-
31. Data: 2012-02-02 11:58:39
Temat: Re: Widzimisię na poczcie?
Od: Kamil <a...@a...com>
Dnia Tue, 31 Jan 2012 10:04:55 +0100, Andrzej Lawa napisał(a):
> W dniu 31.01.2012 09:58, Leszek Kowalski pisze:
>
>> Tylko czemu doręczenie DOWOLNEJ osobie znajdującej się w domu jest już
>> skuteczne?
>> Adresat może przez to nie mieć żadnej możliwości zapoznania się z pismem.
>>
>
> Najlepsze jaja są, jeśli np. chodzi o sprawę rozwodową mieszkających
> jeszcze razem stron ;->
Realna polska...
Podobny przypadek do poniższego, był opisywany zdaje się w 2007r.... ale
Tam doszło ponadto do zasądzenia KOLOSALNYCH alimentów...facet dowiedział
się że ma kilkadziesiąt tysięcy zadłużenia :/
No proszę bardzo:
http://www.nie.com.pl/art21680.htm
===================================
Czapka rozwódka
Kto odbiera pocztę, ten wygrywa.
Jakoś tak między jedną kanapką a drugą pan Olek dowiedział się od
kochającej do tej pory żony, że właśnie są po rozwodzie. - Jak to? - rycząc
ze śmiechu nad krotochwilą małżonki, pytał pan Olek. - Przecież musiałbym o
tym wiedzieć. W Polsce - krztusząc się wciąż z radości, dodał - sądy nie
mogą zmienić człowiekowi życia w taki sposób, że on o tym nie ma pojęcia.
Kobieta, z którą przeżył 16 lat, może nie jest idealna, za to ma poczucie
humoru, myślał, no, no, takie jaja przy śniadaniu... Ale żona się upierała
i traktowała go, jak gdyby byli rozwiedzeni. Poszedł więc do oddziału VI
Sądu Okręgowego w Warszawie, by to wszystko sprawdzić. I przeżył największy
szok swojego życia.
Tam dogrzebał się do akt swojego (!) procesu rozwodowego, o którym nie miał
najmniejszego pojęcia. Nie bez trudu - nikt bowiem nie mógł przypomnieć
sobie tego procesu, dopiero umyślny list do przewodniczącego sprawił, że po
niespełna miesiącu poszukiwań miał akta w ręku. Z nich wynika, że proces
odbył się pół roku temu. Został wydany wyrok zaoczny, a winnym rozkładu
pożycia został uznany pan Olek. Prawo do opieki nad małoletnim synem sąd
przyznał pokrzywdzonej przez łobuza małżonce, co zrozumiałe, skoro rozwalił
rodzinę. No i oczywiście alimenty na dziecko. Niemałe, ponad 1000 zł. Pan
Olek zastanawiał się, jakim cudem sąd mógł uznać, że może działać na
zasadzie sądu kapturowego i mieć w dupie zasady prawa, na przykład równości
stron. Odpowiedź też była w aktach. Sąd stwierdza, że w aktach znajduje się
notatka woźnego sądowego o doręczeniu wezwania pozwanemu. Sąd postanowił
uznać pozwanego za powiadomionego o terminie. Niby w porządku, gdyby nie
zapisek sądowej woźnej: Będąc z wezwaniem u pana (...) pod adresem (...) w
Warszawie w dniu 4.03.2005 o godzinie 16 nie zastałam nikogo. Sąd, ho, ho,
okręgowy, mając zatem czarno na białym, że facet mógł nie wiedzieć o
sprawie i wyroku, stwierdza, że ,,został zapoznany"! Chociaż jednocześnie w
papierach znajduje liczne koperty z wezwaniem na rozprawy z adnotacją
poczty, że nie zostały one podjęte przez adresata. Nigdy żadnego awizo w
tej sprawie pan Olek nie widział na oczy w swojej skrzynce. Niebywałe.
Świeży rozwodnik złożył sprzeciw od wyroku. Sąd okręgowy w odpowiedzi
pokazał mu miejsce, w które może go pocałować pan Oluś, i odrzucił sprzeciw
od wyroku, argumentując logicznie, że jest po terminie. To oczywiste, skoro
dowiedział się o sprawie pół roku po jej zakończeniu! Ale to nie jest dla
sądu okręgowego żaden argument. Biedaczysko złożył zażalenie do sądu
apelacyjnego. Ten na szczęście uznał, że zażalenie pana Olka jest jak
najbardziej uzasadnione. Uzasadnienie postanowienia powinno wywołać
rumieniec na twarzy sędzi sądu okręgowego, która orzekała w tej sprawie.
Wyrok sądu okręgowego precz! Sprawa może toczyć się od początku. W czerwcu
tego roku pan Olek znalazł w łazience wetknięte za lustro pismo z sądu, że
od stycznia (!) trwa kolejna sprawa rozwodowa, sąd nie rozumie przecież, że
osoba chcąca się rozwieść często nadal mieszka ze współmałżonkiem. Może
odbierać lub kwitować jego korespondencję i postępować z nią zgodnie z
własnym interesem. Pismo stwierdza, że pan Olek ma płacić na syna alimenty,
chociaż udowadnia z rachunkami w ręku, że płacił na rodzinę, i to niemało,
bowiem mieszkali wciąż razem. Na razie złożył kolejny sprzeciw i czeka.
Teraz nie zagląda do skrzynki, tylko raz w tygodniu lata od razu na pocztę,
czy nie ma dla niego jakichś pism, a także raz w miesiącu bawi w Sądzie
Okręgowym w Warszawie. Tak na wszelki wypadek...
Gdy w ramach utrudnień w przeprowadzaniu rozwodów postanowiono, że w tak
ważnej sprawie muszą orzekać sądy okręgowe, tłumaczono ciemnej masie
Polaków, że tylko taki szczebel zapewni odpowiednią powagę decyzjom o
rozpadzie rodziny. Dziś wiadomo, że się nie udało, ponieważ i sąd okręgowy
może być gejzerem humoru i zabawowego podejścia do sprawy tak radosnej jak
rozwód.
================================================
-
32. Data: 2012-02-02 12:11:25
Temat: Re: Widzimisię na poczcie?
Od: Kamil <a...@a...com>
Dnia Tue, 31 Jan 2012 10:04:55 +0100, Andrzej Lawa napisał(a):
> Najlepsze jaja są, jeśli np. chodzi o sprawę rozwodową mieszkających
> jeszcze razem stron ;->
Mam te kolejne:
http://www.nie.com.pl/art6879.htm
http://www.nie.com.pl/art10043.htm
Zgroza...
---------------------------------
Jak się pozbyć męża
Zdeterminowana kobieta plus niechlujny sąd mogą wykończyć każdego chłopa.
Państwo S. pobrali się 16 lat temu. Ona bankowiec, on prawnik zatrudniony w
wydawnictwie. Dorobili się 15-letniego syna i ładnego mieszkania w
Warszawie. Związek wszedł w fazę rutyny. Stosunki chłodne, lecz poprawne,
osobno spędzane urlopy, wspólne gary - życie toczyło się bez wstrząsów.
23 października 2005 r. przy niedzielnym śniadaniu żona oświadczyła wesoło,
że ma dla swego ślubnego niespodziankę. Po pierwsze, pół roku temu dostali
rozwód z jego winy. Po drugie, sąd przyznał jej opiekę nad dzieckiem. Po
trzecie, zasądził alimenty w kwocie 1200 zł. Po czwarte wreszcie, komornik
ściągnie byłemu już mężowi z pensji zaległe alimenty plus koszty procesowe
z odsetkami. Razem ponad 8 tys. zł.
Pan S., zdrowy 40-latek, omal nie dostał ataku serca.
Gdy ochłonął po pierwszym szoku, zaczął sprawdzać, czy ukochana kobieta z
niego nie zakpiła.
Nikt nic nie wie
W sekretariacie VI Wydziału Cywilnego, Rodzinnego i Odwoławczego
warszawskiego sądu okręgowego nikt nie słyszał o rozwodzie państwa S. Nie
ma takich akt. Na wszelki wypadek S. pisze do przewodniczącego wydziału, że
dowiedział się nieoficjalnie o wyroku rozwodowym, ale nigdy mu go nie
doręczono, nigdy też nie został zawiadomiony o toczącym się przeciwko niemu
postępowaniu (co jest jedną z podstawowych przesłanek wydania wyroku
zaocznego).
Żona w domu zachowuje się demonstracyjnie jak rozwódka. Widząc, że to
jednak nie żart, S. bada sprawę w sekretariacie. Budzi ogólne zdziwienie,
rzadko bowiem bywają tam petenci z pytaniem, czy są żonaci, czy
rozwiedzeni. Wreszcie któraś z urzędniczek informuje: owszem, był taki
proces. Akt nadal nie udaje się odnaleźć. Pan S. pisze kolejne pismo do
przewodniczącego wydziału. Nie chce mu się wierzyć, że państwo prawa
zrobiło mu taki numer.
Codziennie wydzwania do sekretariatu. Wreszcie znajdują się akta i świeży
rozwodnik może do nich zajrzeć. Włos mu się jeży na głowie.
W protokole jednego z posiedzeń sąd stwierdza, że w aktach sprawy znajduje
się notatka woźnego o doręczeniu wezwania pozwanemu (karta 36). Ale
poprzednia karta 35 to oświadczenie woźnej, że pod wskazanym adresem nikogo
nie zastała, a zatem nie mogła doręczyć wezwania! Karta 34 to zaklejona
koperta z tym niedoręczonym wezwaniem. Na kolejnym posiedzeniu sąd decyduje
uznać wezwanie za doręczone prawidłowo (karta 44), chociaż poprzednie
karty, 41 i 43, to zaklejone koperty z adnotacją poczty: Nie podjęto w
terminie.
Listonosz dzwoni dwa razy
Jak to się mogło odbywać? Do drzwi dzwonił listonosz. Nikt nie otwierał,
więc zostawiał awizo. Pani S. wracała z roboty wcześniej od męża. Zwykle to
ona wybierała ze skrzynki korespondencję. Oczywiście nikt jej teraz żadnych
manipulacji nie udowodni.
S. wyszedł w ten sposób na faceta, który do tego stopnia olewa swoje
małżeństwo, że nawet na rozprawy rozwodowe nie chce mu się przychodzić.
Nieobecność pozwanego w pełni wykorzystała powódka przedstawiając sądowi
własną wersję rozkładu pożycia. A sąd orzekł wszystko, czego sobie życzyła.
Nieobecni nie mają racji
Raz wprawiona w ruch machina sądowa przejechała się po obywatelu S. jak
walec drogowy. Zaoczny wyrok z 20 kwietnia 2005 r. uprawomocnił się 31
maja, po czym nadano mu klauzulę wykonalności i skierowano do egzekucji.
Gdyby eksżona nie pochwaliła się swoim triumfem sądowym, eksmąż
dowiedziałby się o wszystkim dopiero od komornika.
Pan S. ma szczęście, że jest prawnikiem, a nie fryzjerem czy budowlańcem.
Fachowo napisał sprzeciw od wyroku. Wskazuje w nim rażące błędy w
postępowaniu sądu. Dowodzi, że wyrok uprawomocniono wbrew prawu, pozwany
bowiem nigdy go nie dostał. Sąd mechanicznie odfajkował sprawę stosując
przepis o tzw. doręczeniu zastępczym, który ma zastosowanie tylko wtedy,
gdy zawiodą wszelkie inne sposoby skontaktowania się z daną osobą. A
przecież można było np. wysłać drugi raz woźnego o takiej porze, kiedy
normalnie pracujący ludzie na ogół są w domu.
W ten sposób można skazać ukrywającego się przed wymiarem sprawiedliwości
przestępcę, ale nie rozstrzygać o losach małżeństwa i rodziny. Fachowcy od
rozwodów muszą też wiedzieć, jak często skłóceni małżonkowie robią sobie
nawzajem rozmaite złośliwości, z podkradaniem korespondencji włącznie. Nie
mówiąc już o tym, że nieobecność pana S. na wszystkich bez wyjątku
rozprawach powinna wzbudzić czujność doświadczonego sędziego.
Akta nie wyszły
Sprzeciw został odrzucony, gdyż wpłynął po terminie (liczonym od rzekomego
doręczenia wyroku). Nieszczęśnikowi pozostało już tylko zażalenie do sądu
apelacyjnego.
Sąd okręgowy zwleka jednak z przekazaniem akt do wyższej instancji. Co parę
dni S. sprawdza, czy akta ,,wyszły". 7 grudnia pracownica sekretariatu mówi
mu przez telefon, śmiejąc się radośnie: Będzie dobrze, jak wyjdą w lutym!
Nowy minister, nowa miotła - pomyślał S. i machnął skargę do Ziobry. Przy
wydaniu tego wyroku zlekceważono fundamentalne podstawy sprawiedliwego
procesu sądowego określone m.in. w Konstytucji RP, w pierwszej kolejności
zasadę udziału stron w postępowaniu - napisał. Tyle pomogło, co umarłemu
kadzidło. Skarga przeleżała w Ministerstwie Sprawiedliwości 3 tygodnie, po
czym odesłano ją do tego samego sądu, którego dotyczyła. Czy można jednak
liczyć na to, że odpowiedzialni za wpuszczenie obywatela w maliny sędziowie
i urzędnicy sądowi sami przyznają się do błędów?
Sąd powiadamia prawidłowo
Zapytaliśmy rzecznika prasowego Sądu Okręgowego w Warszawie, sędziego
Wojciecha Małka, jak można było orzec rozwód bez wiedzy i zgody jednego ze
współmałżonków.
Odpowiedź, którą otrzymaliśmy, jest długa, ale mało przekonująca. To po
prostu streszczenie zawartości akt. W dniu 26 kwietnia 2004 r. odbyło się
posiedzenie pojednawcze. Pozwany nie stawił się, prawidłowo powiadomiony.
Prawidłowe powiadomienie polegało na dwukrotnym awizowaniu wezwania dla
pozwanego zgodnie z przepisami rozporządzenia ministra sprawiedliwości... -
i tak dalej. Proces ciągnął się rok, pozwany nie zjawił się ani razu.
Wezwanie wróciło nie podjęte w terminie - sąd prawidłowo uznał je za
skutecznie doręczone. I tak w kółko.
Jeśli zażalenie S. zostanie odrzucone, do sprawy włączy się w roli
obserwatora Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Jak informuje Bartosz Bator
z HFPC, w zaistniałej sytuacji należy dopatrywać się naruszenia prawa do
rzetelnego procesu sądowego, zagwarantowanego m.in. przez art. 6
Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności.
Winny musi płacić
Sytuacja jest absurdalna. Pan i pani S. mieszkają razem, on jak zwykle
opłaca czynsz oraz rachunki za gaz, prąd i telefon. Oboje kupują produkty
spożywcze, które leżą jak dawniej we wspólnej lodówce. Oboje zatem
utrzymują syna. Zmieniło się tylko tyle, że pani S. należą się jeszcze
niemałe alimenty.
Pan S. miota się rozpaczliwie, żeby się wyrwać z pułapki. Chcąc uniknąć
egzekucji komorniczej, dobrowolnie spłaca swój dług w ratach po 2 tys. zł
miesięcznie. Pytana, co zrobi z taką kasą, eksżona odpowiada z wdziękiem,
że może kupi nowy samochód albo pojedzie na atrakcyjną wycieczkę
zagraniczną. To jej sprawa prywatna.
PiS broni rodziny
W pismach do wszystkich świętych pan S. podkreśla, że w myśl Konstytucji RP
małżeństwo i rodzina są w Polsce pod opieką prawa. Mógłby jeszcze coś
dorzucić o polityce prorodzinnej PiS, z którą na pewno koliduje rozwodzenie
ludzi za ich plecami.
My nie jesteśmy tacy prorodzinni. Zawsze też uważaliśmy, iż rozwody należy
ułatwiać, a nie utrudniać. Ułatwienie posunięte do tego, że żona
pozbywa się męża w opisany wyżej sposób, a dodatkowo wrabia go w długi i
rujnuje finansowo, wydaje się jednak - nawet nam - grubą przesadą.
----------------------------------------------------
--
i kontynuacja:
----------------------------------------------------
--
Ożenek z powódką
Bez twojej wiedzy sąd cię rozwiedzie i zrujnuje.
W artykule ,,Jak się pozbyć męża" (,,NIE" nr 4/2006) opisaliśmy historię
państwa S. z Warszawy, pary z 16-letnim wtedy stażem małżeńskim. Ona
bankowiec, on redaktor w wydawnictwie. W październiku 2005 r. pani S.
oświadczyła przy niedzielnym śniadaniu, że ma dla swego ślubnego
niespodziankę: od pół roku nie jest już jej mężem, rozwód orzeczono z jego
winy, sąd przyznał jej opiekę nad synem oraz alimenty w kwocie 1200 zł. A
zatem były już mąż jest jej winien alimenty za pół roku wstecz plus koszty
procesowe z odsetkami - razem ponad 8 tys. zł.
Pan S., zdrowy 40-latek, gdy ochłonął z szoku, uznał, że ślubna raczy
żartować, bo w państwie prawa takie numery są przecież niemożliwe. Na
wszelki wypadek jednak spróbował rzecz wyjaśnić w VI Wydziale Cywilnym,
Rodzinnym i Odwoławczym Sądu Okręgowego.
O rozwodzie państwa S. nikt tu nic nie wiedział, a akt nie można było
znaleźć. W końcu je odnaleziono i okazało się, że faktycznie w kwietniu
2005 r. odbył się proces, zapadł zaoczny wyrok, uprawomocnił się, po czym
nadano mu klauzulę wykonalności i skierowano do egzekucji.
Jakim cudem odbyło się to za plecami pana S.? Najprawdopodobniej jego żona
przechwytywała każde zostawione przez listonosza awizo, zanim przeciwnik
procesowy zdążył wrócić z pracy. Wielką rolę odegrało też niedbalstwo sądu,
który uznał za prawidłowo doręczone wezwania wracające z adnotacją nie
podjęte w terminie. Nikogo nie zdziwiło, że pozwany nie pojawia się na
żadnej rozprawie. Może nawet był to argument przeciwko niemu - drań olewa
małżeństwo i rodzinę! Dzięki wyeliminowaniu pana S. cały proces mógł się
toczyć szybko i gładko, w atmosferze pełnego zrozumienia między panią
sędzią i panią powódką.
Sytuacja stała się cokolwiek groteskowa: byli małżonkowie wciąż mieszkali
razem, on płacił rachunki, mieli wspólną lodówkę, oboje utrzymywali syna -
tyle że teraz S. był
winien swojej eks grube pieniądze.
S. podjął próbę zatrzymania rozpędzonej machiny sądowej. Złożył sprzeciw od
wyroku (odrzucony), potem zażalenie do sądu apelacyjnego, poskarżył się
ministrowi Ziobrze.
Pisał, że pozbawiono go rodziny bez jego wiedzy i zgody, lekceważąc
fundamentalne zasady sprawiedliwego procesu sądowego, w tym zasadę udziału
stron w postępowaniu. Powoływał się na zagwarantowane w konstytucji prawo
do sądu. Do sprawy włączyła się w roli obserwatora Helsińska Fundacja Praw
Człowieka.
Na tym urwała się pierwsza część naszej opowieści.
* * *
Desperackie wysiłki pana S. dały pewien efekt: sąd apelacyjny uwzględnił
jego zażalenie, co sprawiło, że prawomocny już wyrok sądu okręgowego
stracił moc i proces rozwodowy mógł się zacząć od nowa. W ten sposób już
rozwiedzeni państwo S. w świetle prawa ponownie zostali małżeństwem!
Może to urzędowe reaktywowanie ich związku spowodowało odwilż w ich
wzajemnych relacjach. W październiku 2006 r. oboje uznali, że warto całe to
pogmatwane postępowanie zawiesić. Na ich zgodny wniosek sąd przyklepał tę
decyzję.
Zawieszenie broni nie trwało długo. 25 stycznia 2007 r. pani S. wniosła o
wznowienie postępowania, starannie ukrywając to przed mężem, a sąd szybko,
bo już 2 lutego, sprawę wznowił. Jak przedtem, personel sądowy nie
przyłożył się do roboty, żeby poinformować pozwanego. Wysłał mu
zawiadomienie tylko raz, pod adres podany przez żonę, chociaż w aktach była
informacja o rzeczywistym miejscu zamieszkania. Po tym wysiłku sąd umył
ręce. Uznał pozwanego za powiadomionego.
Bomba wybuchła w sierpniu 2007 r. - pan S. dowiedział się, że znów jest
pozwanym, a także dłużnikiem rozwodzącej się małżonki. I to jeszcze jakim
dłużnikiem! Jest jej winien blisko 30 tys. zł!
* * *
Okazało się, że w pierwszej fazie tego niekonwencjonalnego procesu, w marcu
2005 r. - kiedy facet w ogóle nie wiedział o toczącym się postępowaniu
sądowym - sędzia wydała tzw. postępowanie zabezpieczające, czyli kazała mu
płacić żonie 900 zł miesięcznie. Sędzia nie trudziła się, by sprawdzić, kto
z małżonków i w jakim stopniu łoży na utrzymanie rodziny i czy przypadkiem
tego ciężaru nie dźwiga właśnie pozwany mąż. Wystarczyło, że żonka zgłosiła
taki wniosek.
Wyrok z kwietnia 2006 r., zasądzający 1200 zł alimentów na rzecz syna,
został unieważniony, ale marcowe postanowienie o zabezpieczeniu powództwa
leżało w aktach i nikt o nim nie pamiętał. Może dlatego, że nie rzucało się
w oczy. Było to odręczne pismo na tyle niestaranne, że sama sędzia pomyliła
w dacie marzec z wrześniem i musiała z tego powodu wydać ,,poprawkowe"
postanowienie.
Ale w końcu ktoś - może sprytna adwokatka pani S.? - ten papier wygrzebał.
I w lipcu 2007 r. sąd nieoczekiwanie nadał postanowieniu klauzulę
natychmiastowej wykonalności! Oznacza to ni mniej, ni więcej, tylko tyle,
że S. musi bulić, i to za cały okres obejmujący prawie 2,5 roku. Nawet
kiedy proces był zawieszony, a państwo S. żyli, jak Bóg przykazał i
gruchali jak dwa gołąbki - licznik bił!
* * *
Od czterech miesięcy pechowy mąż próbuje wyrwać się z matni. Składa skargi
i zażalenia. Sprawą zajmują się różne instancje sądowe, ale jakoś żadna z
nich nie zdecydowała, by przeciąć zaciskający się na szyi pana S. węzeł
absurdu. Bez pośpiechu przesyłają sobie akta sprawy badając aspekty
formalne. Nie robią na nich wrażenia przepisy, według których skargi na
komorników muszą być rozpatrywane w terminie tygodniowym. A komornik nie
próżnuje: konsekwentnie ściąga należności dorzucając do nich swoje niemałe
wynagrodzenie. Zgodnie z prawem może zabrać dłużnikowi do 60 proc. pensji.
Obserwatorzy z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka niewiele mogą pomóc. Cóż
mają obserwować, gdy od chwili wznowienia procesu odbywają się wyłącznie
posiedzenia niejawne.
Rodzina S. nadal mieszka razem i prowadzi wspólne gospodarstwo domowe.
17-letni syn uczy się w liceum. Zmieniło się tylko tyle, że pani S.
zrezygnowała z pracy w banku. Najwyraźniej postanowiła żyć z męża.
* * *
Drogie Czytelniczki, kobiety, siostry, mężatki! Doświadczenie pani S.
zachęca do naśladownictwa. Zamiast beznadziejnie tkwić w nieudanym związku
(a które małżeństwo jest udane...), możecie wziąć los we własne ręce.
Jedna tylko uwaga - ten numer ma szanse powodzenia przede wszystkim w
wielkich miastach, gdzie w sądach panują kolejki, tłok i bałagan, a ludność
jest anonimowa. W dziurze, gdzie ludzie się znają, byłoby to dość
ryzykowne.
----------------------------------------------------
---------------
-
33. Data: 2012-02-03 07:56:07
Temat: Re: Widzimisię na poczcie?
Od: "_ąćęłńóśźż." <j...@g...SKASUJ-TO.pl>
Kamil, przestań szkalować polski wymiar sprawiedliwości ;-)
Przecież wiesz doskonale, że sprzeciw to można złożyć od nakazu zapłaty, a w
sprawie rozwodowej przysługują stronie wnioski, zażalenia na postanowienia
sądu, względnie apelacja od wyroku.
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
-
34. Data: 2012-02-06 08:41:13
Temat: Re: Widzimisię na poczcie?
Od: Kamil <a...@a...com>
Dnia Fri, 3 Feb 2012 07:56:07 +0000 (UTC), _ąćęłńóśźż. napisał(a):
> Kamil, przestań szkalować polski wymiar sprawiedliwości ;-)
Ke?