eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

  • Path: news-archive.icm.edu.pl!news.gazeta.pl!not-for-mail
    From: " ta.ta" <t...@g...SKASUJ-TO.pl>
    Newsgroups: pl.soc.prawo
    Subject: tak lepiej?
    Date: Wed, 22 Mar 2006 18:23:03 +0000 (UTC)
    Organization: "Portal Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl"
    Lines: 170
    Message-ID: <dvs4m7$av5$1@inews.gazeta.pl>
    References: <dvpjkh$ctf$1@inews.gazeta.pl> <4...@g...pl>
    NNTP-Posting-Host: pj232.warszawa.cvx.ppp.tpnet.pl
    Content-Type: text/plain; charset=ISO-8859-2
    Content-Transfer-Encoding: 8bit
    X-Trace: inews.gazeta.pl 1143051783 11237 172.20.26.240 (22 Mar 2006 18:23:03 GMT)
    X-Complaints-To: u...@a...pl
    NNTP-Posting-Date: Wed, 22 Mar 2006 18:23:03 +0000 (UTC)
    X-User: tata.tatara
    X-Forwarded-For: 172.20.6.64
    X-Remote-IP: pj232.warszawa.cvx.ppp.tpnet.pl
    Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.soc.prawo:375942
    [ ukryj nagłówki ]

    Praw mamy dostatek, gdy dobrze poszukać, znajdzie się coś dla każdego.
    Cokolwiek kto czyni i kimkolwiek jest, musi co i rusz naruszać jakiś przepis.
    Wszyscyśmy są winni w rozumieniu prawa &#8211; to taka świecka wersja grzechu
    pierworodnego.

    Parlamenty, rządy, resorty, województwa, powiaty i gminy &#8211; wszyscy coś
    codziennie piszą, a każdy obywatel ma to znać, i basta. Jest w tym jednak
    pewna dysproporcja, gdy jeden czytelnik musi naraz czytać prace tysięcy
    pisarzy i pod ciężką karą je zapamiętywać. A co tylko nieszczęśnik
    przeczytał, zaraz mu się zmienia, i już musi wracać do poprzednich lektur,
    kiedy zaś je czyta, coś mu znowu dopisują w miejscu, w którym dopiero co
    skończył studiowanie. Wygląda to tak, jak gdyby prawo uciekało przed
    obywatelem. Osobliwy berek.

    Objętość prawa przerosła możliwości nie tylko przyswojenia, ale choćby
    przeczytania przez zwykłego człowieka, więc &#8211; z powodów czysto
    fizjologicznych &#8211; większość praw to prawa nieznane. Kiedy zaś ktoś jest
    karany z nieznanych mu przyczyn, na podstawie przepisów, których zawczasu
    znać nie mógł, to czym się to różni od zwykłej tyranii, w której
    sprawiedliwość jest tożsama z nieprzewidywalnym kaprysem despoty?

    Władza tworzy przepisy, nakładając na nas różne obowiązki i grożąc
    sankcjami &#8211; od odebrania mienia przez odebranie wolności aż po odebranie
    życia. Sankcji tych można uniknąć &#8211; albo gdy się komu jakimś trafem udaje nie
    wchodzić w kolizje prawami, choć ich znać nie może, albo gdy się skrywa przed
    instytucjami państwa, chociaż te są wszędzie. A kogo już państwo dopadnie,
    ten się nie może zasłonić nieznajomością prawa, bo znać prawo i być mu
    posłusznym to pierwszy obowiązek obywatela, za którym dopiero stają i z
    którego wynikają wszystkie inne.

    Ile jest tych przepisów, które trzeba znać? To trudno ustalić. Żadna
    instytucja państwa nie ogłasza listy praw powszechnie obowiązujących ani też
    nie zlicza ich objętości. Musimy się oprzeć na danych pośrednich oraz pewnych
    oszacowaniach, które oczywiście zawsze będą obarczone jakimś marginesem
    błędu. &#8222;Na szczęście&#8221;, uzyskane wyniki okazują się tak szokujące, że
    gdyby
    nawet były wielokrotnie przeszacowane, to i tak wskazywałyby, że polski
    system prawny dawno i trwale przekroczył granice sprawiedliwości,
    praworządności czy nawet zwykłego rozsądku.

    Dostępny na rynku największy i zapewne najbardziej kompletny polski
    system informacji prawnej zawiera, według stanu na początek roku 2006,
    przeszło 180 tysięcy obowiązujących w Polsce samodzielnych aktów prawnych
    różnej rangi, mających swe źródła w następujących publikatorach:

    7,9 tys. &#8211; w Dziennikach Ustaw i Monitorach Polskich,

    5,7 tys. &#8211; w Dziennikach Urzędowych wszystkich resortów,

    5,6 tys. &#8211; w Dziennikach Urzędowych Unii Europejskiej serii L i C,

    160 tys. &#8211; w Wojewódzkich Dziennikach Urzędowych wszystkich województw.

    Czy to znaczy, że każdy z nas musi przeczytać przed osiągnięciem
    pełnoletniości jakieś 180 tys. książek? No, książek to może nie. Owszem,
    bywają akty prawne rozpisane na wieleset stron, ale też bywają
    kilkustronicowe. No, ale gdyby średnio przypadało, powiedzmy, dwadzieścia
    stron druku na jeden akt, to i tak mielibyśmy parę milionów stron do
    przeczytania. Dość dużo.

    Aż tak źle na szczęście nie jest. Prawo miejscowe dotyczy szesnastu
    województw, z tych więc 160 tys. aktów prawnych, średnio na województwo
    przypada tylko po 10 tysięcy. Kto więc nie wystawia głowy poza jedno
    województwo, temu wystarczy znać marne 10 tysięcy przepisów, kto zaś lubi
    podróżować, ten powinien dużo czytać. Z drugiej strony, nie wszystkie prawa
    miejscowe dotyczą każdego, przyjmijmy więc, że przeciętnemu obywatelowi
    wystarczy znajomość jakichś dwóch-trzech tysięcy praw jego województwa i może
    podobnej liczby praw innych województw. Razem jakieś 4-6 tysięcy przepisów.

    Prawo europejskie w dużej mierze odnosi się do działań państw, gospodarek
    czy organizacji. Znaczna część z 5,6 tys. europejskich aktów prawnych nie
    dotyczy bezpośrednio obywateli. Przyjmijmy zatem, że trzeba znać niewiele
    ponad trzecią część tych praw, jakieś dwa tysiące sztuk.

    Dzienniki urzędowe publikują tak zwane prawo resortowe, najczęściej nie
    obowiązujące powszechnie, choć z tym różnie bywa, bo często prawo resortowe
    uszczegóławia lub objaśnia prawa powszechnie obowiązujące. Inne jednak prawo
    resortowe będzie interesować księgowych, inne rolników, inne lekarzy, inne
    zaś kierowców albo właścicieli domów, można przyjąć, że przeciętnemu
    człowiekowi powinna wystarczyć znajomość niewielkiej części tego prawa. Dla
    ustalenia uwagi, przyjmijmy, że jest to góra tysiąc aktów prawnych.

    Monitor Polski publikuje w większości nie prawa, lecz różne zapisy
    proceduralne, a jego roczna objętość to marne 2-3 tysiące stron, których
    raczej czytać nie trzeba. Ustaw i rozporządzeń, zawartych w Dzienniku Ustaw,
    jest wielokrotnie więcej, ale i one nie muszą obowiązywać wszystkich, chociaż
    mogą, i to czasem niespodzianie: bo przecież i górala może dopaść prawo
    morskie, kiedy jest na wczasach, a i bezrobotny nędzarz może wpaść w szpony
    prawa gospodarczego, kiedy jakiś urząd uzna jego buszowanie po śmietnikach za
    biznes. Przyjmijmy ostrożnie, że z wszystkich obowiązujących ustaw i
    rozporządzeń wystarczy znać tylko 3 tysiące.

    Razem daje to jakieś 10-12 tysięcy samodzielnych aktów prawnych &#8211; mniej
    niż dwa tysiące sztuk na rok nauki w szkole, raptem parę aktów prawnych
    dziennie, powiedzmy &#8211; po jednym na lekcję. Nic strasznego. Mogłoby się zatem
    zdawać, że gdyby zrezygnować z nauczania w szkołach czegokolwiek poza
    obowiązującymi przepisami, to każdemu dziecku dawałoby się szansę, aby mogło
    w trakcie nauki szkolnej przeczytać, jakie będą jego prawa i obowiązki, gdy
    tylko dorośnie. Niestety, tak nie jest.

    Prawodawcy nie śpią. Dziennik Ustaw stał się rzeczywiście gazetą
    codzienną, najgrubszą ze wszystkich. Ostatnie trzy roczniki Dzienników Ustaw
    prezentują się następująco:

    2003 r.: numerów 232, pozycji 2342, w tym ustaw 226, stron 16449, 71 str.
    na numer,

    2004 r.: numerów 286, pozycji 2889, w tym ustaw 241, stron 21032, 73,5
    str. na numer,

    2005 r.: numerów 267, pozycji 2260, w tym ustaw 199, stron 17610, 66 str.
    na numer.

    To doprawdy niemałe wyzwanie dla obywatela: w każdy dzień powszedni
    przeczytać, przeanalizować: czy go dotyczą, i w większości zapamiętać
    siedemdziesiąt stron nowych przepisów. Jeśli dodać do tego przepisy resortowe
    i miejscowe, to zmiany i uzupełnienia prawa, które trzeba na bieżąco
    przyswajać, można oszacować na prawie tysiąc aktów prawnych rocznie.

    Nie wystarczałoby więc opanować w szkole, powiedzmy, ćwierć miliona stron
    przepisów, bo te, które uczeń poznał na początku szkoły, stawałyby się
    nieaktualne, kiedy miałby szkołę kończyć. Trzeba by więc zaraz zacząć
    studiowanie zmian prawa, które się pojawiły w ciągu dotychczasowej nauki,
    potem by trzeba poznać nowe zmiany zaistniałe w czasie studiowania zmian
    wcześniejszych i tak dalej &#8211; aż za którymś cyklem uda się doścignąć aktualny
    stan prawny. Cóż, wydaje się, że konieczna staje się nie tylko kompleksowa
    zmiana zadań szkoły, ale także wydłużenie obowiązkowej edukacji oraz
    przesunięcie progu pełnoletniości na jakiś 30-40 rok życia. Hm, niejako przy
    okazji byłby rozwiązany problem bezrobocia...

    Nadmiar prawa stwarza bezprawie, a państwo czyni barbarzyńskim. Winien
    jest każdy, kogo dostrzegą słudzy prawa, bezpieczny jest tylko ten, kto złoży
    ofiarę kapłanom Temidy &#8211; taki to model sprawiedliwości. Decyzje urzędów czy
    wyroki sądów mogą brzmieć nieomal dowolnie, bo w tej plątaninie na każdą
    sentencję da się znaleźć przepis, zresztą zwykle na jej zaprzeczenie &#8211; też.
    Zdarza się zatem, że zbir, który skatował człowieka, odpowiada z wolnej
    stopy, a jego pobita ofiara siedzi w areszcie, bo leżąc w szpitalu, nie
    zdążyła odebrać wezwania do sądu. Bywa i tak, że biedak, co jechał pociągiem
    na gapę, jest więziony miesiącami, a magnat, co tego i tysiąc innych biedaków
    pozbawił majątku i pracy, zostaje bezkarny, bo mu sprytni adwokaci znajdują
    przepisy paraliżujące pracę sądu czy prokuratury.

    Przed takim &#8222;państwem prawa&#8221; może nas chronić tylko mimikra: obywatel

    musi pozostawać niedostrzegalny dla aparatu państwa, a zwłaszcza dla wymiaru
    sprawiedliwości, nie drażnić możniejszych od siebie, nie budzić zawiści
    biedniejszych, nie prowokować pieniaczy. Nie ma też większego sensu czytanie
    przepisów, bo i tak życiem codziennym rządzi raczej zwyczaj zaś poszczególne
    instytucje, a nawet pojedynczy biurokraci, stosują własne mutacje prawa. Tak
    być zresztą musi, skoro każdy zna i stosuje tylko część przepisów, ten jedną,
    ów drugą, a całości, jako już się rzekło, nie może znać nikt.

    Żeby prawo nie urągało sprawiedliwości, trzeba by je przykroić do
    ludzkich rozmiarów. Można by na przykład określić jakiś okres przedawnienia
    ustaw, żeby je sejmy musiały potwierdzać co ileś tam lat, można by też
    ograniczyć konstytucyjnie objętość publikowanych corocznie przepisów, a
    najlepiej, gdyby całe prawo było książką o raz na zawsze ustalonej objętości,
    niechby i tysiąca stron, a prawodawca, gdyby coś chciał dodać, coś innego
    musiałby usunąć. To jednak niestety utopia, na dowód czego przytoczę tu
    słowa, które 500 lat temu napisał mąż święty i światły &#8211; Tomasz Moore:

    &#8222;Praw mają bardzo mało, a jednak wystarczają one przy ich urządzeniach.
    To właśnie zarzucają mieszkańcy Utopii innym narodom, że mimo wielkiej ilości
    kodeksów zawierających ustawy i komentarze, nie można u nich utrzymać ładu.
    Utopianie sądzą, że wielką niesprawiedliwością jest krępować ludzi prawami,
    których za wiele jest, aby można je było przeczytać, lub zanadto są ciemne,
    by ktoś je mógł zrozumieć. Dlatego w Utopii nie ma żadnych adwokatów, którzy
    przebiegle bronią spraw i chytrze tłumaczą ustawy.&#8221; Zaiste, utopia.


    --
    Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/

Podziel się

Poleć ten post znajomemu poleć

Wydrukuj ten post drukuj


Następne wpisy z tego wątku

Najnowsze wątki z tej grupy


Najnowsze wątki

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1