-
1. Data: 2005-01-31 17:04:53
Temat: brak możliwości obrony?
Od: "Piotrek" <p...@p...onet.pl>
Historia, którą chciałbym się z Wami podzielić, rozegrała się mniej więcej rok
temu, ale tak naprawdę zaczęła się na początku września 2003 roku, kiedy
zaczynałem 4 klasę LO. Kilka dni po rozpoczęciu roku szkolnego wyszła na jaw
dość nieprzyjemna sprawa: okazało się, że jeden kolega z mojej klasy, który
trochę wcześniej zaczął zabawiać się w dilera narkotyków, wpadł: podobno
ktoś "sypnął" i kolega został aresztowany pod własnym blokiem. Cóż, mówi się
trudno-skoro był głupi i wybrał sobie taką profesję, mógł liczyć się z tym, że
tak to się skończy. Prawdziwa heca zaczęła się jednak trochę później: po tym
incydencie dyrektor szkoły postanowił zrobić z naszej klasy stado czarnych
owiec i od tej chwili bez przerwy coś knuł. Kilka razy zorganizował nalot
policyjny (co ciekawe, TYLKO na naszą klasę-nikt nie pomyślał, że kolega-diler
mógł mieć znajomości w innych). Do dziś wspominam jednak ostatni z nich, który,
jak pisałem, miał miejsce jakiś rok temu. Wiem, że wszystko było z góry
zaplanowane i wychowawczyni doskonale o tym wiedziała. Otóż pewnego dnia po
jednej z lekcji kazała naszej klasie przyjść na przerwie do swojej sali-podobno
mieliśmy ostatecznie zadeklarować co zdajemy na maturze. Okazało się, że
prawdziwy powód był inny-gdy tylko weszliśmy do sali, wkroczył za nami dyrektor-
pan i władca wraz z obstawą policyjną i psami tropiącymi. Kazał nam zostawić
wszystkie rzeczy i wyjść na korytarz, po czym za zamkniętymi drzwiami, tylko w
obecności jego i wychowawczyni, została przeprowadzona inspekcja. Po kilku
minutach dyrektor-władca wyszedł z sali i zawołał do środka trzy osoby, u
których psy rzekomo coś wyniuchały. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy
okazało się, że znalazłem się w owym kręgu podejrzanych. Cała sytuacja
oczywiście mnie bawiła. Wiedziałem, że jedyną rzeczą, jaką w moim plecaku mógł
wywąchać pies, była kanapka, którą wziąłem z domu na śniadanie. Kiedy gliniarz
kazał mi opróżnić plecak, odczułem jednak pewien niepokój-w końcu za
zamkniętymi drzwiami niejedno mogło się zdarzyć. Na szczęście, zgodnie z moimi
przewidywaniami, ani u mnie, ani u kolegów nie znaleziono niczego podejrzanego.
Spisano więc nasze dane osobowe i kazano wracać nam na lekcję. Panom
policjantom i szanownemu dyrektorowi najwyraźniej było nie na rękę, że nie
mogli niczego nam udowodnić. Jeden z gliniarzy zaczął nawet straszyć mojego
kolegę (którego próbowano w coś wrobić już podczas dwóch poprzednich nalotów),
że następnym razem wykorzysta wszystkie możliwości, żeby udowodnić mu winę.
Oczywiście kolega nie miał nic na sumieniu, więc odpowiedział tylko, że z
niecierpliwością na to czeka. Wychowawczyni kazała nam przyprowadzić następnego
dnia rodziców (chociaż byliśmy niewinni). Na szczęście kolejnej inspekcji już
nie było. Nieskromnie dodam, że byłem jedną z ostatnich osób w szkole, do
którym można było się o coś przyczepić: frekwencja praktycznie 100%, co roku
najwyższa średnia w klasie i jedna z najwyższych w szkole, nigdy w życiu nie
zapaliłem papierosa, nie mówiąc o próbowaniu jakichś gówien-narkotyków, a już
szczególnie o ich rozprowadzaniu). Cała historia najbardziej ubawiła moich
kolegów, którzy znali mnie nie pierwszy rok i wiedzieli, że jedyne, co można mi
zarzucić, to nadgorliwość w wypełnianiu szkolnych obowiązków. Kto wie, może
byłem za grzeczny, komuś to przeszkadzało i postanowił trochę popsuć mi opinię
przed maturą, robiąc ze mnie kozła ofiarnego. Przyznam, że po tym wydarzeniu
odczuwałem niesmak już do końca szkoły, przede wszystkim straciłem szacunek do
dyrektora i wychowawczyni. Zdałem sobie bowiem sprawę z tego, że kilkuletnie
starania i walka o dobrą opinię nie znaczą absolutnie NIC. Nie zauważyłem, żeby
wychowawczyni starała się w jakiś sposób nas bronić, byliśmy dla niej
potencjalnymi winnymi-wiem, że gdyby coś przy nas znaleziono (tzn. gdyby ktoś
nam coś podłożył), to bylibyśmy uznani za najgorsze śmieci i natychmiastowo
wydaleni ze szkoły. Nieposzlakowana opinia z czterech lat nie zdałaby się
absolutnie na nic. Co ciekawsze, kolega-diler na całej historii bardzo
skorzystał. Nie dość, że w wyniku sprytnych manewrów wyszedł z paki po jakichś
3 miesiącach, to jeszcze miał załatwione indywidualne nauczanie przez
nauczycieli z naszej szkoły, którzy przychodzili do jego domu i, co
zabawniejsze, razem z nami pisał maturę! Kto wie-może nauczyciele byli jego
klientami? Przez cały czas wychowawczyni opowiadała jaki to on biedny, a
nauczyciel od historii zarzucał naszej klasie, że mu nie pomogła! Ciekawe czy
po mnie i po moich kolegach też by tak płakano.
Czas jednak na moje pytania:
1. Niestety, ja i koledzy nie mogliśmy ręczyć za całą klasę, więc co by się
stało, gdyby się okazało, że u któregoś z nas znaleziono towar podłożony przez
kogoś innego? Czy mielibyśmy jakąkolwiek możliwość obrony? Przecież gdybyśmy
powiedzieli, że możemy udowodnić swoją niewinność poddając się badaniom,
policjanci stwierdziliby, że jako dilerzy nie jesteśmy tacy głupi, żeby ćpać
własny towar. Brak naszych odcisków palców też nie świadczyłby o naszej
niewinności-policjanci powiedzieliby, że jako dilerzy jesteśmy ostrożni. Czy
wynika stąd, że nie mielibyśmy żadnej możliwości udowodnienia, że ktoś nas
wrabia?
2. Jak wspomniałem, przeszukiwanie odbywało się za zamkniętymi drzwiami.
Ponieważ nie był to już pierwszy tego typu nalot, zniecierpliwieni policjanci,
chcąc zakończyć sprawę, mogli spreparować wcześniej kilka torebeczek z jakimś
specyfikiem i podrzucić je nam. Jak widać, przypadek byłby analogiczny do
powyższego, tylko jeszcze bardziej perfidny. Mam rację?
3. Policjanci mogli u nas znaleźć coś, co ktoś nam podrzucił, nie informując
nas o tym i po prostu podać to wychowawczyni, która następnego dnia pokazałaby
ów "niezbity dowód winy" rodzicom.
4. Policjanci mogli niczego nie znaleźć, natomiast po lekcji mogli podać
przygotowaną wcześniej torebeczkę wychowawczyni z poleceniem przekazania jej
któremuś z rodziców, co byłoby dowodem na znalezienie "winnego". Nie byłbym
taki pewny, czy nasza wychowawczyni nie zgodziłaby się na taki "układ". Byłoby
to przecież wygodne rozwiązanie sprawy.
Jak widać, istniało wiele możliwości, żeby nas usadzić. Moje pytanie brzmi: czy
w którymś z opisanych powyżej przypadków mielibyśmy jakąkolwiek możliwość
udowodnienia swojej niewinności, czy też znalezienie u któregoś z nas
podrzuconego towaru w zupełności wystarczyłoby, żeby załatwić tego kogoś na
amen?
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
-
2. Data: 2005-01-31 21:26:31
Temat: Re: brak możliwości obrony?
Od: "Robert Tomasik - praca" <r...@p...onet.pl>
> 1. Niestety, ja i koledzy nie mogliśmy ręczyć za całą klasę, więc co by
się
> stało, gdyby się okazało, że u któregoś z nas znaleziono towar podłożony
przez
> kogoś innego? Czy mielibyśmy jakąkolwiek możliwość obrony? Przecież
gdybyśmy
> powiedzieli, że możemy udowodnić swoją niewinność poddając się badaniom,
> policjanci stwierdziliby, że jako dilerzy nie jesteśmy tacy głupi, żeby
ćpać
> własny towar. Brak naszych odcisków palców też nie świadczyłby o naszej
> niewinności-policjanci powiedzieliby, że jako dilerzy jesteśmy ostrożni.
Czy
> wynika stąd, że nie mielibyśmy żadnej możliwości udowodnienia, że ktoś nas
> wrabia?
Teoretycznie, to olicjanci powinni Wam dowieść winę, a nei Wy swojej
neiwinności. W praktyce z tym różnie bywa, tym nie mniej bez rozsądncyh
dowodów spreawa by się zakończyła przed sądem. Choć nieprzyjemności by
trochę było.
>
> 2. Jak wspomniałem, przeszukiwanie odbywało się za zamkniętymi drzwiami.
> Ponieważ nie był to już pierwszy tego typu nalot, zniecierpliwieni
policjanci,
> chcąc zakończyć sprawę, mogli spreparować wcześniej kilka torebeczek z
jakimś
> specyfikiem i podrzucić je nam. Jak widać, przypadek byłby analogiczny do
> powyższego, tylko jeszcze bardziej perfidny. Mam rację?
Wiesz, ale policjanci tak na siłę, to ofiar nie szukają. Jak znam życoe, to
raczej nie byli motorami tej akcji. Raczej inicjatywa była po stronie
szkoły, no chyba, żę jakiś kretyn uparcie na Was donosił.
>
> 3. Policjanci mogli u nas znaleźć coś, co ktoś nam podrzucił, nie
informując
> nas o tym i po prostu podać to wychowawczyni, która następnego dnia
pokazałaby
> ów "niezbity dowód winy" rodzicom.
To taki nibity dowód mogli by sobie do d... włożyć. Po znalezieniu
narkotyków sporządza się protokół. Jego niesporządzenie, to przestępstwo i
nie sądzę, by jakikolwiek policjant był na tyle głupi.
>
> 4. Policjanci mogli niczego nie znaleźć, natomiast po lekcji mogli podać
> przygotowaną wcześniej torebeczkę wychowawczyni z poleceniem przekazania
jej
> któremuś z rodziców, co byłoby dowodem na znalezienie "winnego". Nie
byłbym
> taki pewny, czy nasza wychowawczyni nie zgodziłaby się na taki "układ".
Byłoby
> to przecież wygodne rozwiązanie sprawy.
Z powodów opisanych wyęj raczej mało prawdopodobny.
Jedynym faktycznym zagrożeniem, to było podrzucenie przez jakiegoś dilera
komuś towaru w chwili nieuwagi. Wówczas odsówał od siebie podejrzenia, a
ktoś by miał kłopot.