Krotki szkic historii z "cudownej" rodziny:

Malzenstwo (rodzice) + 2 dzieci (syn i corka). Rodzice po 30 latach sie
rozwodza
(nie ma tzw. orzeczenia o winie ktoregos z nich) i nie dochodzi do podzialu
"majatku"
(dom+dzialka w atrakcyjnej miejscowosci+inne rodzinne nieruchomosci).
Matka zabiera wszystko, ojciec wyprowadza sie - z roznych wzgledow rezygnuje
z zabiegow o
swoje prawa - nie ma sil i srodkow na podjecie walki. Calosc hipotecznie
nalezala do obojga
malzonkow - zostala nabyta w trakcie trwania malzenstwa ze wspolnych
srodkow.
Coreczka (stara panna;) mieszka z mamusia, syn jest niezalezny (wlasna
rodzina). Po kilku
latach ojciec umiera.

Pytanie: co moze zrobic syn by cokolwiek "uszczknac" z rodzinnych dobr -
mamusia nie przejawia
najmniejszych zamiarow by rezygnowac z czegokolwiek. Rozumiem ze
sprawiedliwosci nie ma, ale
chodzi o zasady. Podzial przebiega na linii mama+coreczka kontra syn.

Dzieki za wszystkie komentarze. Opis jest krotki by nie zanudzac ;)