eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

eGospodarka.plPrawoGrupypl.soc.prawoTajemnicza śmierć w Lasku KabackimRe: Tajemnicza śmierć w Lasku Kabackim
  • Data: 2019-07-12 13:17:34
    Temat: Re: Tajemnicza śmierć w Lasku Kabackim
    Od: u2 <u...@o...pl> szukaj wiadomości tego autora
    [ pokaż wszystkie nagłówki ]

    W dniu 12.07.2019 o 12:56, ąćęłńóśźż pisze:
    > https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/smierc-brz
    eskiej-jak-mafia-pokonala-panstwo/fz79snm
    >
    >
    >

    w końcu coś na temat, a nie bicie piany przez żydo-bolszewików:)

    Ukradzione miasto

    Śmierć Brzeskiej. Jak mafia pokonała państwo

    Janusz Schwertner
    Andrzej Gajcy
    25 maja 17 06:00 aktualizacja 8 lip, 07:54

    Ten tekst przeczytasz w 14 minut



    Widzieliśmy dokument Prokuratury Krajowej z lipca 2016 r. Zbadała
    ona gruntownie dotychczasowy przebieg śledztwa. Wiele mówi on o
    starannym zacieraniu śladów na miejscu zdarzenia i innych błędach śledztwa
    W pierwszym śledztwie służby same zadbały o zatarcie śladów, a
    przyjęcie wersji o samobójstwie miało zamknąć sprawę - twierdzi nasze źródło
    Świadek, który wykonał zdjęcia na miejscu zdarzenia, wpadł w
    tarapaty. "Nie wiedział, że nadepnął na odcisk mafii" - mówi nam jeden z
    rozmówców. Dziś prokuratura sprawdza, czy nie jest pedofilem
    Politycy PiS tłumaczyli w mediach, że Brzeską "zabiła mafia
    reprywatyzacyjna", tymczasem służby sprawdzały zupełnie inną wersję.
    Zachowywały się tak, jakby o zabójstwo zaczęły podejrzewać... córkę
    Magda Brzeska: W końcu pękłam. Zaczęłam krzyczeć: O co wy pytacie?
    Sądzicie, że wywiozłam moją mamę do lasu, polałam benzyną i spaliłam?

    W ramach naszej nowej kampanii "Prawda" przypominamy wybrane teksty
    Onetu, które wpłynęły na otaczającą nas rzeczywistość. W najbliższych
    miesiącach na stronie głównej Onet.pl będą prezentowane kolejne artykuły
    z serii #WybieramyPrawdę.
    prawdaonetpl

    Śmierć Jolanty Brzeskiej wstrząsnęła Polską. 1 marca 2011 r. ktoś
    wywiózł ją z centrum Warszawy do podmiejskiego Lasu Kabackiego. Tam jej
    ciało zostało polane olejem napędowym i podpalone. Jeszcze żyła, gdy w
    całości pokryły ją płomienie.

    Umierała w cierpieniu, którego nie sposób sobie wyobrazić.

    Opisując historię Jolanty Brzeskiej na podstawie rozmów z naszymi
    źródłami i będącego w naszym posiadaniu raportu samej prokuratury o
    przebiegu śledztwa, stawiamy polskiemu państwu poważny akt oskarżenia.
    Mało tu bowiem powodów do optymizmu: zagubiona policja, amatorska
    prokuratura i politycy, którzy na sprawę patrzą przez pryzmat
    sondażowych słupków.

    Od naszej publikacji minęły dwa lata. Co wydarzyło się po tekście Onetu?

    Jolanta Brzeska była ikoną ruchu lokatorskiego i założycielką
    Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Konsekwentnie walczyła zarówno o
    swoje prawa, jak i prawa mieszkańców wyrzucanych ze zreprywatyzowanych
    mieszkań przez tajemniczych kamieniczników. Szczególnie naraziła się
    tzw. czyścicielom kamienic, którzy bez skrupułów i często z użyciem
    przemocy pozbywali się niewygodnych lokatorów. Brzeska jako ostatnia w
    całym budynku na warszawskim Mokotowie nie dała się wyrzucić na bruk.
    Stała się ciężarem. Konsekwentnie walczyła o swoje prawa i tę walkę
    przypłaciła życiem.

    Gdy 19 sierpnia ub.r. Ziobro zwołał specjalną konferencję prasową, można
    było liczyć na nowe otwarcie. Minister stwierdził, że Brzeska z
    pewnością została zamordowana. Dwa miesiące później wspomniał o
    "dowodach" i "pewnych nowych ustaleniach". Samobójstwo kobiety zostało
    jednak wykluczone już ponad rok wcześniej, o czym świadczą ekspertyzy
    znajdujące się w aktach śledztwa, o czym min. Ziobro dobrze wiedział.

    Prokuratura dotąd nie przedstawiła nikomu zarzutów. Pytamy o to
    prowadzącą obecnie śledztwo w sprawie śmierci pani Brzeskiej Prokuraturę
    Regionalną w Gdańsku. Prok. Maciej Załęski odpowiada lakonicznie:
    "Prokuratura na tym etapie nie komentuje ani nie odnosi się do żadnych
    informacji dotyczących przebiegu i ustaleń prowadzonego śledztwa".
    Wiadomo jednak, że w nowym śledztwie czynności realizowane są przez
    specjalną grupę z CBŚ oraz policyjnych analityków.

    My drążymy dalej. I sprawdzamy, dlaczego od początku fatalnie prowadzone
    śledztwo do dziś nadal nie przynosi rezultatów.
    Mordercy mieli pozostać nieznani

    Śledztwo w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej wszczęła 3 marca 2011 r.
    Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Po dwóch latach śledczy postanowili je
    zamknąć bez ustalenia winnych.

    Jak twierdzą informatorzy Onetu, którzy znają kulisy trwającego w
    Wydziale Spraw Wewnętrznych PK postępowania w sprawie nieprawidłowości
    przy wyjaśnianiu zabójstwa, "skala popełnionych błędów prowadzi do
    wniosku, że zamknięte śledztwo nigdy nie miało na celu odnalezienie
    morderców Brzeskiej".

    - Prokuratorzy i policjanci, głównie z komendy na warszawskim Mokotowie
    i z tamtejszej prokuratury, mogli celowo popełniać błędy, by prawda
    nigdy nie wyszła na jaw - mówi jeden z naszych informatorów.

    A lista błędów i nieprawidłowości jest bardzo długa.
    Szukanie ofiarnego kozła

    Z naszych informacji wyłania się ponury obraz pracy policji i
    prokuratury na miejscu zdarzenia w Lesie Kabackim.

    Osoba dobrze poinformowana w śledztwie: - Zwłoki Brzeskiej odnalazł
    przypadkowo przechodzący tam chłopak. Stał się olbrzymim problemem, bo
    zaczął utrudniać zacieranie śladów. Ten chłopak to syn policjanta, w
    Lesie Kabackim urządzał sobie sesje fotograficzne. Gdy odkrył spalone
    zwłoki, postanowił je sfotografować z myślą, że przydadzą się policji.
    Nie wiedział jednego, że nadepnął na odcisk mafii.

    Policja początkowo szczegółowymi zdjęciami z miejsca zdarzenia nie była
    zainteresowana. Świadek tłumaczył funkcjonariuszom, że "był na plenerze
    foto", ale nikt go nie dopytywał o żadne szczegóły.

    REKLAMA
    Nasz informator: - Chłopak się łapał za głowę, gdy na miejsce wpadło
    kilka policyjnych samochodów, a funkcjonariusze bez skrępowania biegali
    wokół zwłok. Tak starannie zacierali ślady, że gdyby nie te fotografie,
    to szczegółów nikt by już nie odtworzył. Zabójcy po prostu mieli pecha.
    Nie mogli przewidzieć, że obok zwłok przejdzie akurat syn policjanta z
    aparatem foto.

    Świadek, który przekazał policji cenne dowody, a przy okazji podważał
    profesjonalizm pracy policjantów, wkrótce sam zaczął mieć kłopoty.
    Według naszych źródeł, po dwóch latach prokurator chciał mu postawić
    zarzut nieudzielenia pomocy. Miał także szczegółowo sprawdzać jego
    połączenia telefoniczne. - To wszystko pachniało kompletnym absurdem.
    Ten chłopak mówił, że spalone ciało pani Brzeskiej przypominało leżący
    manekin. A oni mu zarzuty nieudzielenia pomocy chcieli stawiać!

    To nie koniec. Jak się dowiedzieliśmy, kłopotliwym świadkiem właśnie
    zajmuje się Prokuratura Regionalna w Gdańsku, która przejęła śledztwo w
    sprawie Jolanty Brzeskiej po interwencji ministra Ziobry. Po sześciu
    latach od odnalezienia przez świadka zwłok Brzeskiej śledczy sprawdzają,
    czy nie jest on... pedofilem.

    W tym celu policja zabrała jego aparat fotograficzny, dysk zewnętrzny i
    kartę pamięci. Nie udało nam się ustalić, na jakiej podstawie
    prokuratura nagle podjęła takie działania. Wiemy tylko, że biegli
    szukali na nośnikach pornografii.

    O sprawę pytamy prok. Macieja Załęskiego. - Potwierdzam podjęcie decyzji
    o zabezpieczeniu nośników pamięci elektronicznej - mówi. Jednak powodów,
    dla których takie działania zostały podjęte, zdradzić nie chce.

    Dodaje tylko: - W trakcie jednego z przeszukań zabezpieczono materiały,
    które wyłączono do odrębnego postępowania, bo nie dotyczyły przedmiotu
    śledztwa.

    Osoba dobrze znająca śledztwo: - To wygląda na próbę znalezienia kozła
    ofiarnego. Boję się o tego chłopaka. Ponosi karę za to, że znalazł się w
    złym miejscu i w złym czasie.
    Jak zacierano ślady

    O starannym zacieraniu śladów na miejscu zdarzenia wiele mówi dokument
    Prokuratury Krajowej z lipca ub.r. Prokuratura na polecenie Zbigniewa
    Ziobry zbadała gruntownie dotychczasowy przebieg śledztwa.

    Okazuje się, że na miejscu ujawnienia zwłok nie przeprowadzono oględzin
    i nie przeszukano terenu. Tymczasem policyjny pies podjął trop, który
    zgubił dopiero, dochodząc do asfaltowej drogi. Tam mógł znajdować się
    pojazd służący do przewiezienia Brzeskiej.

    "Zabezpieczenie śladów na miejscu zdarzenia było niedokładne, albowiem
    świadek [tu pada jej imię i nazwisko, to inny świadek od opisanego
    powyżej; dane zachowujemy do naszej wiadomości - red.) w kwietniu 2011
    r. ujawniła tam i następnie przekazała policji cztery nadpalone kawałki
    materiału, przez co wcześniej nie zostały one poddane badaniom
    fizykochemicznym. Świadczy to niestety o braku profesjonalizmu, skoro
    nie wszystkie ślady zabezpiecza na miejscu zdarzenia organ procesowy, a
    po kilku dniach świadek dostarcza je na policję" - piszą autorzy raportu
    z PK.

    W dokumencie znajduje się także informacja, że badania zabezpieczonych
    śladów i przedmiotów były zlecane "na raty". Wszystko wskazuje więc na
    to, że prowadzący postępowanie nie miał koncepcji, co i jak badać.

    Chaos i brak planu

    W ocenie PK, śledztwo prowadzone było "chaotycznie, bez koncepcji i
    wyczerpania inicjatywy dowodowej". Od samego początku śledczy powinni
    prowadzić dochodzenie w kierunku zabójstwa, a nie w sprawie nieumyślnego
    spowodowania śmierci.

    Ponadto plan śledztwa sporządzono dopiero 5 września 2011 r., czyli pół
    roku po znalezieniu zwłok w Lesie Kabackim. "W mojej ocenie niezwłoczne
    i prawidłowe sporządzenie takiego planu >>zmusiłoby<< prowadzącego
    postępowanie do głębokiej analizy okoliczności zdarzenia, doprowadziło
    do przyjęcia wszystkich możliwych wersji oraz zaplanowania wszystkich
    możliwych i planowanych na dany moment czynności procesowych" - uważa
    prokurator, który pięć lat po śmierci Brzeskiej analizował działania
    prokuratorów i policji.

    Samobójstwo jedyną wersją

    W planie śledztwa samobójstwo Jolanty Brzeskiej przyjęto początkowo jako
    jedyną możliwą wersję. To był kolejny błąd.

    Jak czytamy w audycie Prokuratury Krajowej, Brzeska nigdy nikomu nie
    wspominała, że myśli o odebraniu sobie życia. Nie zostawiła listu
    pożegnalnego, a ostatniego dnia swego życia była na poczcie, brała
    udział w zajęciach Uniwersytetu Trzeciego Wieku, a w banku wypłacała
    pieniądze. Miejsce odnalezienia jej ciała jest znacznie oddalone od
    miejsca jej zamieszkania. Poza tym samopodpalenie jest bardzo drastyczne
    i niesie ze sobą ogromny ból i cierpienie. Samobójca szuka raczej
    szybkiego sposobu na odebranie sobie życia.

    - Mama nie była osobą, która poszłaby do lasu i się podpaliła - mówi nam
    Magda Brzeska, córka pani Jolanty. - Nawet jeśli taka myśl przeszłaby
    jej przez głowę, to chciałaby głośno zademonstrować swój sprzeciw.
    Zwróciłaby uwagę na problem reprywatyzacji. Przed śmiercią pukała od
    drzwi do drzwi, od gabinetu do gabinetu: PiS, PO, SLD... Każdemu była w
    stanie zaprzedać duszę, ale wszędzie całowała klamkę. Wszyscy mieli ją
    gdzieś.

    "Czyściciele kamienic" pod ochroną?

    Do olbrzymich zaniedbań doszło podczas zbierania dowodów dotyczących
    ewentualnego udziału w zabójstwie dwóch mężczyzn: Huberta M. i Marka M.
    (prokuratura podaje w raporcie ich pełne nazwiska), którzy przejmując w
    Warszawie kilkanaście nieruchomości wraz z ich mieszkańcami, w tym
    kamienicę, w której mieszkała Brzeska, stworzyli duet określany przez
    lokatorów jako "czyściciele kamienic".

    "Od samego początku pojawiały się nazwiska M. i M." - czytamy w audycie
    PK. Jednak mimo wskazań świadków, śledczy przesłuchali ich dopiero osiem
    miesięcy po zabójstwie Brzeskiej - 3 i 7 listopada 2011 r. "Po takim
    czasie nie byli oni w stanie kategorycznie podać, co robili krytycznego
    dnia, gdzie i w jakim czasie przebywali" - stwierdzają audytorzy.

    Osoba dobrze znająca śledztwo: - Brzeska się bała. Któregoś dnia pan M.
    ze swoimi gorylami odwiedził ją w obecności policjantów. To było wtedy,
    gdy przepiłował sztaby antywłamaniowe, chcąc wystraszyć Brzeską i
    zniechęcić do dalszego zajmowania lokalu. Policjanci asystowali i
    przekonywali, że wszystko dzieje się zgodnie z prawem. I nikt nie
    widział w tym problemu! Czy nie tak działa mafia? - mówi nasz rozmówca.

    I dodaje: - To była zwarta ekipa, pan M., jego siłacze i policja.

    Policja nie zbadała także samochodu należącego do Huberta M. ani nie
    sprawdziła alibi obu panów na dzień zabójstwa. Nie zainteresowano się
    też pojazdem kierowcy prawej ręki Marka M. - Kamila K., który był osobą
    notowaną, a z którym czynności przeprowadzono dopiero 15 stycznia 2013
    r., blisko 2 lata po zabójstwie. Dlaczego było to takie ważne? "Chodziło
    o zbadanie, czy mogły być [w samochodzie] ślady Jolanty Brzeskiej" -
    zaznaczają śledczy.

    Ponadto Marek M. zeznał, że 3 marca, a więc dwa dni po zniknięciu pani
    Brzeskiej, miał kolizję drogową. Jego samochód uległ całkowitemu
    zniszczeniu i został odstawiony do warsztatu. Śledczy ten trop także
    zlekceważyli - do ubezpieczyciela z pytaniem o tę sprawę wystąpili
    dopiero pod koniec grudnia. Także oględziny pojazdu Marka M. pod kątem
    ujawnienia ewentualnych śladów Jolanty Brzeskiej przeprowadzono już po
    jego nabyciu przez inną osobę.

    Byli i dobrzy

    Według naszych informacji, rozpaczliwe próby rozwiązania zagadki śmierci
    Brzeskiej podejmowali równocześnie z oficjalnym śledztwem inni policjanci.

    Nasz informator: - Pozytywnie wyróżniał się Wydział do Walki z Korupcją.
    Szczególnie zaangażowali się dwaj funkcjonariusze, którzy zarzucili
    szeroką sieć na Marka M. Mieli nadzieję, że wpadnie na czymkolwiek, tak
    jak Al Capone wpadł na podatkach. Ale w końcu rozłożyli ręce: niby mieli
    wiele punktów zaczepienia, ale brakowało dowodów, by postawić
    jakiekolwiek zarzuty.

    Były warszawski policjant: - W pewnym momencie sprawą zaczął interesować
    się pewien młody i ambitny policjant z Wydziału Zabójstw. Był bardzo
    aktywny, sprawdzał dawne ślady, szukał nowych powiązań ze śmiercią
    Brzeskiej. W pewnym momencie w Pałacu (chodzi o siedzibę policji w
    Warszawie - red.) zorientowali się, że węszy za daleko. Został odsunięty.

    Córka Brzeskiej: - Rzeczywiście, wiem, o którego policjanta chodzi. Był
    najjaśniejszą postacią tego śledztwa. Słuch nagle po nim zaginął.

    Tajemnicza wizyta

    Błędy popełniano na każdym etapie postępowania. Jak się okazuje, nie
    dokonano niezwłocznie oględzin mieszkania denatki, mimo że już 7 marca
    2011 r. policja wiedziała, że znalezione w Lasku Kabackim zwłoki to
    Jolanta Brzeska. Uczyniono to dopiero dziewięć dni później, 16 marca, i
    to - jak czytamy w raporcie - ,,bez efektu, gdyż córka denatki była w tym
    mieszkaniu i zmieniła stan faktyczny poprzez zbieranie różnych przedmiotów".

    O wspomnienie tamtego dnia prosimy Magdę Brzeską. - Nie wiem, dlaczego
    nie zaplombowano ani nie obejrzano mieszkania. Niektórzy mówią, że ja je
    wysprzątałam, ale to nie jest prawda. Tak uznała prokuratura? Kompletna
    bzdura! Ja wyrzuciłam jedynie śmieci, stare mięso z lodówki, no i
    pozmywałam naczynia. I tyle! Nawet nie odkurzałam - opowiada córka
    zamordowanej działaczki.

    Z opowieści i zeznań córki Brzeskiej wynika, że policjanci stawili się w
    mieszkaniu już 7 marca 2011 roku. W prokuraturze nie ma jednak żadnego
    dokumentu dotyczącego tego faktu.

    Spóźniony monitoring, zagubione billingi, pominięte odciski palców z
    miejsca zbrodni

    Kolejnym zaskakującym niedopatrzeniem prowadzących śledztwo było
    zlecenie dopiero 23 marca 2011 r. zabezpieczenia monitoringu z okolic
    miejsca zamieszkania Jolanty Brzeskiej oraz z parku Powsin w Warszawie,
    gdzie zaczyna się Lasek Kabacki. 24 marca wpłynął wniosek dowodowy
    pełnomocnika pokrzywdzonej, wskazujący bardzo szczegółowo, z jakich ulic
    monitoring należy zabezpieczyć. Tę sprawę przekazano policji do realizacji.

    Nie ma jednak żadnego śladu wskazującego na to, że prokurator pilnował
    realizacji tej czynności. W konsekwencji nie zdołano zabezpieczyć
    wszystkich nagrań. Co więcej, procesowego odtworzenia monitoringu
    dokonano dopiero po pół roku!

    Znów córka Brzeskiej: - Moja prawniczka na własną rękę odnalazła
    wszystkie kamery na trasie monitoringu. Z prywatnych domów, choćby z ul.
    Nabielaka [przy tej ulicy mieszkała pani Brzeska], gdzie stał dom
    wyposażony w kamerę. Widziałam te nagrania. Na jednym z nich było widać
    moją mamę, jak z banku udaje się w kierunku domu... Czy służby same
    zadbałyby o zabezpieczenie monitoringu? Proszę sobie samemu odpowiedzieć
    na to pytanie.

    Prokuratorzy prowadzący śledztwo nie zadbali też o to, by niezwłocznie
    ustalić wszystkie telefony, jakie w tamtym czasie logowały się do
    najbliżej usytuowanej stacji. "Te ustalenia pozwoliłyby na wstępną
    selekcję osób, z którymi należy wykonać czynności procesowe" - czytamy w
    raporcie.

    Ujawniono także odwzorowania linii papilarnych na kawałkach gazet
    znajdujących się w torbie materiałowej zabezpieczonej na miejscu
    zdarzenia. Z opinii biegłych wynika, że o ich przydatności
    identyfikacyjnej będzie można wypowiedzieć się po ich zestawieniu z
    materiałem porównawczym w postaci odcisków palców, czego z niewiadomych
    powodów w toku śledztwa nie uczyniono.

    Nikt nie chce przyjąć zaginięcia

    Niełatwo było także zgłosić zaginięcie Brzeskiej, jeszcze zanim w Lesie
    Kabackim odnaleziono jej zwłoki.

    Taką próbę podjęła córka na komisariacie przy ul. Malczewskiego na
    Mokotowie w Warszawie. W teorii przyjmuje się, że zaginięcia policja
    odnotowuje po upływie 24 godzin od zniknięcia danej osoby. Choć w tym
    przypadku było już znacznie później, funkcjonariusze z przyjęciem
    zgłoszenia mocno się ociągali. Najpierw kazali dostarczyć zdjęcie.

    Magda Brzeska wróciła więc do rodzinnego Legionowa po drugiej stronie
    Warszawy i żeby nie tracić więcej czasu, postanowiła zgłosić zaginięcie
    już na miejscu. Tam jednak z powrotem odesłano ją na ul. Malczewskiego,
    gdzie zgłoszenie nareszcie przyjęto. Wówczas pojawił się jednak problem
    z wydaniem odpowiedniego zaświadczenia, przez co rodzina ofiary miała
    problem z przekazaniem sprawy do Fundacji Itaka, pomagającej odnaleźć
    zaginionych.

    Po kilku dniach doszło do kolejnego dziwnego zdarzenia. Magda Brzeska w
    domu swojej mamy odnalazła pozostawiony przez nią dowód wypłaty
    dokonanej w dniu zaginięcia w jednym z banków. Z papierem udała się na
    policję, ale i tym funkcjonariusze nie byli zainteresowani. Dokument
    przyjęli dopiero po kilku tygodniach.

    Prowokacja się nie udała

    Gdy w sierpniu 2016 r. Zbigniew Ziobro - pięć lat po zabójstwie
    Brzeskiej - na konferencji prasowej zapowiedział nowe śledztwo, nadzieja
    na ustalenie sprawców odżyła. Zwłaszcza że minister zasugerował, że w
    sprawie doszło do przełomu. Mówił o nowych dowodach i potwierdzał teorię
    o zabójstwie.

    Jak twierdzą nasi informatorzy, dokładnie tego dnia włączono podsłuchy
    na kilku telefonach osób, które mogły brać - zdaniem śledczych - udział
    w zabójstwie Jolanty Brzeskiej. - Liczyliśmy na to, że konferencja
    prasowa ministra sprawiedliwości, który ogłosił, że Jolanta Brzeska
    została zamordowana, wywoła jakąś reakcję u podsłuchiwanych osób.
    Niestety nic takiego się nie wydarzyło i nic się nie nagrało - mówi nam
    jeden z funkcjonariuszy.

    Od czasu konferencji minęło prawie 10 miesięcy. Zarzutów nie postawiono
    nikomu. - Powiem szczerze: mam żal do pana Ziobry. Powiedział, że są
    dowody, no to dlaczego ich nie pokazał? Na co czeka? A tak w ogóle to, o
    jakie dowody chodzi? - zastanawia się Magda Brzeska.

    I nie kryje irytacji. - Mam też żal, że nikt z ministerstwa ani
    prokuratury nawet mnie nie poinformował o tych rzekomo nowych dowodach.
    O wszystkim dowiedziałam się z telewizji. Wyszedł pan Ziobro i zrobił
    pokazówę, ale sądzę, że chodziło mu po prostu o polityczny zysk. Jak im
    wszystkim. A że wykorzystał nasze emocje i na nowo rozgrzebał stary
    dramat? A co go to interesuje?

    Gdańską prokuraturę, która przejęła śledztwo po kolegach z Warszawy,
    pytamy, czy polskie państwo nie mogło zachować się z większą gracją.
    Otrzymujemy lakoniczną i formalną odpowiedź: "Z przepisów procedury
    karnej wynika konieczność poinformowania strony w formie pisemnej o
    wydaniu postanowienia o podjęciu sprawy z umorzenia".

    Ta "pisemna forma" rzeczywiście trafiła do Magdy Brzeskiej - kilka
    tygodni po głośnej konferencji ministra.
    Podejrzana: Magda Brzeska

    Po konferencji prasowej ministra śledczy wzięli się do pracy. Jednak z
    działań, jakie podjęli, można wysnuć wniosek, że o spalenie Jolanty
    Brzeskiej zaczęli podejrzewać... jej córkę. Już jesienią ub.r.
    warszawska policja, na zlecenie Prokuratury Regionalnej w Gdańsku,
    zaczęła przesłuchania Magdy Brzeskiej.

    - To trudne wspomnienie - przyznaje ona sama. - Byłam przesłuchiwana
    tak, jakbym była sprawcą tego zabójstwa. Pytano, czy mama była
    ubezpieczona i czy ja to ubezpieczenie wzięłam. Powiem szczerze,
    zaczęłam mieć tego dość. Przyszłam na przesłuchanie w dobrej wierze i
    chciałam naprawdę pomóc. A w pewnym momencie czułam się osaczona.
    Tłumaczyłam im, że mama ubezpieczona nie była, ale oni nie odpuszczali.
    Złożyli zapytania do wszystkich możliwych towarzystw ubezpieczeniowych -
    mówi.

    - W końcu pękłam. Zaczęłam krzyczeć: O co wy pytacie? Sądzicie, że
    wywiozłam moją mamę do lasu, polałam benzyną i spaliłam? Czy naprawdę to
    chcecie usłyszeć?!

    REKLAMA
    Gdy więc w mediach politycy partii rządzącej i przedstawiciele wymiaru
    sprawiedliwości mówili o "mafii, która zabiła Brzeską", śledczy
    sprawdzali zupełnie inną wersję: zabójstwa matki w celu uzyskania
    odszkodowania. I to pomimo ustaleń biegłych z krakowskiego Instytutu
    Sehna, których zdaniem zabójstwa dokonało dwóch albo trzech mężczyzn.

    Absurdalnych posunięć śledczych było więcej. Brzeską po sześciu latach
    od śmierci jej matki zaczął przesłuchiwać psycholog, tym razem na
    zlecenie Prokuratury Krajowej. Miał badać, czy wydarzenia związane z tym
    zabójstwem wpłynęły na jej zdolność postrzegania rzeczywistości. Magda
    Brzeska była pytana o to, czy przeszkadza jej zapach kawy, czy lubi
    pracować z innymi ludźmi i czy przeszkadzają jej metki w ubraniach.

    Brzeską zapytano także, czy po śmierci matki wspomagała się jakimiś
    lekami. Odparła, że gratuluje każdemu, kto zdołałby normalnie
    funkcjonować po spaleniu najbliższej osoby.

    "Ktoś tu chce komuś dowalić"

    Magda Brzeska: - Ja bym chciała, żeby ktoś mnie potraktował poważnie.
    Wiecie panowie, że ja oficjalnie nadal nie wiem, że moja mama nie żyje?
    Oficjalnie nie wiem, że wyniki DNA zaświadczają o tym, że ciało należy
    do mojej mamy. Spostrzegłam niedawno, po tylu latach, że nikt mnie nie
    poinformował! Czyli ja cały czas jestem w tym śledztwie, a właściwie
    mnie nie ma.

    Według naszych ustaleń, śledczy z Gdańska nie tylko skupili część
    działań na tropieniu rzekomej pedofilii u jednego ze świadków oraz na
    wątku Magdy Brzeskiej, ale też sami nie ustrzegli się formalnych błędów.
    Kilka miesięcy temu córce Jolanty Brzeskiej zostały przesłane dokumenty
    dotyczące sprawy, z kopią do pełnomocnika. Nie wzięto jednak pod uwagę,
    że do nowego śledztwa kobieta mogła zatrudnić już innego prawnika albo
    nie mieć go wcale.

    I tak w istocie się stało - gdańska prokuratura niepubliczne dokumenty
    przekazała w ręce osoby, która Brzeskiej już nie reprezentowała. - Tak,
    to prawda. Moja była pełnomocniczka nieźle się zdziwiła - potwierdza nam
    córka.

    Śledczy się bronią. W oświadczeniu przesłanym Onetowi piszą: "Przepisy
    prawa nie przewidują ustania pełnomocnictwa na skutek wydania decyzji o
    umorzeniu postępowania przygotowawczego. Brak jest podstaw prawnych do
    występowania do strony z zapytaniem, czy ustanowione wcześniej
    pełnomocnictwo jest nadal aktualne".

    Jeszcze raz Magda Brzeska: - Przyzwyczaiłam się do bałaganu. To
    obrzydliwe, co powiem, ale ja się cieszę, że matkę skremowałam, bo tak
    to by ją wyciągali, badali i powodowali u mnie dodatkowy ból. Bo oni nie
    zdają sobie sprawy, że każdy taki powrót do tej sprawy, to dla nas ból i
    olbrzymie przeżycie. Ja widzę jedno: przyszli nowi i za wszelką cenę
    chcą komuś dowalić. Najbardziej drugiej stronie sceny politycznej. Pan
    Ziobro sobie wychodzi przed kamery i coś ogłasza, ale nie mam wrażenia,
    że komukolwiek jeszcze chodzi o to, by odkryć prawdę. Choć tak bardzo
    chciałabym się mylić.

    Chcesz porozmawiać o tej sprawie? Napisz! j...@g...pl


    --
    I love love

Podziel się

Poleć ten post znajomemu poleć

Wydrukuj ten post drukuj


Następne wpisy z tego wątku

  • 12.07.19 17:01 Sonn

Najnowsze wątki z tej grupy


Najnowsze wątki

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1