-
1. Data: 2006-05-10 17:51:33
Temat: Klientce BPH zniknęło z konta pół miliona złotych
Od: "Józef Wąsaty" <w...@n...pl>
Niezły gnój.
http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,33204,33353
75.html
Maciej Samcik 10-05-2006 , ostatnia aktualizacja 10-05-2006 12:04
Z konta klientki banku BPH znika pół miliona złotych. Ktoś wypłacił je w
oddziale za pomocą sfałszowanego dowodu osobistego. Bank początkowo odmawia
klientce zwrotu pieniędzy, a po czterech miesiącach pisze, że to "rozważy".
Czarny humor? Niestety nie.
Bankowa epopeja pani Magdy (imię zmienione) zaczęła się 10 stycznia tego
roku. W comiesięcznym wyciągu z rachunku zauważyła dwie niepokojące
transakcje. Zerwanie lokaty w wysokości 510 tys. zł i przelew pół miliona
złotych na nieznane jej konto.
Nasza czytelniczka natychmiast zadzwoniła do banku. Pracownica BPH
oświadczyła: "Przecież to pani sama wypłaciła te pieniądze". Pani Magda
uznała to za ponury żart, ale wkrótce okazało się, że w jednym z oddziałów
BPH pojawił się ktoś podający się za właścicielkę konta i osobiście zlecił
przelew.
Pół miliona nie oddamy!
Jak to możliwe, że pracownicy oddziału dopuścili do realizacji zlecenia? -
Podobno ta osoba miała dowód osobisty z moimi danymi osobowymi i złożyła
podobny do mojego podpis na potwierdzeniu przelewu. To wystarczyło, by bank
zrealizował transakcję - opowiada pani Magda. Nasza czytelniczka zgłosiła
kradzież na policję i spotkała się z dyrektorem oddziału, w którym dokonano
wypłaty.
Podczas tego spotkania dowiedziała się, że kamera w oddziale BPH nagrała
moment zlecania przelewu. Pani Magdzie nie pozwolono obejrzeć nagrania.
Powiedziano, że widać na nim twarz kobiety. Złodziejka nieudolnie podrobiła
podpis na poleceniu przelewu. Pracownica banku, mając wątpliwości, poprosiła
o drugą parafkę.
Pani Magda napisała reklamację i wniosek o zwrot skradzionej kwoty. -Mam
świadków, że byłam wtedy w pracy, jest nagranie z kamery, podpis
zleceniodawcy w każdej chwili można porównać z oryginałem u grafologa. Nie
zgubiłam też dowodu osobistego, więc ten okazany przez złodziejkę na pewno
był fałszywy - opowiada pani Magda.
Po dwóch tygodniach nasza czytelniczka została zaproszona na spotkanie z
pracownikami Departamentu Zabezpieczeń BPH. Odbyła się konfrontacja z
kasjerkami, które przyjmowały feralne zlecenie. - Jedna z nich uznała, iż
jestem "trochę podobna" do osoby, która wypłaciła pieniądze. Po co
konfrontacja, skoro jest nagranie? - pyta klientka.
W połowie lutego pani Magda dostała informację, że bank na razie nie zwróci
pieniędzy, bo ma wątpliwości. Pracownicy BPH w rozmowach sugerowali, że nie
wykluczają jej udziału w wyłudzeniu. Oburzona pani Magda wysłała list do
prezesa BPH Józefa Wancera. Zażądała wyjaśnienia sprawy i zwrotu pieniędzy.
Po ponad miesiącu przyszła lakoniczna odpowiedź. Wynikało z niej, że zwrot
pół miliona złotych zależy od wyników śledztwa prokuratorskiego. Nie wiadomo
jak długo ono potrwa. Pani Magda może zaskarżyć bank w sądzie, ale sam wpis
przy sprawie o takiej wartości wynosi 25 tys. zł.
Bank ma wątpliwości
Poprosiliśmy bank o wyjaśnienia. Jak to możliwe, że nieuprawniona osoba
wypłaciła pieniądze na fałszywy dowód i nikt z pracowników nie nabrał
podejrzeń? - Identyfikacji dokonano zgodnie z procedurami, na podstawie
dowodu osobistego i karty identyfikacyjnej wydanej przez bank. Pracownicy
nie popełnili błędu - oświadczył nam rzecznik Jacek Balcer. Podkreślił, że
bank natychmiast skierował sprawę do prokuratury i nie wskazał klientki jako
sprawczyni wyłudzenia.
Dlaczego od razu nie oddał pieniędzy? Przecież łatwo mógł ustalić, że w
chwili dokonywania transakcji była gdzie indziej, podpis został złożony obcą
ręką, zaś całą transakcję zarejestrowano na taśmie. - Nie mamy uprawnień do
przesłuchiwania osób spoza banku. Badanie grafologiczne przeprowadzi
prokuratura, zbada też zapis z kamery - ucina rzecznik.
Dla banku ważniejsze jest podobieństwo podpisów na dokumentach i wątpliwości
pracownic banku przy konfrontacji. Rzecznik ujawnia, że na kilka dni przed
wypłaceniem pieniędzy ktoś zmienił w systemie informatycznym dane pani Magdy
(prawdopodobnie po to, by zgadzały się ze sfałszowanym dowodem). A z ustaleń
wynika, że w jednym z prowincjonalnych oddziałów BPH pracuje krewna pani
Magdy.
Balcer dodaje, że bank nadal wyjaśnia kto i w jakim celu zmienił dane w
kartotece klientki. Powtarza, że nie ma dowodów na jej współudział w
przestępstwie. "Bank rozważy możliwość zwrotu kwoty 500 tys. zł przed
zakończeniem postępowania prokuratorskiego" - napisał w wysłanym nam
oświadczeniu. Decyzję podejmie osobiście prezes Wancer.
"Gazeta" rozmawiała ze specjalistami od bezpieczeństwa w kilku innych
bankach. Żaden z nich nie chciał powiedzieć czy ma podobne sprawy "na
tapecie". W jednym wszyscy są zgodni: tego typu wyłudzenia są nieporównanie
rzadsze, niż kradzieże kart płatniczych lub włamania na konta za pomocą
internetu (np. poprzez wykradanie kodów potrzebnych do logowania).
Niedawno tygodnik Computerworld opisywał toczącą się przed sądem w
Szczecinie sprawę kradzieży ponad 3 mln zł z kont klientów jednego z banków.
Dwóch złodziei zdalnie (za pomocą wirusów komputerowych) przejęło hasła do
kont internetowych i przelało pieniądze. Ze statystyk policyjnych wynika, że
rocznie z tytułu kradzieży banki tracą kilka milionów złotych.