-
1. Data: 2019-12-30 17:55:17
Temat: Zreprywatyzowani
Od: u2 <u...@o...pl>
tekst z 2009 :
https://nowyobywatel.pl/2014/11/10/zreprywatyzowani/
Zreprywatyzowani
Konrad Malec ? 10-11-2014
Na powojenną odbudowę stolicy złożyli się wszyscy pracujący Polacy.
Każdy z nich od swojej skromnej pensji miał odciąganą pewną kwotę na ten
cel. Ponadto, sami warszawiacy czynnie odbudowywali domy własne i
sąsiadów. Po latach, spadkobiercy właścicieli budynków, które spłonęły
podczas wojny, nierzadko wedle stanu na wrzesień 1939 zadłużone po same
dachy, domagają się ich zwrotu. To, co według nich jest ,,dziejową
sprawiedliwością", dla mieszkańców reprywatyzowanych budynków stanowi
często początek pasma krzywd.
Z wszystkich zakątków Polski dochodzą informacje o kamienicznikach,
którzy niczym ich XIX-wieczni poprzednicy decydują o ludzkim ,,mieszkać
albo nie mieszkać". Warszawa skupia te problemy niczym w soczewce,
ponieważ w dość zamożnym mieście dużo jaskrawiej wyglądają problemy
ludzi biednych.
Wszystko przez Bieruta
Historia reprywatyzacji rozpoczyna się 26 października 1945 r. Wówczas
to Bolesław Bierut wydaje dekret ,,O własności i użytkowaniu gruntów na
obszarze m.st. Warszawy". Zgodnie z nim, wszystkie nieruchomości w
stolicy przechodzą na własność państwa. Paradoksalnie, po 45 latach to
właśnie na niego powołają się spadkobiercy dawnych właścicieli, dążący
do przejęcia placów i budynków.
Prawo to stworzono, by móc szybko odbudować stolicę. Nawet potomkowie
byłych właścicieli uważają, że było to wówczas konieczne. - Podobne akty
obowiązywały również w Niemczech, dzięki nim można było odbudować
miasta. Tyle, że tamtejsze umocowania prawne zakładały czasowy zabór
mienia, nieruchomości były zwracane po zapłaceniu przez właścicieli za
odbudowę - mówi Mirosław Szypowski, przewodniczący Ogólnopolskiego
Porozumienia Organizacji Rewindykacyjnych (OPOR). - No właśnie, a
odzyskujący swe dawne własności w Warszawie nie ponoszą żadnych kosztów
odbudowy ani utrzymania tych budynków przez kilkadziesiąt lat -
ripostuje Piotr Ciszewski z Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów (WSL).
Kiedy PZPR przechrzciła się na socjaldemokrację, a na scenie politycznej
pojawiła się antykomunistyczna prawica, potomkowie właścicieli poczuli,
że nadszedł ich czas. Kolejne prawicowe rządy w programach wyborczych
obiecywały reprywatyzację i choć do dziś stosowny akt prawny nie został
uchwalony, potomkowie przedwojennych kamieniczników stopniowo przejmują
mienie - a właściwie, zgodnie z postanowieniem Bieruta, uzyskują
wieczystą dzierżawę za symboliczną opłatą. Za jedną z nieruchomości w
centrum Warszawy, na której stoi czteropiętrowa kamienica, właściciel
płaci... 790 zł rocznie. Wspomniany wyżej dekret zostawił furtkę, dzięki
której takie sytuacje są możliwe. Jego art. 7 przyznawał dotychczasowym
właścicielom prawo do tego, by w ciągu 6 miesięcy zgłaszali wnioski o
wieczystą dzierżawę lub prawo zabudowy za symboliczną opłatą.
W 1950 r. zlikwidowano własność samorządową i nieruchomości przejął
Skarb Państwa. Aby odzyskać kamienicę czy plac, należy udowodnić, że
było się właścicielem lub spadkobiercą znacjonalizowanego mienia. W tym
celu trzeba okazać akt notarialny, potwierdzający prawo do własności,
zaświadczenie z księgi hipotecznej lub wieczystej i dokument zakupu
działki. Znaczna część tych dokumentów spłonęła w czasie wojny.
Wydawałoby się, że zamyka to wielu osobom drogę do odzyskania dawnego
majątku. ,,Cuda" się jednak zdarzają.
Grabież zagrabionego
W środowiskach osób tracących mieszkania w następstwie reprywatyzacji
nieoficjalnie mówi się o osobach, które nie mają dokumentów, ale wiedzą,
do kogo się udać, by odzyskać majątki. Nierzadko takie, które nigdy nie
należały ani do nich, ani do ich krewnych. Trzeba bowiem pamiętać, że
powojenne zamieszanie było wymarzoną sytuacją dla wszelkiej maści oszustów.
Na spekulacje i kradzieże szczególnie narażone było mienie pożydowskie.
Ciekawego przykładu dostarcza budynek przy Noakowskiego 16. W sierpniu
1945 r. niejaki Leon Kalinowski, funkcjonariusz UB, sfałszował dokumenty
przedstawicielskie rodzin Oppenheimów i Regirerów, właścicieli trzech
warszawskich kamienic. Następnie odsprzedał wspomniany budynek Romanowi
Kępskiemu i Zygmuntowi Szczechowiczowi. Rok później do Warszawy wróciła
prawowita właścicielka. Sprawa trafiła do sądu. Po krótkim procesie
Kalinowski znalazł się w więzieniu, skąd wyszedł tylko na rok, by
ponownie trafić przed oblicze Temidy za podobne przestępstwa. Z
więzienia żywy już nie wyszedł.
Pomimo tych wydarzeń, Roman Kępski w 1997 r. wniósł sprawę o odzyskanie
kamienicy. Umarł jednak w 1999 r., nie doczekawszy ,,zwrotu" majątku.
Ostatecznie kamienicę przyznano jego spadkobiercom, wśród których jest
Andrzej Waltz, mąż... obecnie urzędującej prezydent Warszawy.
Wątpliwe świętości
Niezależnie od przypadków typowo kryminalnych, przy obecnym porządku
prawnym władze Warszawy mogłyby niczego nikomu nie oddawać, gdyż
,,bierutowe prawo" nie jest do końca jednoznaczne, zwłaszcza w
zestawieniu z innymi aktami legislacyjnymi. Władze stolicy sprzyjają
jednak dawnym właścicielom, a urzędnicy przymykają oczy na ,,detale".
Spadkobiercy właścicieli korzystają z tych udogodnień, lecz proces
odzyskiwania budynków bywa dla nich zbyt długotrwały. Kierują więc
skargi do sądu, a że te nie zawsze przynoszą skutek ze względu na
niejasności prawne, postanowili złożyć wniosek do Międzynarodowego
Komitetu Praw Człowieka w Genewie, przed którym będzie ich
reprezentowała szwajcarska kancelaria specjalizująca się w
reprywatyzacji. Ewentualna wygrana potomków właścicieli oznaczać będzie
konieczność uwzględniania wykładni Komitetu przez polskie sądy.
Platforma Obywatelska w czasie kampanii wyborczej obiecywała, że po
dojściu do władzy doprowadzi do uchwalenia ustawy, która w sposób
możliwie najmniej dotkliwy dla społeczeństwa ureguluje roszczenia tej
grupy. Początkowo myślano o zwrocie mienia w naturze wszędzie tam, gdzie
to możliwe. Wycofano się z tego pomysłu, prawdopodobnie pod wpływem
koalicjanta, na rzecz odszkodowań, na które miano przeznaczyć 20 mld zł.
Wysocy przedstawiciele resortu skarbu nieoficjalnie mówią, że Polski nie
stać na takie wydatki w czasie kryzysu. - Oceniamy, że 70% majątków
można zwrócić w naturze, a to znacząco obniżyłoby koszty funkcjonowania
ustawy - przekonuje Mirosław Szypowski.
Interpretacja ,,świętego prawa własności", na które tak lubują się
powoływać spadkobiercy kamieniczników, nie jest w tym przypadku
jednoznaczna. Przez kilkadziesiąt lat zaszły bowiem znaczące zmiany.
Podczas odbudowy Warszawy kamienice niejednokrotnie były restaurowane z
przesunięciem, wskutek czego dziś znajdują się na innych działkach niż
siedemdziesiąt lat temu. - Często są to również zupełnie inne budynki
niż te, które stały w danym miejscu przed wojną - podkreśla Ciszewski.
Inny poważny problem polega na wykupieniu części mieszkań przez ich
lokatorów. Odebranie im własności byłoby naruszeniem zasady nie
działania prawa wstecz, w związku z czym przy reprywatyzacji zwraca się
tylko tę część nieruchomości, do której praw nie nabyła w międzyczasie
inna osoba. Szypowski zgadza się z takim podejściem do sprawy, jednak
zastrzega: Jeśli kolesie Gierka kupowali mieszkania za ówczesną
równowartość malucha, świadczy to o zakupie w złej woli. Legalność
takich przypadków staramy się podważać w sądzie.
Zdarzają się także tak kuriozalne sytuacje, jak przypadek kamienicy przy
Chmielnej 11. Po wyzwoleniu Warszawy budynek był niemal doszczętnie
zniszczony. Wprawdzie w 1949 r. właściciel otrzymał prawo dzierżawy i
zgodę na odbudowę, jednak jego hipoteka była obciążona stutysięcznym
długiem na rzecz państwa. W dodatku już w 1946 r. lokatorzy i kupcy
zawiązali spółkę, przy użyciu której własnymi siłami odbudowali
kamienicę. Zachowały się dokumenty potwierdzające tę oddolną inicjatywę
i jej wykonanie przez mieszkańców, w przeciwieństwie do dokumentów
potwierdzających zakup prawa do gruntu przez spółkę lokatorów i
właścicieli. To było przyczyną, dla której sądy kolejnych instancji
odrzucały pozew spadkobierców o zwrot kamienicy. Wbrew sądowym wyrokom,
władze lokalne postanowiły nieruchomość podarować potomkom właściciela.
I odpuść nam nasze długi...
Jeśli spojrzymy w przedwojenne hipoteki, to okaże się, że znaczna część
kamienic była zadłużona. Precyzyjnych statystyk nie sposób podać,
ponieważ wojenne spustoszenia nie ominęły dokumentów miejskich. - Jeśli
dług dotyczył Skarbu Państwa lub Warszawy, to przeliczamy go i oddajemy
kamienicę, kiedy odzyskamy pieniądze - mówi Małgorzata Kazimierczak z
Biura Gospodarki Nieruchomościami m.st. Warszawy. Długi względem państwa
były jedynie niewielkim ułamkiem wszystkich wierzytelności. Szypowski
twierdzi, że należności wobec państwa i miast są honorowane i zwracane
przez środowiska właścicielskie, jednak nie udało mi się odnaleźć ani
jednego takiego przypadku. Co istotne, w większości przypadków nigdy nie
spłacony kredyt był zaciągnięty na budowę kamienicy. W tym świetle dość
groteskowo brzmią hasła o ,,zagrabionym majątku".
Ciekawym przypadkiem jest nieruchomość na Nowym Świecie 64. Obecny
budynek stanowi zaledwie 10% starej kamienicy. Reszta została odbudowana
w 1949 r. przez państwo (wartość hipoteczna ponad 5 mln zł) oraz
Spółdzielnię Komunikacyjno-Budowlaną (kolejne 7,5 mln na hipotece). W
odbudowie brali udział także lokatorzy i najemcy pomieszczeń
handlowo-usługowych, dodatkowo budynek był potem odnawiany i
modernizowany. Z kolei jego przedwojenna hipoteka była obciążona
znaczącą pożyczką. Nie przeszkodziło to jednak władzom samorządowym
oddać nieruchomości spadkobiercom jako wolnej od obciążeń.
Frajerzy i pokrzywdzeni
Przypadków odbudowy kamienic przez lokatorów, rzemieślników i
sklepikarzy jest wiele. Śmiało można powiedzieć, że bez takiej
kooperatywy większość budynków nie powstałaby z gruzów. Jednak to, co
wydaje się być atutem mieszkańców, w oczach stołecznych urzędników jest
frajerstwem. - Jeśli byli lokatorzy lub najemcy lokali użytkowych
partycypowali w odbudowie domów, to znaczy, że nadbudowywali je na
nieruchomościach należących do kogoś innego. Prawo mówi jasno, że to, co
zostanie nadbudowane, należy do właściciela nieruchomości. Nieznajomość
prawa działa na niekorzyść osób prawo ignorujących - mówił w 2004 r. dla
jednego z dzienników Krzysztof Ratowski, kierownik wydziału spraw
dekretowych i związków wyznaniowych w Biurze Gospodarki
Nieruchomościami, Geodezji i Katastru Miasta Warszawy. I dodawał, że po
1945 r. właściciele nieruchomości ponieśli ogromne straty.- Należy im
się wyrównanie krzywd. Przez ponad 40 lat działo się w Polsce bezprawie.
My to bezprawie po prostu usuwamy - twierdził. A że kosztem krzywd
lokatorów - co za problem...
Rolę mieszkańców w podźwignięciu Warszawy z powojennej ruiny umniejsza
również Małgorzata Kazimierczak: Proszę nie brać tej odbudowy stolicy
przez mieszkańców tak bardzo serio. Nawet jeśli mieszkańcy sami ją
odbudowywali, to Skarb Państwa organizował cegły i wyrażał na to zgodę.
Jak widać, cegły i decyzja wystarczą do wzniesienia budynku.
Cuda na ojcowiźnie
Przejmowaniu kamienic często towarzyszą zadziwiające ,,zbiegi
okoliczności". Przykładowo, w budynku przy Racławickiej 5, na krótko
przed przejęciem go przez nowego, prywatnego właściciela, rozpoczął się
remont, o który mieszkańcy nie mogli się doprosić od 15 lat! Agnieszka
Grabowska-Urbanek, nowa właścicielka, wymieniła już tylko okna na klatce
schodowej i ją pomalowała. Warto wspomnieć, że w związku z nowymi
przyłączami instalacyjnymi mieszkańcy zainwestowali w wanny, umywalki
czy sedesy. Jednocześnie musieli naprawić ściany, które wymiana rur
uszkodziła. Dla mało zamożnych lokatorów były to znaczące wydatki, na
które musieli wziąć kredyty. Radość z zakończonego remontu nie trwała
długo, ponieważ wkrótce okazało się, że są zmuszeni płacić czynsz w
wysokości swoich poborów. Podniesienie standardu życia mieszkańców było
uzasadnieniem podwyższenia przez nową właścicielkę stawki za metr
kwadratowy z 2,5 do... 28,56 zł.
Jednym z koronnych argumentów zwolenników reprywatyzacji jest wieloletni
zastój w inwestycjach w kamienice w okresie gospodarowania nimi przez
państwo i gminę. To właśnie między innymi fatalny stan kamienic często
decydował o umieszczaniu w nich mieszkań socjalnych. - Cała warszawska
Praga w 1944 r. była w dobrym stanie, zniszczyły ją powojenne rządy -
grzmi Mirosław Szypowski. Potomkowie kamieniczników posiłkują się
próbami dowodów, jakoby na kamienicach nie dało się zarobić. Nierzadko
deklarują, że zupełnie nie zależy im na pieniądzach, lecz po prostu chcą
odzyskać ,,ojcowiznę". Jednocześnie, często bezpośrednio po zakończeniu
procesu reprywatyzacji, chętnie odsprzedają ową umiłowaną ojcowiznę
firmom wyspecjalizowanym w wyciskaniu ostatnich groszy z lokatorów lub
ich usuwaniu, by w miejscu mieszkań zorganizować biurowiec.
Brudne chwyty
Sytuacja, w której lokatorzy stają się przedmiotem swoistego handlu
żywym towarem oznacza nieraz dopiero początek katorgi. Kamienicznicy nie
przebierają w środkach, by się ich pozbyć. Weźmy przypadek kamienicy na
Marysińskiej 22, przejętej przez Józefa Piaszczyńskiego, właściciela
firmy ,,Kominiarz". Kamienicznik, chcąc się pozbyć lokatorów, posunął się
m.in. do zmiany adresu budynku. W związku z nią miało nastąpić
przemeldowanie mieszkańców, Piaszczyński powiadomił ich jednak o
rzekomym obowiązku wymeldowania się, a następnie próbował pozbyć się
jednej z rodzin, meldując w jej mieszkaniu swoją córkę, co było o tyle
dziwne, że połowa lokali w owym czasie była pusta.
Meldowanie rodziny w zamieszkałym lokalu to częsty sposób na pozbycie
się osób, których nie można ot tak po prostu wyeksmitować. Rzekoma
potrzeba zapewnienia mieszkania dla rodziny pozwala bowiem dość szybko
pozbyć się dotychczasowych lokatorów, nawet jeśli sumiennie płacą
czynsz. Są i jeszcze inne metody. Kiedy jednej z rodzin nie udało się
pozbyć zawyżonym czynszem, wówczas właściciel sięgnął po ,,środki
ostateczne": stopniowo odcinał prąd i wodę, następnie zatkał komin (czym
o mało nie doprowadził do śmierci starszej kobiety), wreszcie -
,,nieznani sprawcy" zaczęli podrzucać śmieci i bazgrać po klatce schodowej.
Podobna droga przez mękę stała się udziałem mieszkańców budynku przy
Nabielaka 9. Marek Mossakowski poza sprawdzonymi metodami,
przedstawionymi wyżej, próbował dostać się do mieszkania lokatorów
broniących się przed wysiedleniem (nie mieli wyroku eksmisyjnego)
odcinając zawiasy szlifierką kątową; przed wdarciem się do lokalu
powstrzymała go policja. Co ciekawe, Mossakowski ani lokatorom, ani
sądowi, przed którym toczy się rozprawa eksmisyjna, do dziś nie
przedstawił dokumentów potwierdzających jego prawo własności budynku.
Z kolei Robert J., właściciel kamienicy przy Konduktorskiej 18 i firmy
Polskie Biura Rachunkowe, uznał za niepotrzebne centralne ogrzewanie w
sezonie zimowym oraz zignorował wyrok sądu, który nakazał jego ponowne
przyłączenie. W tym towarzystwie właściciel budynku przy Wspólnej 35 to
istny baranek. Ograniczył się ,,zaledwie" do możliwie uciążliwego
prowadzenia remontów kamienicy, która zgodnie z jego marzeniami miała
się przeistoczyć w luksusowy biurowiec. No i zatrudnienia ochrony, która
wpuszczała przychodzących do budynku według właścicielskiego uznania.
Stawki większe niż życie
Na samej Pradze do początku br. oddano prywatnym właścicielom 50
kamienic, a 250 dalszych czeka na urzędnicze decyzje. Tylko w ubiegłym
roku zwrócono w całej Warszawie ponad 300 majątków (w tym placów),
łącznie - ok. 2,5 tys., zaś w kolejce na rozpatrzenie czeka 4,5 tys.
podobnych wniosków. Należy się spodziewać, że reprywatyzacja może
dotyczyć kolejnych 25-60 tys. nieruchomości.
Nowi właściciele bez litości podnoszą czynsze, do poziomu nieosiągalnego
dla mieszkańców, którzy w większości wprowadzali się do lokali
komunalnych. Przykładem może być budynek przy Nowym Świecie 66, gdzie w
ciągu trzech lat wzrosły one ponad dwunastokrotnie, osiągając 1 lutego
2006 r. wysokość 43,96 zł za m2. Pierwszego września tegoż roku
lokatorom skończył się trzyletni okres wypowiedzenia, w związku z czym
właściciel zażądał od nich odszkodowań za bezprawne zajmowanie lokali, w
wysokości 51 zł za m2.
Dochodzi do tak kuriozalnych sytuacji, że właściciele życzą sobie samego
czynszu 100 zł za metr. Ponieważ na otrzymanie mieszkania komunalnego
szans właściwie nie ma, mieszkańcy popadają w spiralę zadłużenia. - W
tej sytuacji nawet gdyby komuś udało się nabyć mieszkanie, to na jego
hipotekę natychmiast wszedłby komornik, tytułem zadłużenia za
odszkodowanie, które może sięgać nawet kilkudziesięciu tys. zł -
wyjaśnia Ciszewski. - Takie sytuacje są rzadkością. Właściciele nie mogą
sobie dowolnie podnosić czynszu, to reguluje ustawa o ochronie praw
lokatora - uważa M. Kazimierczak. I dodaje: Najemcy muszą się liczyć z
tym, że trzeba się zrzucić np. na remont dachu. Mieszkam we wspólnocie
mieszkaniowej i my sami sobie ustanowiliśmy dość wysoki czynsz właśnie
po to, by móc przeprowadzić remonty. To, czy jej opłaty przewyższają
dochód rodziny, urzędniczka dyskretnie przemilczała. Mniejszym optymistą
jest Jacek Wachowicz z Praskiej Wspólnoty Samorządowej. - Część
właścicieli natychmiast po przejęciu budynku podnosi czynsze, i to w
znaczący sposób. Robią to pomimo tego, że ludzie np. wodę mają na
korytarzu - nie kryje zbulwersowania.
Teoretycznie stawka za metr kwadratowy nie powinna przekroczyć 12 zł,
stanowiących wartość odtworzeniową. - Można to jednak ominąć, powołując
się na koszty remontu i/lub utrzymania. Lokator może skierować sprawę do
sądu, gdzie właściciel powinien udowodnić, że tak wysoki czynsz jest
zasadny. Procedura jest jednak długotrwała i nie gwarantuje sukcesu, a
przez ten czas trzeba płacić - wyjaśnia mechanizm Piotr Ciszewski.
By przeciwdziałać takim sytuacjom, Praska Wspólnota Samorządowa wyszła z
propozycją dopłacania do mieszkań tym, których nie stać na horrendalne
czynsze. - Oczywiście to nie może być rozwiązanie ostateczne - docelowo
powinniśmy dążyć do budowania mieszkań komunalnych - zaznacza Wachowicz.
To nie jedyne działania Wspólnoty w tej materii, ugrupowanie stara się
m.in. o tanie kredyty dla mieszkańców Towarzystw Budownictwa Społecznego.
Bez prawa do prawa
Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów w liście otwartym do prezydent
Warszawy z 21 kwietnia 2008 r. pisało m.in.: Każdemu z nas odebrana
została godność osobista, w majestacie prawa odebrano nam nasze dobra
materialne, a także prawo do obrony. W wyniku toczących się procesów
administracyjnych oraz sądowych po kolei tracimy dachy nad głowami i
meldunki - budynki, w których mieszkamy, są bowiem zwracane właścicielom
prywatnym, zainteresowanym wyłącznie maksymalizacją zysków, a więc także
opłat czynszowych. /.../ Jeśli ten proces będzie kontynuowany, to już
wkrótce, jako osoby bezdomne i bez stałego zameldowania, nie będziemy
mieli prawa do udziału w wyborach, nie rozliczymy się z fiskusem, nie
będziemy mogli pracować ani założyć konta w banku.
Lokatorzy oddani spadkobiercom wraz z budynkami, a następnie wraz z nimi
odsprzedani, są rozgoryczeni obojętnością władz publicznych. Wielu z nas
odbudowywało Warszawę, a dziś stoi na skraju bezdomności. Zostaliśmy
potraktowani przedmiotowo i przekazywani z rąk do rąk bez informowania
nas o tym. Państwo wyraziło zgodę, byśmy byli towarem, a także pozwoliło
na haniebny handel nami. Jako przedmioty, w dodatku nikomu niepotrzebne,
dla wszystkich władz, urzędów, a nawet administratorów budynków - nie
jesteśmy stroną. /.../ My nie istniejemy. Ustawa, która miała nas chronić,
odebrała nam nawet prawo wglądu do wydatków, jakie faktycznie ponosimy -
czytamy we wspomnianym liście otwartym. Znamienne, że na ten aspekt
problemu zwracali uwagę wszyscy moi rozmówcy - z wyjątkiem właścicieli i
urzędników.
Oskar Hejka, założyciel portalu www.obywatel24.pl,przedstawia mechanizm
,,przekazywania lokatora". - Kodeks cywilny zakłada, że w przypadku
zmiany właściciela czy zarządcy budynku, następuje przekazanie umowy
najmu. Przed reprywatyzacją każdy miał umowę na lokal komunalny. To
pierwsze źródło problemu, drugim zaś jest orzeczenie Trybunału
Konstytucyjnego, z którego wynika, że niektóre zapisy ustawy o ochronie
praw lokatorów są niekonstytucyjne; m.in. podważył on mechanizmy
regulowanej polityki czynszowej. Przypomina to nieco sytuację, w której
ktoś wziął w banku kredyt na 30 lat i spłacał go wzorcowo przez dekadę.
Po 10 latach bank orzeka, że środki na ów kredyt pochodziły z lokaty
Iksa, w związku z czym teraz pieniądze spłacamy jemu, przy czym Iks
podnosi oprocentowanie z 5 od 50%. My umowy mieliśmy podpisane z
miastem, nie z nowym właścicielem. Nie rozumiem, czemu one przestają
nagle obowiązywać, skoro nie złamaliśmy żadnych zapisanych w nich
warunków - pyta retorycznie.
Obywatele drugiej kategorii
W obliczu bezprawia, które dotyka lokatorów, policja i sądy wykazują
zadziwiającą bierność. Nawet kiedy dochodzi do próby włamania, jak w
przypadku Mossakowskiego, funkcjonariusze reagują niezwykle opieszale. W
tym konkretnym przypadku nie zatrzymali właściciela, który usiłował się
włamać do cudzego mieszkania! Nie reagowali nawet, gdy w ich obecności
groził lokatorom. Policjantom zwykle nie udaje się także wykryć sprawców
zniszczenia klatki czy podrzucenia śmieci, zaś próby zastraszenia, a
nawet pobicia są lekceważone. Zdarza się, że wezwany patrol nawet się
nie pojawia.
Niełatwo także zrozumieć działanie sądów. Choćby w przypadku mieszkańców
z Konduktorskiej, którzy złożyli pozew w sprawie odcięcia im centralnego
ogrzewania. Właściciel złożył wniosek o oddalenie, gdyż był w nim
uwzględniony tylko on, podczas gdy drugim właścicielem jest jego żona.
Lokatorzy wcześniej próbowali się dowiedzieć, kto jest rzeczywistym
właścicielem budynku, jednak Robert J. im to uniemożliwiał. Sprawa
toczyła się w grudniu, a więc już w sezonie grzewczym. Sąd przyznał
rację właścicielowi i odroczył sprawę celem uzupełnienia pozwu do... maja.
Kolejnej zimy sytuacja oczywiście się powtórzyła, skutkiem czego
mieszkańcy przez dwa sezony ogrzewali się piecykami elektrycznymi, co
znacząco podniosło koszty utrzymania. W tym samym czasie właściciel
otwierał okna w pustych lokalach i na klatce schodowej, aby dodatkowo
wyziębić budynek...
Podczas procesu reprywatyzacyjnego mieszkańcy nie są dla miasta
partnerem. Później - nie są nim dla właściciela. Gdy właściciele kierują
sprawy o eksmisję, miasto jest powiadamiane z urzędu i z urzędu ma prawo
włączyć się w proces. Sprawa wygląda zawsze tak samo: władze Warszawy
korzystają ze swego uprawnienia i wnioskują o nieprzyznanie lokalu
komunalnego lub socjalnego. W ten sposób podsądny niemal zawsze jest
przegrany, gdyż właściciel ma prawo domagać się eksmisji lokatora, który
nie płaci. Miasto wykazuje, że ma zbyt wysokie dochody, aby otrzymać
komunalne mieszkanie. Zwykle jest jednak także za biedny, aby otrzymać
kredyt na własne cztery kąty, więc ostatecznie kończy na bruku.- W
Polsce mamy ustawę chroniącą zwierzęta przed złym traktowaniem,
tymczasem ludzie z reprywatyzowanych kamienic nie mają żadnych praw,
żadnej ochrony- zauważa Jacek Wachowicz. I dodaje: Nierówność
właścicieli i lokatorów wynika nie tylko z różnic w majętności.
Prezydent Gronkiewicz-Waltz wyznaczyła prawników pracujących w urzędzie
do pomocy dla właścicieli. My po latach walki wyszarpaliśmy prawników
dla lokatorów. Przeważnie są to jednak ludzie pracujący dla opieki
społecznej, a to niestety słabi fachowcy.
Lokatorom biada
Aby wnieść sprawę do sądu, trzeba mieć pieniądze na pokrycie kosztów
procesu. Osoby niezamożne mogą być z nich zwolnione, jednak o tym, kto
jest wystarczająco biedny, aby ich nie ponieść, każdorazowo arbitralnie
orzeka sąd. - Znam rodzinę, w której dochód na głowę wynosił 350 zł,
lecz sąd uznał, że są zbyt bogaci, by zwolnić ich z opłat - podaje
przykład Hejka. - Sądy są niekonsekwentne. Zarejestrowaliśmy
stowarzyszenie i właściciel wytoczył mi i mojej rodzinie proces o
eksmisję, ponieważ bez jego zgody... użyczyliśmy skrzynki pocztowej na
rzecz stowarzyszenia. Osobny proces miałem ja, a osobno toczył się dla
żony i dzieci, choć jego przyczyna była ta sama. Ja dostałem wyrok
eksmisyjny, podczas gdy żona - nie. Nie wiadomo, na jakiej podstawie
zapadły oba wyroki - relacjonuje Krzysztof Lewandowski ze stowarzyszenia
Noakowskiego 16.Nierówności mają swoje źródło także w samym Kodeksie
cywilnym. Jeżeli państwo czy gmina sprzedaje budynek, ma obowiązek
zapewnić lokatorom inne lokum o podobnym standardzie i kosztach
utrzymania. Jeśli jednak zbywa nieruchomość w inny sposób, wspomniany
obowiązek nie istnieje.
Zdaniem Oskara Hejki zapis ten jest niekonstytucyjny: Założyliśmy sprawę
sądową przeciw ministrowi skarbu państwa. Uważamy, że to rząd jest
winien tej sytuacji, ponieważ wypuścił bubel prawny. Obywatel nie może
się w prosty sposób zwrócić do Trybunału Konstytucyjnego, więc liczymy
na to, że na pierwszej rozprawie sędzia skieruje zapytanie prawne do TK,
a ten orzeknie niekonstytucyjność tego zapisu, dzięki czemu przestanie
on działać.
Agata Nosal z Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej, organizacji
zajmującej się m.in. obroną niezamożnych lokatorów przed wyrzuceniem na
bruk, opowiada jedną z historii, jaka miała miejsce po sądowym wyroku
eksmisyjnym. -Pięćdziesięcioletnie małżeństwo musiało wyprowadzić się z
kamienicy. Nie otrzymali żadnego innego lokalu, więc stanęło na tym, że
każde z nich musiało zamieszkać ze swoimi rodzicami. Teraz spotykają się
w parkach. Wyprowadzając się do ciasnych mieszkań swoich rodziców nie
mogli zabrać większości dobytku, na który pracowali całe życie, ponieważ
nie byłoby gdzie go wstawić. Znaczną jego część rozdali za darmo, by nie
wpadł w ręce kamienicznika - mówi.
Agata Nosal twierdzi, że choć polskie prawo zabrania eksmisji ,,na bruk",
przepisy można ominąć. - Eksmisja może nastąpić do lokalu tymczasowego,
którym najczęściej jest hotel robotniczy, opłacony na miesiąc przez
kamienicznika. Po miesiącu lokatorzy muszą płacić sami, a jeśli ich na
to nie stać, to... do widzenia, hotel nie ma obowiązku nikomu zapewniać
dachu nad głową. Są jeszcze prostsze metody. Ostatnio były próby
przeniesienia mieszkańców bezpośrednio do noclegowni dla bezdomnych lub
placówek MONAR-u - relacjonuje.Podstawą eksmisji może być niepłacenie
czynszu przez trzy miesiące. Aby ułatwić sobie zadanie, niektórzy nowi
właściciele nie informują o sposobach dokonywania wpłat, np. nie
udostępniając, nawet na wyraźną prośbę, numeru konta. Po trzech
miesiącach mogą naliczyć karne odsetki i wystąpić o eksmisję.
Efektem wszystkich opisanych działań jest stopniowe opuszczanie
reprywatyzowanych budynków przez ich dotychczasowych najemców. Ci,
którzy zostają, poza utratą wiary w sprawiedliwość, tracą także zdrowie,
a nawet życie. - My to jeszcze jakoś wytrzymujemy, ale starsi ludzie -
nie. Ostatnio dwie sąsiadki zaangażowane w nasze działania zmarły na
atak serca. Wiadomo, że żaden lekarz nie orzeknie, że to wina
kamienicznika i jego metod, ale myślę, iż nie pozostaje to bez związku,
tym bardziej, że jedna miała dopiero 40 lat - dzieli się swymi uwagami
Lewandowski. Podobny przypadek opisuje Oskar Hejka w przypadku kamienicy
na Nowym Świecie 24.
Z czasem zostają tylko ci naprawdę najbardziej zacięci i w najbardziej
beznadziejnej sytuacji. Prezes OPOR, który jest jednocześnie prezydentem
Polskiej Unii Właścicieli Nieruchomości, mówi o nich w ostrych słowach:
To czarne owce. Oni nam, porządnym właścicielom, przyprawiają kłopotów,
psują nam opinię. Ich działania są niemoralne i niezgodne z prawem.
Równie wymowne są inne jego słowa, przyjęte za swoiste antymotto przez
redakcję portalu Lokatorzy.pl: Zamiast biadolić nad rzekomą krzywdą,
jaka spadła na lokatorów, to państwo powinno wznieść wszystkim
właścicielom nieruchomości w Polsce symboliczny pomnik wdzięczności z
napisem na cokole: ,,Tym, co dali współbraciom dach nad głową -
wdzięczne Państwo". Proste, prawda?
Lokatorska samoobrona
Coraz bardziej agresywne postępowanie kamieniczników - oraz obojętność
urzędników - sprawiają, że budzi się społeczny opór. Mieszkańcy mający
kłopoty z nowymi właścicielami zakładają portale internetowe, blokują
ulice, pikietują urząd miasta, wydają swoją prasę (,,Sprawa Lokatorska"),
zrzeszają się w stowarzyszenia, jak Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów.
Ponieważ ludzi z podobnymi kłopotami przybywa bardzo szybko, rośnie
zapotrzebowanie na pomoc prawną. Jako że mieszkańców rzadko kiedy stać
na adwokata, a sądy sporadycznie przyznają takowego z urzędu (Pani jest
bystrą osobą, da pani sobie radę - miała usłyszeć jedna z kobiet, wobec
której toczyło się postępowanie o eksmisję; oczywiście właściciel miał
pomoc mecenasa), toteż ci, którzy już ,,coś wiedzą", dzielą się
informacjami z kolejnymi osobami. - Coraz częściej dzwonią do mnie
ludzie z różnych stron Polski i pytają, co robić - mówi Hejka. Tam,
gdzie wiedza oparta na własnym doświadczeniu nie wystarczy, w miarę
możliwości ugrupowania lokatorskie kierują pomoc prawną zawodowych
prawników.
Bardzo ciekawą inicjatywą było skierowanie przez WSL listu otwartego do
posłów, w którym zadano pytania m.in. o możliwość powstrzymania
dowolnego podnoszenia czynszów i eksmisji lokatorów na bruk, o
zabezpieczenia dla mieszkańców, którzy tracą dom nad głową, wsparcie
państwa dla budowy mieszkań komunalnych i TBS-ów. Odpowiedziała nań
zaledwie szóstka parlamentarzystów. Alicja Dąbrowska i Witold Namyślak z
klubu Platformy Obywatelskiej niezależnie od siebie wystosowali
interpelacje do ministra infrastruktury, w których pytają o problemy
trapiące lokatorów i o to, jak rząd ma zamiar je rozwiązać. Podobnie
zachowała się Krystyna Łybacka (Lewica, ówcześnie - LiD), z tym, że
swoje pismo skierowała do ministerstwa pracy i polityki społecznej.
Jednocześnie jej asystent zadeklarował chęć współpracy w celu
poprawienia losu lokatorów czynszówek. Antoni Macierewicz (Prawo i
Sprawiedliwość) odpowiedział krótkim listem, w którym obiecał zająć się
sprawą, jeśli dostanie konkretne propozycje do przedstawienia na
sejmowej sali. Równie krótki był list od Jana Widackiego(LiD; obecnie -
Stronnictwo Demokratyczne), który odpisał, że jego ugrupowanie popiera
budowę mieszkań komunalnych i utworzenie na ten cel specjalnego
funduszu. Poseł PO Arkadiusz Litwiński zbagatelizował bolączki
lokatorów, nie dostrzegając większych problemów tej grupy.
Środowiska lokatorskie często deklarują, że nie są przeciwne
reprywatyzacji, a jedynie obecnemu sposobowi jej przeprowadzania:
oddawaniu budynków potomkom dawnych właścicieli wraz z lokatorami, co
skutkuje ludzkimi tragediami. - Nie tędy droga, najpierw mieszkańców
trzeba wyprowadzić do innego domu - twierdzi Jacek Wachowicz. Podobnego
zdania jest Krzysztof Lewandowski: Jeżeli państwo popełniło błąd i teraz
chce go naprawić, to chyba nie powinno się to odbywać naszym kosztem.
Lokatorzy powinni otrzymywać inne mieszkania, o podobnym standardzie i
czynszu.
Musimy to załatwić
- Nie jesteśmy pieniaczami, którzy chodzą po sądach, bo lubią.
Procesowanie się jest ostatnią rzeczą, jaką chcielibyśmy rozbić. Mnie
osobiście stać na czynsz, jaki płacę, ale mam już dość słuchania w
telewizji, że znowu kogoś wyrzucono- wyjaśnia Oskar Hejka. Problemy
lokatorów reprywatyzowanych budynków komentuje krótko: Ktoś to musi
załatwić. Nie oznacza to bynajmniej, że obywatele mają na to biernie
czekać. - Jesteśmy na początku budowania demokracji i od nas zależy, czy
za 20-40 lat będziemy żyli w państwie prawa, czy w republice bananowej.
Konrad Malec
współpraca Marta Kasprzak
Zdjęcie w tle: Tomasz Chmielewski
Tekst pierwotnie ukazał się w Magazynie OBYWATEL nr 3 (47) 2009.
-
2. Data: 2019-12-30 20:14:24
Temat: Re: Zreprywatyzowani
Od: RadoslawF <r...@g...com>
W dniu 2019-12-30 o 17:55, u2 pisze:
Pozwolę sobie przypominać ze jesteś tym palantem od niechcianej
prasówki i kretynem który nie potrafi się zastosować do swojej rady
czyli do ustawienia filtra na oponenta.
Pozdrawiam
-
3. Data: 2020-01-01 23:37:05
Temat: Zreprywatyzowani
Od: m...@g...com
"wszystkich nas [nie?] wsadza..."
https://www.m.pch24.pl/wszystkich-nas-zamknijcie,513
33,i.html
https://www.tysol.pl/podstrona.php?artId=8606&fb_com
ment_id=1447015808691786_1447021802024520