-
1. Data: 2019-07-07 21:35:06
Temat: z pamietnika policjanta
Od: "J.F." <j...@p...onet.pl>
https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/gry-uliczn
e-odcinek-4-jaroslaw-pieczonka-majami/zew3gv6
... jaki kraj, tacy gangsterzy ? :-)
Ech, bawi sie czlowiek spokojnie w dyskotece, a tu wpada ramboidalny
policjant ...
No dobra, moze tak bylo trzeba, akcja skuteczna, suweren zyskal
spokoj. Ale ...
-trzeba bylo miec dojscie do komendanta ... a inni restauratorzy ?
-tacy niebezpieczni gangsterzy, a policjanci tylko we dwoch ?
A ktos pamieta jeszcze wroclawska Redute ?
O co tam poszlo ?
J.
-
2. Data: 2019-07-07 21:56:26
Temat: Re: z pamietnika policjanta
Od: u2 <u...@o...pl>
W dniu 07.07.2019 o 21:35, J.F. pisze:
> A ktos pamieta jeszcze wroclawska Redute ?
> O co tam poszlo ?
internet jest bezlitosny:)
https://gazetawroclawska.pl/wroclaw-kto-i-po-co-wymy
slil-napad-na-redute/ar/533737
Marcin Rybak19 marca 2012Zaktualizowano 19 marca 2012, 07:14
W nocy z czwartku na piątek minęło 16 lat od napadu na klub nocny
Reduta. Działał w lokalu na Wzgórzu Partyzantów, przy ul. Piotra Skargi.
Po latach śledztw i procesów ustalono, że grupa zamaskowanych
napastników, którzy wpadli do Reduty, to policyjni antyterroryści i że
działali na rozkaz dowódcy. Ale szczegółów nie wyjaśniono. Po co był ten
rozkaz i kto wymyślił tę akcję? Wtedy głośno było o tym napadzie w całej
Polsce. Później wszystko ucichło. Przed sądem stanęła mniej niż połowa
uczestników zajścia.
Wyrok zmieniano. Najpierw uniewinnienie - bo działali na rozkaz. Później
skazanie - bo rozkaz był bezprawny i powinni byli odmówić. Wreszcie
warunkowe umorzenie. Przestępstwo było, ale kary nie ma. Skazany został
dowódca - za wydanie rozkazu. Wyroki usłyszeli też oficerowie za próbę
zamiatania sprawy pod dywan.
Lokal dla półświatka
Na początku lat 90. w Reducie było kasyno. Pod koniec 1995 roku działała
tu dyskoteka. Jej właścicielami i gośćmi bardzo interesowała się
policja. To tu zbierało się towarzystwo z ówczesnego półświatka. Dwaj z
trzech właścicieli lokalu stanęli później przed sądem w procesie
wrocławskiego gangu. Jeden został skazany za udział w jego kierowaniu,
drugi miał być członkiem grupy przestępczej.
Ale w 1996 roku Reduta to jedna z niewielu wrocławskich dyskotek. Pewnie
dlatego 8 marca 1996 poszło tam pobawić się kilku antyterrorystów.
Zostali rozpoznani jako policjanci i poturbowani. Są dwie wersje.
Policjantów: pobili nas. I właścicieli lokalu: byli agresywni,
wyprosiliśmy ich.
Ale jak to możliwe, że antyterroryści - w akcji zamaskowani, po to, by
nikt ich nie poznał na ulicy - zostali zidentyfikowani na dyskotece?
Ludzie z półświatka i policjanci spotykali się w siłowniach. Często
wywodzili się z tego samego - sportowego - środowiska. Byli bokserami,
trenowali wschodnie sztuki walki, judo, zapasy. Najbardziej
prawdopodobna hipoteza jest taka, że incydent z 8 marca zapoczątkował
późniejsze wydarzenia.
Później była wizyta w Reducie jednego z antyterrorystów. Dzień przed
napadem, w czwartek, 14 marca 1996 r. do dyskoteki przyszedł Janusz O.,
bokser, dowódca drużyny w kompanii antyterrorystycznej. Z jednym z
właścicieli - mistrzem wschodnich sztuk walki - znał się ze wspólnych
treningów w Gwardii Wrocław.
Antyterrorysta był pijany. Jak opowiadali później właściciele dyskoteki,
miał pretensje za to, co wydarzyło się 8 marca. Groził. Mówił, że wejdą
w trzydziestu i zdemolują lokal. Zostawił kolegom wizytówkę: "Janusz O.,
dowódca drużyny".
Dzięki temu właściciele byli przygotowani na najście. W piątek, 15
marca, wieczorem zadzwonili po ekipę Telewizji Dolnośląskiej. Chwilę po
przyjeździe dziennikarzy grupa napastników wpadła do lokalu.
Była krótka walka i odwrót. Czterej napastnicy stracili kominiarki.
Goście rzucili się w pościg za uciekająca grupą.
Ale wtedy na środek ulicy Piotra Skargi wyjechał nieoznakowany radiowóz,
a w nim czterech policjantów kryminalnych z komendy wojewódzkiej.
Napastnicy uciekli.
- Jaka była wasza rola w akcji? Coście tam robili?
- Byliśmy przypadkiem - mówi dziś jeden z pasażerów golfa. - Nie
wiedzieliśmy, co się dzieje.
- Niech pan powie prawdę. Dziś to ma znaczenie już tylko dla historii.
- To jest właśnie prawda.
Sprawa trafiła na czołówki gazet. Komenda Główna Policji nakazała
szybkie wyjaśnienie szczegółów zajścia. Czterej policjanci, którzy
stracili kominiarki, zostali namówieni przez oficerów z komendy
wojewódzkiej, by wzięli winę na siebie. Mieli powiedzieć, że to była ich
prywatna akcja. A reszta napastników to koledzy z podwórka, wynajęci za
skrzynkę wódki. Obiecywano im, że zostaną przeniesieni do innej
jednostki, a jak sprawa przycichnie, wrócą do kompanii. Słowa nie
dotrzymano. Natychmiast, jak złożyli uzgodnione zeznania, zwolniono ich
z pracy. Wtedy powiedzieli prawdę. To dzięki nim wiemy, jak to było.
A było tak, że w piątek 15 marca 1996 r. dowódca kompanii Krzysztof K.
rozkazał napaść na lokal. Mieli mieć cywilne ubrania i kominiarki. Mieli
narobić zamieszania i wybiec z dyskoteki. Taką wersję wydarzeń przyjęły
prokuratura i sądy zajmujące się tą sprawą. Ale nie wiemy nic więcej.
Trudno sobie wyobrazić, żeby sam dowódca wymyślił taką akcję i wysłał na
nią swoich chłopców.
Dziś prawie wszyscy bohaterowie są już cywilami. Czterej zwolnieni ze
służby funkcjonariusze, ci, co ujawnili prawdę, wrócili do policji po
wygranym procesie w sądzie administracyjnym. Dziś policjantem jest tylko
Andrzej W., wtedy sierżant, instruktor strzelania w kompanii. Teraz
dzielnicowy.
Marek Z., drugi z czwórki, jest komandosem, ale w wojsku. Wówczas
szeregowy policjant, dziś oficer. Walczył w Afganistanie. Ale zaplątał
się też w kryminalną historię z wyłudzaniem pieniędzy z PZU. Prokuratura
oskarżyła go o oszustwo i podrabianie dokumentów. Proces trwa.
Mirosław B., były bokser, odszedł z policji na emeryturę kilka lat temu.
Ma pasiekę i robi miód. Rafał P. - wtedy jeden z najmłodszych
policjantów w kompanii - dziś jest biznesmenem. Pod koniec procesu
odszedł z policji , skończył studia. Prowadzi niewielką firmę we
Wrocławiu, zatrudniając kilka osób. - Dziś, gdybyście mieli tę historię
opowiedzieć raz jeszcze, jak by wyglądała? - Tak samo. Myśmy wtedy
mówili tak, jak było naprawdę - odpowiada dzielnicowy Andrzej W.
--
I love love
-
3. Data: 2019-07-08 00:41:25
Temat: Re: z pamietnika policjanta
Od: "J.F." <j...@p...onet.pl>
Dnia Sun, 7 Jul 2019 21:56:26 +0200, u2 napisał(a):
> W dniu 07.07.2019 o 21:35, J.F. pisze:
>> A ktos pamieta jeszcze wroclawska Redute ?
>> O co tam poszlo ?
>
> internet jest bezlitosny:)
Jak to sie zaczelo, to internet w Polsce byl w powijakach.
A procesy ... kto by to sledzil, przez lata.
> https://gazetawroclawska.pl/wroclaw-kto-i-po-co-wymy
slil-napad-na-redute/ar/533737
> Marcin Rybak19 marca 2012Zaktualizowano 19 marca 2012, 07:14
>
> W nocy z czwartku na piątek minęło 16 lat od napadu na klub nocny
> Reduta. Działał w lokalu na Wzgórzu Partyzantów, przy ul. Piotra Skargi.
>
> Po latach śledztw i procesów ustalono, że grupa zamaskowanych
> napastników, którzy wpadli do Reduty, to policyjni antyterroryści i że
> działali na rozkaz dowódcy. Ale szczegółów nie wyjaśniono. Po co był ten
> rozkaz i kto wymyślił tę akcję? Wtedy głośno było o tym napadzie w całej
> Polsce. Później wszystko ucichło. Przed sądem stanęła mniej niż połowa
> uczestników zajścia.
>
> Wyrok zmieniano. Najpierw uniewinnienie - bo działali na rozkaz. Później
> skazanie - bo rozkaz był bezprawny i powinni byli odmówić. Wreszcie
> warunkowe umorzenie. Przestępstwo było, ale kary nie ma. Skazany został
> dowódca - za wydanie rozkazu. Wyroki usłyszeli też oficerowie za próbę
> zamiatania sprawy pod dywan.
>
> Lokal dla półświatka
>
> Na początku lat 90. w Reducie było kasyno. Pod koniec 1995 roku działała
> tu dyskoteka. Jej właścicielami i gośćmi bardzo interesowała się
> policja. To tu zbierało się towarzystwo z ówczesnego półświatka. Dwaj z
> trzech właścicieli lokalu stanęli później przed sądem w procesie
> wrocławskiego gangu. Jeden został skazany za udział w jego kierowaniu,
> drugi miał być członkiem grupy przestępczej.
>
> Ale w 1996 roku Reduta to jedna z niewielu wrocławskich dyskotek. Pewnie
> dlatego 8 marca 1996 poszło tam pobawić się kilku antyterrorystów.
> Zostali rozpoznani jako policjanci i poturbowani. Są dwie wersje.
> Policjantów: pobili nas. I właścicieli lokalu: byli agresywni,
> wyprosiliśmy ich.
>
> Ale jak to możliwe, że antyterroryści - w akcji zamaskowani, po to, by
> nikt ich nie poznał na ulicy - zostali zidentyfikowani na dyskotece?
> Ludzie z półświatka i policjanci spotykali się w siłowniach. Często
> wywodzili się z tego samego - sportowego - środowiska. Byli bokserami,
> trenowali wschodnie sztuki walki, judo, zapasy. Najbardziej
> prawdopodobna hipoteza jest taka, że incydent z 8 marca zapoczątkował
> późniejsze wydarzenia.
>
> Później była wizyta w Reducie jednego z antyterrorystów. Dzień przed
> napadem, w czwartek, 14 marca 1996 r. do dyskoteki przyszedł Janusz O.,
> bokser, dowódca drużyny w kompanii antyterrorystycznej. Z jednym z
> właścicieli - mistrzem wschodnich sztuk walki - znał się ze wspólnych
> treningów w Gwardii Wrocław.
>
> Antyterrorysta był pijany. Jak opowiadali później właściciele dyskoteki,
> miał pretensje za to, co wydarzyło się 8 marca. Groził. Mówił, że wejdą
> w trzydziestu i zdemolują lokal. Zostawił kolegom wizytówkę: "Janusz O.,
> dowódca drużyny".
> Dzięki temu właściciele byli przygotowani na najście. W piątek, 15
> marca, wieczorem zadzwonili po ekipę Telewizji Dolnośląskiej. Chwilę po
> przyjeździe dziennikarzy grupa napastników wpadła do lokalu.
Cos mi tu smierdzi.
Tak dokladnie im powiedzial, kiedy do nich wpadna ?
Czy raczej mieli informacje z wewnatrz AT ?
> Była krótka walka i odwrót. Czterej napastnicy stracili kominiarki.
> Goście rzucili się w pościg za uciekająca grupą.
> Ale wtedy na środek ulicy Piotra Skargi wyjechał nieoznakowany radiowóz,
> a w nim czterech policjantów kryminalnych z komendy wojewódzkiej.
> Napastnicy uciekli.
>
> - Jaka była wasza rola w akcji? Coście tam robili?
> - Byliśmy przypadkiem - mówi dziś jeden z pasażerów golfa. - Nie
> wiedzieliśmy, co się dzieje.
> - Niech pan powie prawdę. Dziś to ma znaczenie już tylko dla historii.
> - To jest właśnie prawda.
>
> Sprawa trafiła na czołówki gazet. Komenda Główna Policji nakazała
> szybkie wyjaśnienie szczegółów zajścia. Czterej policjanci, którzy
> stracili kominiarki, zostali namówieni przez oficerów z komendy
> wojewódzkiej, by wzięli winę na siebie. Mieli powiedzieć, że to była ich
> prywatna akcja. A reszta napastników to koledzy z podwórka, wynajęci za
> skrzynkę wódki. Obiecywano im, że zostaną przeniesieni do innej
> jednostki, a jak sprawa przycichnie, wrócą do kompanii. Słowa nie
> dotrzymano. Natychmiast, jak złożyli uzgodnione zeznania, zwolniono ich
> z pracy. Wtedy powiedzieli prawdę. To dzięki nim wiemy, jak to było.
>
> A było tak, że w piątek 15 marca 1996 r. dowódca kompanii Krzysztof K.
> rozkazał napaść na lokal. Mieli mieć cywilne ubrania i kominiarki. Mieli
> narobić zamieszania i wybiec z dyskoteki. Taką wersję wydarzeń przyjęły
> prokuratura i sądy zajmujące się tą sprawą. Ale nie wiemy nic więcej.
> Trudno sobie wyobrazić, żeby sam dowódca wymyślił taką akcję i wysłał na
> nią swoich chłopców.
To co - ktos wyzej? Za to "poturbowanie" ?
Czy wymyslil, i zadzwonil poinformowac.
> Dziś prawie wszyscy bohaterowie są już cywilami. Czterej zwolnieni ze
> służby funkcjonariusze, ci, co ujawnili prawdę, wrócili do policji po
> wygranym procesie w sądzie administracyjnym.
Ciekawe ...
> Dziś policjantem jest tylko
> Andrzej W., wtedy sierżant, instruktor strzelania w kompanii. Teraz
> dzielnicowy.
>
> Marek Z., drugi z czwórki, jest komandosem, ale w wojsku. Wówczas
> szeregowy policjant, dziś oficer. Walczył w Afganistanie. Ale zaplątał
> się też w kryminalną historię z wyłudzaniem pieniędzy z PZU. Prokuratura
> oskarżyła go o oszustwo i podrabianie dokumentów. Proces trwa.
>
> Mirosław B., były bokser, odszedł z policji na emeryturę kilka lat temu.
> Ma pasiekę i robi miód. Rafał P. - wtedy jeden z najmłodszych
> policjantów w kompanii - dziś jest biznesmenem. Pod koniec procesu
> odszedł z policji , skończył studia. Prowadzi niewielką firmę we
> Wrocławiu, zatrudniając kilka osób. - Dziś, gdybyście mieli tę historię
> opowiedzieć raz jeszcze, jak by wyglądała? - Tak samo. Myśmy wtedy
> mówili tak, jak było naprawdę - odpowiada dzielnicowy Andrzej W.
J.