Jak to zrobili? Nie wiem. Żadna
    poczta nie działa tak szybko.

    Świetnie

    - Dla mnie tragedia. Nie ja jestem stroną postępowania w NSA, tylko firma
    Optimus. Jeśli urząd skarbowy umarza Optimusowi karę, to sąd nie ma czym się
    zajmować.

    Ale ja nadal jestem przestępcą! Urząd skarbowy nie stwierdza przecież, że wlepił
    karę niesłusznie. On tylko nie karze jej płacić! Moją sprawę musi rozpoznać sąd
    karny. Na podstawie decyzji urzędu skarbowego, zgodnie z którą ja zdefraudowałem
    8 mln zł! Poszedłbym więc do więzienia na długie lata!

    Jak pan z tego wyszedł?

    - Doniosłem do prokuratury, że przestępstwem jest umorzenie pieniędzy takiemu
    przestępcy jak Roman Kluska. Prokuratura musiała zabezpieczyć dokument o umorzeniu.

    Doniósł pan sam na siebie.

    - Tak. Ale dzięki temu NSA mógł zająć się sprawą. W końcu sąd w składzie siedmiu
    sędziów w Warszawie wydaje wyrok, który jest druzgocący dla moich przeciwników.

    Co spotkało ludzi, którzy pana gnębili?

    - Szef prokuratury krakowskiej wpierw zostaje odwołany, a następnie szybko
    awansuje na prokuratura krajowego.

    Ktoś panu powiedział kiedyś przepraszam?

    - Tak. Dwa razy. Miał taką odwagę wiceminister finansów Wiesław Ciesielski.
    Przeprosił mnie w I programie TVP, dał mi kosz kwiatów. Przeprosił mnie też
    jeden bardzo znany dziennikarz telewizyjny. Jak mnie aresztowano, rysował na
    wizji mój szlak przestępczy. Zapytał, czy podam mu rękę.

    I podał pan?

    - Oczywiście.

    Przetrwał pan.

    - Z trzech powodów. Po moim zatrzymaniu policja i skarbówka dokładnie przekopały
    Optimusa, szukając czegokolwiek na Kluskę. Nie znaleźli, bo znaleźć nie mogli.
    Nigdy nie wchodziłem w wątpliwe interesy. Zawsze powtarzałem, że wolę jeść małą
    łyżeczką. I dlatego Optimus nie miał nigdy superkontraktu, na którym zarobiłby
    grube miliony.

    Po drugie, mogłem oprzeć się na Panu Bogu, bo wcześniej zadałem sobie trud jego
    poznania. Przyjeżdżało do mnie wiele osób, którym urzędnicy rozwalili firmy.
    Byli wrakami ludzi. Po zawałach, wylewach. Rozleciały im się rodziny, które nie
    były w stanie znieść, że trzeba się opiekować facetem, który do niedawna był
    superaktywny.

    Wreszcie stać mnie było na ekspertyzy i prawników.

    Ile to kosztowało?

    - Miliony. Musiałem mieć zatrudnionych wielu prawników.

    Dostał pan odszkodowanie za to wszystko, co pana spotkało?

    - Tak.

    Ile?

    - 5 tys. zł.

    --
    Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl

Podziel się

Poleć ten post znajomemu poleć

Wydrukuj ten post drukuj


Następne wpisy z tego wątku

Najnowsze wątki z tej grupy


Najnowsze wątki

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1