1. Data: 2002-08-24 09:16:50
Temat: Sądzić sędziów
Od: "klon Boukuna" <k...@h...com>
W Polsce zawód sędziowski uchodzi wprawdzie za zawód zaufania publicznego,
ale w rzeczywistości tego zaufania nie ma.
Do sądu szli i idą ludzie z dopiero co wypisanym dyplomem magistra. Kończą
studia, mają dwa lata aplikacji i dwa lata asesury - i to wystarczy, by
zostać mianowanym na sędziego. Czyli niespełna 30-latkowie, z bardzo
niewielkim doświadczeniem życiowym mogą orzekać o losach ludzkich. Skąd tacy
ludzie mają mieć wiedzę, co to znaczy wsadzić człowieka do więzienia i jak
olbrzymia dla życia skazanego może być różnica między dwoma a pięcioma
latami spędzonymi w więzieniu?
ROZMOWA Z PROF. WIKTOREM OSIATYŃSKIM
KRZYSZTOF BURNETKO: - To stare pytanie: jak sądzić tych, którzy sądzą? Jak
ich kontrolować? Po 1989 roku pojawiła się w Polsce tendencja, by Trzecią
Władzę - czyli sędziów - objąć ochronnym parasolem: nie tylko nie podważać
wydawanych werdyktów, ale i nie poddawać - w przeciwieństwie do pozostałych
władz - normalnej w demokracji dyskusji na temat jakości wykonywanej pracy.
Wydawało się, że młoda demokracja właśnie we władzy sądowniczej - najmniej
ubrudzonej za komunizmu - może znaleźć najlepsze oparcie. Teraz okazuje się,
że Trzecia Władza wcale nie błyszczy na tle parlamentu i kolejnych rządów.
Czy więc nie przesadziliśmy z tym parasolem?
WIKTOR OSIATYŃSKI: - Przesadziliśmy. Popełniliśmy dwa błędy.
Po pierwsze, w imię idei niezawisłości sądownictwa uwierzyliśmy, że samo -
poprzez swe wewnętrzne instytucje - oczyści szeregi z czarnych owiec oraz
będzie dbać o jakość i wykonywanych w państwie zadań w trosce o społeczny
prestiż dla prawa i Trzeciej Władzy.
Trudno było przypuszczać, że te mechanizmy nie zadziałają. Istniał przecież
system apelacyjny, w którego ramach od błędnej decyzji można się było
odwołać do wyższej instancji. Wydawało się więc, że to zapobiegnie kiksom,
nadużywaniu władzy czy lekceważeniu obywateli. Stworzono ponadto niezależny
organ samorządu zawodowego w postaci Krajowej Rady Sądownictwa i oddano mu
prawo do prowadzenia postępowań dyscyplinarnych wobec sędziów. Właśnie w
trosce o niezawisłość Trzeciej Władzy. Wydawało się, że w interesie samych
sędziów, KRS będzie się starać utrzymać wysokie standardy tego zawodu.
Ale rychło okazało się, że KRS sprowadziła swą działalność do poziomu
związku zawodowego, broniącego interesów korporacji. Doszło do tego, że w
imię źle pojmowanej solidarności każdą krytykę sędziowskich wpadek - i to
nie tylko wyroków, ale nawet drobnych decyzji procesowych czy też
administrowania pracą sądów - zaczęła traktować jako naruszenie
niezawisłości władzy sądowniczej.
- Czasem zasadnie...
- ...tak, ale często też bezzasadnie. Bo przecież to, że władze w
demokratycznym państwie mają być od siebie niezależne, nie znaczy, iż
którakolwiek z nich nie podlega ocenie, a jak trzeba, to i krytyce. Władza
wykonawcza też jest niezależna, ale musi być stale przez społeczeństwo
kontrolowana i - jeśli to konieczne - napominana. Tak samo błędy można - i
należy - wytykać parlamentarzystom jako ustawodawcom. Alergiczna reakcja
sędziów na wszelkie niemiłe im opinie oparta więc była na niezrozumieniu
podstawowych prawideł demokracji.
Jednocześnie korporacyjne sądy dyscyplinarne nie tylko wzbraniały się od
orzekania o uchybieniach w pracy kolegów, ale nawet odmawiały uchylania im
immunitetu. Stawiało to sędziów poza prawem.
- Dlaczego te mechanizmy okazały się nieskuteczne? Czy wszystko tłumaczy
naturalna tendencja do przeradzania się związków korporacyjnych w kastowe -
i to nawet w tak prestiżowych, zdawałoby się branżach, jak sądownictwo?
- Myślenie: dzisiaj ciebie - jutro mnie, które jest źródłem kastowości,
opanowało w Polsce wszystkie bodaj środowiska i profesje. W efekcie jeżeli
sędzia zostaje złapany na prowadzeniu samochodu po pijanemu - a myślę, że
wielu sędziów jeździ po alkoholu, bo dużo ludzi w ogóle siada za kierownicą
po piwie czy wódce - to jego koledzy z sądu dyscyplinarnego mają opory przed
uchyleniem mu immunitetu. Próbują go wybronić właśnie na zasadzie: mnie też
to może przecież spotkać, każdego może spotkać.
- A czy przyczyną wykształcenia się w środowisku sędziowskim odruchu
odrzucania jakichkolwiek uwag krytycznych nie była również dyskusja nad
weryfikacją sędziów orzekających w PRL, która wybuchła na początku lat 90.?
Pytanie dotyczyło wtedy przecież skali udziału sędziów w aparacie represji,
łamania prawa i stopnia nadgorliwości - a nie sposób wyobrazić sobie
poważniejszych oskarżeń w tym zawodzie. Ich waga nie tylko przesłoniła inne
słabe punkty stanu sędziowskiego, ale też mogła doprowadzić do powstania u
sędziów równie silnych barier ochronnych przed wszelkimi innymi zarzutami.
- Faktycznie: dyskusja o sądownictwie sprowadziła się w pierwszych latach
III RP do śledzenia, jak poszczególni sędziowie zachowywali się za
komunizmu. Oczywiście - skłonność do służalczości wobec aktualnej władzy
jest istotnym kryterium oceny w tym zawodzie. Lecz są też inne - i one
również powinny stać się przedmiotem publicznej debaty. Tymczasem zostały
kompletnie przesłonięte przez kwestię ewentualnej weryfikacji. A że wtedy
nie było jeszcze sędziów, którzy by nie orzekali w PRL - więc całe
środowisko zwarło szeregi.
http://kiosk.onet.pl/art.html?DB=162&ITEM=1093967&KA
T=237