Dwa miesiace temu musialem wyjechac za granice na dluzej. Postanowilem
oddac moje mieszkanie komus pod opieke, tzn. w zamian za placenie
rachunkow moze tam mieszkac. Spisana zostala umowa z trojka studentow
(na rok), z mozliwoscia wymowienia jej w ciagu 4 tygodni.
Okazalo sie jednak, ze lokatorzy sprawiaja problemy i tydzien temu ta
umowe im wymowilem, dajac oczywiscie 4 tygodnie na wyprowadzenie sie.
Dzien po wreczeniu im pisemnego wymowienia, cala trojka spakowala sie
i wyprowadzila, zabierajac przy okazji pralke i amplituner, ktore
zostawilem w mieszkaniu.

Sprawa zostala zgloszona na policje, gdzie powiedziano mi, ze jest to
kradziez i jest scigana z urzedu. Dzisiaj jednak sie dowiedzialem, ze
dziewczyna, ktora podpisywala umowe moze jedynie wystepowac w roli
swiadka i policja nie zglosi jej do prokuratury jako oskarzona.
Trudno udowodnic, ze to oni fizycznie wyniesli sprzet (ich slowa przeciw
moim), jednak na moj prosty rozum mieli oni i motyw i mozliwosc
popelnienia tej kradziezy. Sasiedzi widzieli ludzi wynoszacych rzeczy,
ale trudno im bedzie rozpoznac czy to akurat oni niesli sprzet czy nie.
Jak taka sprawa moze sie potoczyc? Czy moge ludzic sie, ze zostana
skazani w sprawie karnej?

Z drugiej strony w umowie zapisany jest punkt, ze mieszkanie ma zostac
zwrocone w stanie takim, w jakim bylo oddane w opieke. Zatem moze to byc
podstawa do sprawy cywilnej. Niestety w umowie nie bylo listy
sprzetu, znajdujacego sie w mieszkaniu. Czy wystarcza zeznania swiadkow?
Jak to w ogole wyglada? Jakie mniej wiecej moga byc koszty takiej sprawy
(glownie chodzi mi o wynagrodzenie adwokata).

Czy Waszym zdaniem od razu skladac pozew cywilny, czy poczekac jak sie
potoczy sprawa z policja?

Z gory dzieki za jakiekolwiek sugestie.
j.