eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

eGospodarka.plPrawoGrupypl.soc.prawoZreprywatyzowani
Ilość wypowiedzi w tym wątku: 3

  • 1. Data: 2019-12-30 17:55:17
    Temat: Zreprywatyzowani
    Od: u2 <u...@o...pl>


    tekst z 2009 :

    https://nowyobywatel.pl/2014/11/10/zreprywatyzowani/


    Zreprywatyzowani
    Konrad Malec ? 10-11-2014

    Na powojenną odbudowę stolicy złożyli się wszyscy pracujący Polacy.
    Każdy z nich od swojej skromnej pensji miał odciąganą pewną kwotę na ten
    cel. Ponadto, sami warszawiacy czynnie odbudowywali domy własne i
    sąsiadów. Po latach, spadkobiercy właścicieli budynków, które spłonęły
    podczas wojny, nierzadko wedle stanu na wrzesień 1939 zadłużone po same
    dachy, domagają się ich zwrotu. To, co według nich jest ,,dziejową
    sprawiedliwością", dla mieszkańców reprywatyzowanych budynków stanowi
    często początek pasma krzywd.


    Z wszystkich zakątków Polski dochodzą informacje o kamienicznikach,
    którzy niczym ich XIX-wieczni poprzednicy decydują o ludzkim ,,mieszkać
    albo nie mieszkać". Warszawa skupia te problemy niczym w soczewce,
    ponieważ w dość zamożnym mieście dużo jaskrawiej wyglądają problemy
    ludzi biednych.

    Wszystko przez Bieruta

    Historia reprywatyzacji rozpoczyna się 26 października 1945 r. Wówczas
    to Bolesław Bierut wydaje dekret ,,O własności i użytkowaniu gruntów na
    obszarze m.st. Warszawy". Zgodnie z nim, wszystkie nieruchomości w
    stolicy przechodzą na własność państwa. Paradoksalnie, po 45 latach to
    właśnie na niego powołają się spadkobiercy dawnych właścicieli, dążący
    do przejęcia placów i budynków.

    Prawo to stworzono, by móc szybko odbudować stolicę. Nawet potomkowie
    byłych właścicieli uważają, że było to wówczas konieczne. - Podobne akty
    obowiązywały również w Niemczech, dzięki nim można było odbudować
    miasta. Tyle, że tamtejsze umocowania prawne zakładały czasowy zabór
    mienia, nieruchomości były zwracane po zapłaceniu przez właścicieli za
    odbudowę - mówi Mirosław Szypowski, przewodniczący Ogólnopolskiego
    Porozumienia Organizacji Rewindykacyjnych (OPOR). - No właśnie, a
    odzyskujący swe dawne własności w Warszawie nie ponoszą żadnych kosztów
    odbudowy ani utrzymania tych budynków przez kilkadziesiąt lat -
    ripostuje Piotr Ciszewski z Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów (WSL).

    Kiedy PZPR przechrzciła się na socjaldemokrację, a na scenie politycznej
    pojawiła się antykomunistyczna prawica, potomkowie właścicieli poczuli,
    że nadszedł ich czas. Kolejne prawicowe rządy w programach wyborczych
    obiecywały reprywatyzację i choć do dziś stosowny akt prawny nie został
    uchwalony, potomkowie przedwojennych kamieniczników stopniowo przejmują
    mienie - a właściwie, zgodnie z postanowieniem Bieruta, uzyskują
    wieczystą dzierżawę za symboliczną opłatą. Za jedną z nieruchomości w
    centrum Warszawy, na której stoi czteropiętrowa kamienica, właściciel
    płaci... 790 zł rocznie. Wspomniany wyżej dekret zostawił furtkę, dzięki
    której takie sytuacje są możliwe. Jego art. 7 przyznawał dotychczasowym
    właścicielom prawo do tego, by w ciągu 6 miesięcy zgłaszali wnioski o
    wieczystą dzierżawę lub prawo zabudowy za symboliczną opłatą.

    W 1950 r. zlikwidowano własność samorządową i nieruchomości przejął
    Skarb Państwa. Aby odzyskać kamienicę czy plac, należy udowodnić, że
    było się właścicielem lub spadkobiercą znacjonalizowanego mienia. W tym
    celu trzeba okazać akt notarialny, potwierdzający prawo do własności,
    zaświadczenie z księgi hipotecznej lub wieczystej i dokument zakupu
    działki. Znaczna część tych dokumentów spłonęła w czasie wojny.
    Wydawałoby się, że zamyka to wielu osobom drogę do odzyskania dawnego
    majątku. ,,Cuda" się jednak zdarzają.

    Grabież zagrabionego

    W środowiskach osób tracących mieszkania w następstwie reprywatyzacji
    nieoficjalnie mówi się o osobach, które nie mają dokumentów, ale wiedzą,
    do kogo się udać, by odzyskać majątki. Nierzadko takie, które nigdy nie
    należały ani do nich, ani do ich krewnych. Trzeba bowiem pamiętać, że
    powojenne zamieszanie było wymarzoną sytuacją dla wszelkiej maści oszustów.

    Na spekulacje i kradzieże szczególnie narażone było mienie pożydowskie.
    Ciekawego przykładu dostarcza budynek przy Noakowskiego 16. W sierpniu
    1945 r. niejaki Leon Kalinowski, funkcjonariusz UB, sfałszował dokumenty
    przedstawicielskie rodzin Oppenheimów i Regirerów, właścicieli trzech
    warszawskich kamienic. Następnie odsprzedał wspomniany budynek Romanowi
    Kępskiemu i Zygmuntowi Szczechowiczowi. Rok później do Warszawy wróciła
    prawowita właścicielka. Sprawa trafiła do sądu. Po krótkim procesie
    Kalinowski znalazł się w więzieniu, skąd wyszedł tylko na rok, by
    ponownie trafić przed oblicze Temidy za podobne przestępstwa. Z
    więzienia żywy już nie wyszedł.

    Pomimo tych wydarzeń, Roman Kępski w 1997 r. wniósł sprawę o odzyskanie
    kamienicy. Umarł jednak w 1999 r., nie doczekawszy ,,zwrotu" majątku.
    Ostatecznie kamienicę przyznano jego spadkobiercom, wśród których jest
    Andrzej Waltz, mąż... obecnie urzędującej prezydent Warszawy.
    Wątpliwe świętości

    Niezależnie od przypadków typowo kryminalnych, przy obecnym porządku
    prawnym władze Warszawy mogłyby niczego nikomu nie oddawać, gdyż
    ,,bierutowe prawo" nie jest do końca jednoznaczne, zwłaszcza w
    zestawieniu z innymi aktami legislacyjnymi. Władze stolicy sprzyjają
    jednak dawnym właścicielom, a urzędnicy przymykają oczy na ,,detale".
    Spadkobiercy właścicieli korzystają z tych udogodnień, lecz proces
    odzyskiwania budynków bywa dla nich zbyt długotrwały. Kierują więc
    skargi do sądu, a że te nie zawsze przynoszą skutek ze względu na
    niejasności prawne, postanowili złożyć wniosek do Międzynarodowego
    Komitetu Praw Człowieka w Genewie, przed którym będzie ich
    reprezentowała szwajcarska kancelaria specjalizująca się w
    reprywatyzacji. Ewentualna wygrana potomków właścicieli oznaczać będzie
    konieczność uwzględniania wykładni Komitetu przez polskie sądy.

    Platforma Obywatelska w czasie kampanii wyborczej obiecywała, że po
    dojściu do władzy doprowadzi do uchwalenia ustawy, która w sposób
    możliwie najmniej dotkliwy dla społeczeństwa ureguluje roszczenia tej
    grupy. Początkowo myślano o zwrocie mienia w naturze wszędzie tam, gdzie
    to możliwe. Wycofano się z tego pomysłu, prawdopodobnie pod wpływem
    koalicjanta, na rzecz odszkodowań, na które miano przeznaczyć 20 mld zł.
    Wysocy przedstawiciele resortu skarbu nieoficjalnie mówią, że Polski nie
    stać na takie wydatki w czasie kryzysu. - Oceniamy, że 70% majątków
    można zwrócić w naturze, a to znacząco obniżyłoby koszty funkcjonowania
    ustawy - przekonuje Mirosław Szypowski.

    Interpretacja ,,świętego prawa własności", na które tak lubują się
    powoływać spadkobiercy kamieniczników, nie jest w tym przypadku
    jednoznaczna. Przez kilkadziesiąt lat zaszły bowiem znaczące zmiany.
    Podczas odbudowy Warszawy kamienice niejednokrotnie były restaurowane z
    przesunięciem, wskutek czego dziś znajdują się na innych działkach niż
    siedemdziesiąt lat temu. - Często są to również zupełnie inne budynki
    niż te, które stały w danym miejscu przed wojną - podkreśla Ciszewski.

    Inny poważny problem polega na wykupieniu części mieszkań przez ich
    lokatorów. Odebranie im własności byłoby naruszeniem zasady nie
    działania prawa wstecz, w związku z czym przy reprywatyzacji zwraca się
    tylko tę część nieruchomości, do której praw nie nabyła w międzyczasie
    inna osoba. Szypowski zgadza się z takim podejściem do sprawy, jednak
    zastrzega: Jeśli kolesie Gierka kupowali mieszkania za ówczesną
    równowartość malucha, świadczy to o zakupie w złej woli. Legalność
    takich przypadków staramy się podważać w sądzie.

    Zdarzają się także tak kuriozalne sytuacje, jak przypadek kamienicy przy
    Chmielnej 11. Po wyzwoleniu Warszawy budynek był niemal doszczętnie
    zniszczony. Wprawdzie w 1949 r. właściciel otrzymał prawo dzierżawy i
    zgodę na odbudowę, jednak jego hipoteka była obciążona stutysięcznym
    długiem na rzecz państwa. W dodatku już w 1946 r. lokatorzy i kupcy
    zawiązali spółkę, przy użyciu której własnymi siłami odbudowali
    kamienicę. Zachowały się dokumenty potwierdzające tę oddolną inicjatywę
    i jej wykonanie przez mieszkańców, w przeciwieństwie do dokumentów
    potwierdzających zakup prawa do gruntu przez spółkę lokatorów i
    właścicieli. To było przyczyną, dla której sądy kolejnych instancji
    odrzucały pozew spadkobierców o zwrot kamienicy. Wbrew sądowym wyrokom,
    władze lokalne postanowiły nieruchomość podarować potomkom właściciela.

    I odpuść nam nasze długi...

    Jeśli spojrzymy w przedwojenne hipoteki, to okaże się, że znaczna część
    kamienic była zadłużona. Precyzyjnych statystyk nie sposób podać,
    ponieważ wojenne spustoszenia nie ominęły dokumentów miejskich. - Jeśli
    dług dotyczył Skarbu Państwa lub Warszawy, to przeliczamy go i oddajemy
    kamienicę, kiedy odzyskamy pieniądze - mówi Małgorzata Kazimierczak z
    Biura Gospodarki Nieruchomościami m.st. Warszawy. Długi względem państwa
    były jedynie niewielkim ułamkiem wszystkich wierzytelności. Szypowski
    twierdzi, że należności wobec państwa i miast są honorowane i zwracane
    przez środowiska właścicielskie, jednak nie udało mi się odnaleźć ani
    jednego takiego przypadku. Co istotne, w większości przypadków nigdy nie
    spłacony kredyt był zaciągnięty na budowę kamienicy. W tym świetle dość
    groteskowo brzmią hasła o ,,zagrabionym majątku".

    Ciekawym przypadkiem jest nieruchomość na Nowym Świecie 64. Obecny
    budynek stanowi zaledwie 10% starej kamienicy. Reszta została odbudowana
    w 1949 r. przez państwo (wartość hipoteczna ponad 5 mln zł) oraz
    Spółdzielnię Komunikacyjno-Budowlaną (kolejne 7,5 mln na hipotece). W
    odbudowie brali udział także lokatorzy i najemcy pomieszczeń
    handlowo-usługowych, dodatkowo budynek był potem odnawiany i
    modernizowany. Z kolei jego przedwojenna hipoteka była obciążona
    znaczącą pożyczką. Nie przeszkodziło to jednak władzom samorządowym
    oddać nieruchomości spadkobiercom jako wolnej od obciążeń.

    Frajerzy i pokrzywdzeni

    Przypadków odbudowy kamienic przez lokatorów, rzemieślników i
    sklepikarzy jest wiele. Śmiało można powiedzieć, że bez takiej
    kooperatywy większość budynków nie powstałaby z gruzów. Jednak to, co
    wydaje się być atutem mieszkańców, w oczach stołecznych urzędników jest
    frajerstwem. - Jeśli byli lokatorzy lub najemcy lokali użytkowych
    partycypowali w odbudowie domów, to znaczy, że nadbudowywali je na
    nieruchomościach należących do kogoś innego. Prawo mówi jasno, że to, co
    zostanie nadbudowane, należy do właściciela nieruchomości. Nieznajomość
    prawa działa na niekorzyść osób prawo ignorujących - mówił w 2004 r. dla
    jednego z dzienników Krzysztof Ratowski, kierownik wydziału spraw
    dekretowych i związków wyznaniowych w Biurze Gospodarki
    Nieruchomościami, Geodezji i Katastru Miasta Warszawy. I dodawał, że po
    1945 r. właściciele nieruchomości ponieśli ogromne straty.- Należy im
    się wyrównanie krzywd. Przez ponad 40 lat działo się w Polsce bezprawie.
    My to bezprawie po prostu usuwamy - twierdził. A że kosztem krzywd
    lokatorów - co za problem...

    Rolę mieszkańców w podźwignięciu Warszawy z powojennej ruiny umniejsza
    również Małgorzata Kazimierczak: Proszę nie brać tej odbudowy stolicy
    przez mieszkańców tak bardzo serio. Nawet jeśli mieszkańcy sami ją
    odbudowywali, to Skarb Państwa organizował cegły i wyrażał na to zgodę.
    Jak widać, cegły i decyzja wystarczą do wzniesienia budynku.

    Cuda na ojcowiźnie

    Przejmowaniu kamienic często towarzyszą zadziwiające ,,zbiegi
    okoliczności". Przykładowo, w budynku przy Racławickiej 5, na krótko
    przed przejęciem go przez nowego, prywatnego właściciela, rozpoczął się
    remont, o który mieszkańcy nie mogli się doprosić od 15 lat! Agnieszka
    Grabowska-Urbanek, nowa właścicielka, wymieniła już tylko okna na klatce
    schodowej i ją pomalowała. Warto wspomnieć, że w związku z nowymi
    przyłączami instalacyjnymi mieszkańcy zainwestowali w wanny, umywalki
    czy sedesy. Jednocześnie musieli naprawić ściany, które wymiana rur
    uszkodziła. Dla mało zamożnych lokatorów były to znaczące wydatki, na
    które musieli wziąć kredyty. Radość z zakończonego remontu nie trwała
    długo, ponieważ wkrótce okazało się, że są zmuszeni płacić czynsz w
    wysokości swoich poborów. Podniesienie standardu życia mieszkańców było
    uzasadnieniem podwyższenia przez nową właścicielkę stawki za metr
    kwadratowy z 2,5 do... 28,56 zł.

    Jednym z koronnych argumentów zwolenników reprywatyzacji jest wieloletni
    zastój w inwestycjach w kamienice w okresie gospodarowania nimi przez
    państwo i gminę. To właśnie między innymi fatalny stan kamienic często
    decydował o umieszczaniu w nich mieszkań socjalnych. - Cała warszawska
    Praga w 1944 r. była w dobrym stanie, zniszczyły ją powojenne rządy -
    grzmi Mirosław Szypowski. Potomkowie kamieniczników posiłkują się
    próbami dowodów, jakoby na kamienicach nie dało się zarobić. Nierzadko
    deklarują, że zupełnie nie zależy im na pieniądzach, lecz po prostu chcą
    odzyskać ,,ojcowiznę". Jednocześnie, często bezpośrednio po zakończeniu
    procesu reprywatyzacji, chętnie odsprzedają ową umiłowaną ojcowiznę
    firmom wyspecjalizowanym w wyciskaniu ostatnich groszy z lokatorów lub
    ich usuwaniu, by w miejscu mieszkań zorganizować biurowiec.

    Brudne chwyty

    Sytuacja, w której lokatorzy stają się przedmiotem swoistego handlu
    żywym towarem oznacza nieraz dopiero początek katorgi. Kamienicznicy nie
    przebierają w środkach, by się ich pozbyć. Weźmy przypadek kamienicy na
    Marysińskiej 22, przejętej przez Józefa Piaszczyńskiego, właściciela
    firmy ,,Kominiarz". Kamienicznik, chcąc się pozbyć lokatorów, posunął się
    m.in. do zmiany adresu budynku. W związku z nią miało nastąpić
    przemeldowanie mieszkańców, Piaszczyński powiadomił ich jednak o
    rzekomym obowiązku wymeldowania się, a następnie próbował pozbyć się
    jednej z rodzin, meldując w jej mieszkaniu swoją córkę, co było o tyle
    dziwne, że połowa lokali w owym czasie była pusta.

    Meldowanie rodziny w zamieszkałym lokalu to częsty sposób na pozbycie
    się osób, których nie można ot tak po prostu wyeksmitować. Rzekoma
    potrzeba zapewnienia mieszkania dla rodziny pozwala bowiem dość szybko
    pozbyć się dotychczasowych lokatorów, nawet jeśli sumiennie płacą
    czynsz. Są i jeszcze inne metody. Kiedy jednej z rodzin nie udało się
    pozbyć zawyżonym czynszem, wówczas właściciel sięgnął po ,,środki
    ostateczne": stopniowo odcinał prąd i wodę, następnie zatkał komin (czym
    o mało nie doprowadził do śmierci starszej kobiety), wreszcie -
    ,,nieznani sprawcy" zaczęli podrzucać śmieci i bazgrać po klatce schodowej.

    Podobna droga przez mękę stała się udziałem mieszkańców budynku przy
    Nabielaka 9. Marek Mossakowski poza sprawdzonymi metodami,
    przedstawionymi wyżej, próbował dostać się do mieszkania lokatorów
    broniących się przed wysiedleniem (nie mieli wyroku eksmisyjnego)
    odcinając zawiasy szlifierką kątową; przed wdarciem się do lokalu
    powstrzymała go policja. Co ciekawe, Mossakowski ani lokatorom, ani
    sądowi, przed którym toczy się rozprawa eksmisyjna, do dziś nie
    przedstawił dokumentów potwierdzających jego prawo własności budynku.

    Z kolei Robert J., właściciel kamienicy przy Konduktorskiej 18 i firmy
    Polskie Biura Rachunkowe, uznał za niepotrzebne centralne ogrzewanie w
    sezonie zimowym oraz zignorował wyrok sądu, który nakazał jego ponowne
    przyłączenie. W tym towarzystwie właściciel budynku przy Wspólnej 35 to
    istny baranek. Ograniczył się ,,zaledwie" do możliwie uciążliwego
    prowadzenia remontów kamienicy, która zgodnie z jego marzeniami miała
    się przeistoczyć w luksusowy biurowiec. No i zatrudnienia ochrony, która
    wpuszczała przychodzących do budynku według właścicielskiego uznania.

    Stawki większe niż życie

    Na samej Pradze do początku br. oddano prywatnym właścicielom 50
    kamienic, a 250 dalszych czeka na urzędnicze decyzje. Tylko w ubiegłym
    roku zwrócono w całej Warszawie ponad 300 majątków (w tym placów),
    łącznie - ok. 2,5 tys., zaś w kolejce na rozpatrzenie czeka 4,5 tys.
    podobnych wniosków. Należy się spodziewać, że reprywatyzacja może
    dotyczyć kolejnych 25-60 tys. nieruchomości.

    Nowi właściciele bez litości podnoszą czynsze, do poziomu nieosiągalnego
    dla mieszkańców, którzy w większości wprowadzali się do lokali
    komunalnych. Przykładem może być budynek przy Nowym Świecie 66, gdzie w
    ciągu trzech lat wzrosły one ponad dwunastokrotnie, osiągając 1 lutego
    2006 r. wysokość 43,96 zł za m2. Pierwszego września tegoż roku
    lokatorom skończył się trzyletni okres wypowiedzenia, w związku z czym
    właściciel zażądał od nich odszkodowań za bezprawne zajmowanie lokali, w
    wysokości 51 zł za m2.

    Dochodzi do tak kuriozalnych sytuacji, że właściciele życzą sobie samego
    czynszu 100 zł za metr. Ponieważ na otrzymanie mieszkania komunalnego
    szans właściwie nie ma, mieszkańcy popadają w spiralę zadłużenia. - W
    tej sytuacji nawet gdyby komuś udało się nabyć mieszkanie, to na jego
    hipotekę natychmiast wszedłby komornik, tytułem zadłużenia za
    odszkodowanie, które może sięgać nawet kilkudziesięciu tys. zł -
    wyjaśnia Ciszewski. - Takie sytuacje są rzadkością. Właściciele nie mogą
    sobie dowolnie podnosić czynszu, to reguluje ustawa o ochronie praw
    lokatora - uważa M. Kazimierczak. I dodaje: Najemcy muszą się liczyć z
    tym, że trzeba się zrzucić np. na remont dachu. Mieszkam we wspólnocie
    mieszkaniowej i my sami sobie ustanowiliśmy dość wysoki czynsz właśnie
    po to, by móc przeprowadzić remonty. To, czy jej opłaty przewyższają
    dochód rodziny, urzędniczka dyskretnie przemilczała. Mniejszym optymistą
    jest Jacek Wachowicz z Praskiej Wspólnoty Samorządowej. - Część
    właścicieli natychmiast po przejęciu budynku podnosi czynsze, i to w
    znaczący sposób. Robią to pomimo tego, że ludzie np. wodę mają na
    korytarzu - nie kryje zbulwersowania.

    Teoretycznie stawka za metr kwadratowy nie powinna przekroczyć 12 zł,
    stanowiących wartość odtworzeniową. - Można to jednak ominąć, powołując
    się na koszty remontu i/lub utrzymania. Lokator może skierować sprawę do
    sądu, gdzie właściciel powinien udowodnić, że tak wysoki czynsz jest
    zasadny. Procedura jest jednak długotrwała i nie gwarantuje sukcesu, a
    przez ten czas trzeba płacić - wyjaśnia mechanizm Piotr Ciszewski.

    By przeciwdziałać takim sytuacjom, Praska Wspólnota Samorządowa wyszła z
    propozycją dopłacania do mieszkań tym, których nie stać na horrendalne
    czynsze. - Oczywiście to nie może być rozwiązanie ostateczne - docelowo
    powinniśmy dążyć do budowania mieszkań komunalnych - zaznacza Wachowicz.
    To nie jedyne działania Wspólnoty w tej materii, ugrupowanie stara się
    m.in. o tanie kredyty dla mieszkańców Towarzystw Budownictwa Społecznego.

    Bez prawa do prawa

    Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów w liście otwartym do prezydent
    Warszawy z 21 kwietnia 2008 r. pisało m.in.: Każdemu z nas odebrana
    została godność osobista, w majestacie prawa odebrano nam nasze dobra
    materialne, a także prawo do obrony. W wyniku toczących się procesów
    administracyjnych oraz sądowych po kolei tracimy dachy nad głowami i
    meldunki - budynki, w których mieszkamy, są bowiem zwracane właścicielom
    prywatnym, zainteresowanym wyłącznie maksymalizacją zysków, a więc także
    opłat czynszowych. /.../ Jeśli ten proces będzie kontynuowany, to już
    wkrótce, jako osoby bezdomne i bez stałego zameldowania, nie będziemy
    mieli prawa do udziału w wyborach, nie rozliczymy się z fiskusem, nie
    będziemy mogli pracować ani założyć konta w banku.

    Lokatorzy oddani spadkobiercom wraz z budynkami, a następnie wraz z nimi
    odsprzedani, są rozgoryczeni obojętnością władz publicznych. Wielu z nas
    odbudowywało Warszawę, a dziś stoi na skraju bezdomności. Zostaliśmy
    potraktowani przedmiotowo i przekazywani z rąk do rąk bez informowania
    nas o tym. Państwo wyraziło zgodę, byśmy byli towarem, a także pozwoliło
    na haniebny handel nami. Jako przedmioty, w dodatku nikomu niepotrzebne,
    dla wszystkich władz, urzędów, a nawet administratorów budynków - nie
    jesteśmy stroną. /.../ My nie istniejemy. Ustawa, która miała nas chronić,
    odebrała nam nawet prawo wglądu do wydatków, jakie faktycznie ponosimy -
    czytamy we wspomnianym liście otwartym. Znamienne, że na ten aspekt
    problemu zwracali uwagę wszyscy moi rozmówcy - z wyjątkiem właścicieli i
    urzędników.

    Oskar Hejka, założyciel portalu www.obywatel24.pl,przedstawia mechanizm
    ,,przekazywania lokatora". - Kodeks cywilny zakłada, że w przypadku
    zmiany właściciela czy zarządcy budynku, następuje przekazanie umowy
    najmu. Przed reprywatyzacją każdy miał umowę na lokal komunalny. To
    pierwsze źródło problemu, drugim zaś jest orzeczenie Trybunału
    Konstytucyjnego, z którego wynika, że niektóre zapisy ustawy o ochronie
    praw lokatorów są niekonstytucyjne; m.in. podważył on mechanizmy
    regulowanej polityki czynszowej. Przypomina to nieco sytuację, w której
    ktoś wziął w banku kredyt na 30 lat i spłacał go wzorcowo przez dekadę.
    Po 10 latach bank orzeka, że środki na ów kredyt pochodziły z lokaty
    Iksa, w związku z czym teraz pieniądze spłacamy jemu, przy czym Iks
    podnosi oprocentowanie z 5 od 50%. My umowy mieliśmy podpisane z
    miastem, nie z nowym właścicielem. Nie rozumiem, czemu one przestają
    nagle obowiązywać, skoro nie złamaliśmy żadnych zapisanych w nich
    warunków - pyta retorycznie.

    Obywatele drugiej kategorii

    W obliczu bezprawia, które dotyka lokatorów, policja i sądy wykazują
    zadziwiającą bierność. Nawet kiedy dochodzi do próby włamania, jak w
    przypadku Mossakowskiego, funkcjonariusze reagują niezwykle opieszale. W
    tym konkretnym przypadku nie zatrzymali właściciela, który usiłował się
    włamać do cudzego mieszkania! Nie reagowali nawet, gdy w ich obecności
    groził lokatorom. Policjantom zwykle nie udaje się także wykryć sprawców
    zniszczenia klatki czy podrzucenia śmieci, zaś próby zastraszenia, a
    nawet pobicia są lekceważone. Zdarza się, że wezwany patrol nawet się
    nie pojawia.

    Niełatwo także zrozumieć działanie sądów. Choćby w przypadku mieszkańców
    z Konduktorskiej, którzy złożyli pozew w sprawie odcięcia im centralnego
    ogrzewania. Właściciel złożył wniosek o oddalenie, gdyż był w nim
    uwzględniony tylko on, podczas gdy drugim właścicielem jest jego żona.
    Lokatorzy wcześniej próbowali się dowiedzieć, kto jest rzeczywistym
    właścicielem budynku, jednak Robert J. im to uniemożliwiał. Sprawa
    toczyła się w grudniu, a więc już w sezonie grzewczym. Sąd przyznał
    rację właścicielowi i odroczył sprawę celem uzupełnienia pozwu do... maja.
    Kolejnej zimy sytuacja oczywiście się powtórzyła, skutkiem czego
    mieszkańcy przez dwa sezony ogrzewali się piecykami elektrycznymi, co
    znacząco podniosło koszty utrzymania. W tym samym czasie właściciel
    otwierał okna w pustych lokalach i na klatce schodowej, aby dodatkowo
    wyziębić budynek...

    Podczas procesu reprywatyzacyjnego mieszkańcy nie są dla miasta
    partnerem. Później - nie są nim dla właściciela. Gdy właściciele kierują
    sprawy o eksmisję, miasto jest powiadamiane z urzędu i z urzędu ma prawo
    włączyć się w proces. Sprawa wygląda zawsze tak samo: władze Warszawy
    korzystają ze swego uprawnienia i wnioskują o nieprzyznanie lokalu
    komunalnego lub socjalnego. W ten sposób podsądny niemal zawsze jest
    przegrany, gdyż właściciel ma prawo domagać się eksmisji lokatora, który
    nie płaci. Miasto wykazuje, że ma zbyt wysokie dochody, aby otrzymać
    komunalne mieszkanie. Zwykle jest jednak także za biedny, aby otrzymać
    kredyt na własne cztery kąty, więc ostatecznie kończy na bruku.- W
    Polsce mamy ustawę chroniącą zwierzęta przed złym traktowaniem,
    tymczasem ludzie z reprywatyzowanych kamienic nie mają żadnych praw,
    żadnej ochrony- zauważa Jacek Wachowicz. I dodaje: Nierówność
    właścicieli i lokatorów wynika nie tylko z różnic w majętności.
    Prezydent Gronkiewicz-Waltz wyznaczyła prawników pracujących w urzędzie
    do pomocy dla właścicieli. My po latach walki wyszarpaliśmy prawników
    dla lokatorów. Przeważnie są to jednak ludzie pracujący dla opieki
    społecznej, a to niestety słabi fachowcy.

    Lokatorom biada

    Aby wnieść sprawę do sądu, trzeba mieć pieniądze na pokrycie kosztów
    procesu. Osoby niezamożne mogą być z nich zwolnione, jednak o tym, kto
    jest wystarczająco biedny, aby ich nie ponieść, każdorazowo arbitralnie
    orzeka sąd. - Znam rodzinę, w której dochód na głowę wynosił 350 zł,
    lecz sąd uznał, że są zbyt bogaci, by zwolnić ich z opłat - podaje
    przykład Hejka. - Sądy są niekonsekwentne. Zarejestrowaliśmy
    stowarzyszenie i właściciel wytoczył mi i mojej rodzinie proces o
    eksmisję, ponieważ bez jego zgody... użyczyliśmy skrzynki pocztowej na
    rzecz stowarzyszenia. Osobny proces miałem ja, a osobno toczył się dla
    żony i dzieci, choć jego przyczyna była ta sama. Ja dostałem wyrok
    eksmisyjny, podczas gdy żona - nie. Nie wiadomo, na jakiej podstawie
    zapadły oba wyroki - relacjonuje Krzysztof Lewandowski ze stowarzyszenia
    Noakowskiego 16.Nierówności mają swoje źródło także w samym Kodeksie
    cywilnym. Jeżeli państwo czy gmina sprzedaje budynek, ma obowiązek
    zapewnić lokatorom inne lokum o podobnym standardzie i kosztach
    utrzymania. Jeśli jednak zbywa nieruchomość w inny sposób, wspomniany
    obowiązek nie istnieje.

    Zdaniem Oskara Hejki zapis ten jest niekonstytucyjny: Założyliśmy sprawę
    sądową przeciw ministrowi skarbu państwa. Uważamy, że to rząd jest
    winien tej sytuacji, ponieważ wypuścił bubel prawny. Obywatel nie może
    się w prosty sposób zwrócić do Trybunału Konstytucyjnego, więc liczymy
    na to, że na pierwszej rozprawie sędzia skieruje zapytanie prawne do TK,
    a ten orzeknie niekonstytucyjność tego zapisu, dzięki czemu przestanie
    on działać.

    Agata Nosal z Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej, organizacji
    zajmującej się m.in. obroną niezamożnych lokatorów przed wyrzuceniem na
    bruk, opowiada jedną z historii, jaka miała miejsce po sądowym wyroku
    eksmisyjnym. -Pięćdziesięcioletnie małżeństwo musiało wyprowadzić się z
    kamienicy. Nie otrzymali żadnego innego lokalu, więc stanęło na tym, że
    każde z nich musiało zamieszkać ze swoimi rodzicami. Teraz spotykają się
    w parkach. Wyprowadzając się do ciasnych mieszkań swoich rodziców nie
    mogli zabrać większości dobytku, na który pracowali całe życie, ponieważ
    nie byłoby gdzie go wstawić. Znaczną jego część rozdali za darmo, by nie
    wpadł w ręce kamienicznika - mówi.

    Agata Nosal twierdzi, że choć polskie prawo zabrania eksmisji ,,na bruk",
    przepisy można ominąć. - Eksmisja może nastąpić do lokalu tymczasowego,
    którym najczęściej jest hotel robotniczy, opłacony na miesiąc przez
    kamienicznika. Po miesiącu lokatorzy muszą płacić sami, a jeśli ich na
    to nie stać, to... do widzenia, hotel nie ma obowiązku nikomu zapewniać
    dachu nad głową. Są jeszcze prostsze metody. Ostatnio były próby
    przeniesienia mieszkańców bezpośrednio do noclegowni dla bezdomnych lub
    placówek MONAR-u - relacjonuje.Podstawą eksmisji może być niepłacenie
    czynszu przez trzy miesiące. Aby ułatwić sobie zadanie, niektórzy nowi
    właściciele nie informują o sposobach dokonywania wpłat, np. nie
    udostępniając, nawet na wyraźną prośbę, numeru konta. Po trzech
    miesiącach mogą naliczyć karne odsetki i wystąpić o eksmisję.

    Efektem wszystkich opisanych działań jest stopniowe opuszczanie
    reprywatyzowanych budynków przez ich dotychczasowych najemców. Ci,
    którzy zostają, poza utratą wiary w sprawiedliwość, tracą także zdrowie,
    a nawet życie. - My to jeszcze jakoś wytrzymujemy, ale starsi ludzie -
    nie. Ostatnio dwie sąsiadki zaangażowane w nasze działania zmarły na
    atak serca. Wiadomo, że żaden lekarz nie orzeknie, że to wina
    kamienicznika i jego metod, ale myślę, iż nie pozostaje to bez związku,
    tym bardziej, że jedna miała dopiero 40 lat - dzieli się swymi uwagami
    Lewandowski. Podobny przypadek opisuje Oskar Hejka w przypadku kamienicy
    na Nowym Świecie 24.

    Z czasem zostają tylko ci naprawdę najbardziej zacięci i w najbardziej
    beznadziejnej sytuacji. Prezes OPOR, który jest jednocześnie prezydentem
    Polskiej Unii Właścicieli Nieruchomości, mówi o nich w ostrych słowach:
    To czarne owce. Oni nam, porządnym właścicielom, przyprawiają kłopotów,
    psują nam opinię. Ich działania są niemoralne i niezgodne z prawem.
    Równie wymowne są inne jego słowa, przyjęte za swoiste antymotto przez
    redakcję portalu Lokatorzy.pl: Zamiast biadolić nad rzekomą krzywdą,
    jaka spadła na lokatorów, to państwo powinno wznieść wszystkim
    właścicielom nieruchomości w Polsce symboliczny pomnik wdzięczności z
    napisem na cokole: ,,Tym, co dali współbraciom dach nad głową -
    wdzięczne Państwo". Proste, prawda?

    Lokatorska samoobrona

    Coraz bardziej agresywne postępowanie kamieniczników - oraz obojętność
    urzędników - sprawiają, że budzi się społeczny opór. Mieszkańcy mający
    kłopoty z nowymi właścicielami zakładają portale internetowe, blokują
    ulice, pikietują urząd miasta, wydają swoją prasę (,,Sprawa Lokatorska"),
    zrzeszają się w stowarzyszenia, jak Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów.

    Ponieważ ludzi z podobnymi kłopotami przybywa bardzo szybko, rośnie
    zapotrzebowanie na pomoc prawną. Jako że mieszkańców rzadko kiedy stać
    na adwokata, a sądy sporadycznie przyznają takowego z urzędu (Pani jest
    bystrą osobą, da pani sobie radę - miała usłyszeć jedna z kobiet, wobec
    której toczyło się postępowanie o eksmisję; oczywiście właściciel miał
    pomoc mecenasa), toteż ci, którzy już ,,coś wiedzą", dzielą się
    informacjami z kolejnymi osobami. - Coraz częściej dzwonią do mnie
    ludzie z różnych stron Polski i pytają, co robić - mówi Hejka. Tam,
    gdzie wiedza oparta na własnym doświadczeniu nie wystarczy, w miarę
    możliwości ugrupowania lokatorskie kierują pomoc prawną zawodowych
    prawników.

    Bardzo ciekawą inicjatywą było skierowanie przez WSL listu otwartego do
    posłów, w którym zadano pytania m.in. o możliwość powstrzymania
    dowolnego podnoszenia czynszów i eksmisji lokatorów na bruk, o
    zabezpieczenia dla mieszkańców, którzy tracą dom nad głową, wsparcie
    państwa dla budowy mieszkań komunalnych i TBS-ów. Odpowiedziała nań
    zaledwie szóstka parlamentarzystów. Alicja Dąbrowska i Witold Namyślak z
    klubu Platformy Obywatelskiej niezależnie od siebie wystosowali
    interpelacje do ministra infrastruktury, w których pytają o problemy
    trapiące lokatorów i o to, jak rząd ma zamiar je rozwiązać. Podobnie
    zachowała się Krystyna Łybacka (Lewica, ówcześnie - LiD), z tym, że
    swoje pismo skierowała do ministerstwa pracy i polityki społecznej.
    Jednocześnie jej asystent zadeklarował chęć współpracy w celu
    poprawienia losu lokatorów czynszówek. Antoni Macierewicz (Prawo i
    Sprawiedliwość) odpowiedział krótkim listem, w którym obiecał zająć się
    sprawą, jeśli dostanie konkretne propozycje do przedstawienia na
    sejmowej sali. Równie krótki był list od Jana Widackiego(LiD; obecnie -
    Stronnictwo Demokratyczne), który odpisał, że jego ugrupowanie popiera
    budowę mieszkań komunalnych i utworzenie na ten cel specjalnego
    funduszu. Poseł PO Arkadiusz Litwiński zbagatelizował bolączki
    lokatorów, nie dostrzegając większych problemów tej grupy.

    Środowiska lokatorskie często deklarują, że nie są przeciwne
    reprywatyzacji, a jedynie obecnemu sposobowi jej przeprowadzania:
    oddawaniu budynków potomkom dawnych właścicieli wraz z lokatorami, co
    skutkuje ludzkimi tragediami. - Nie tędy droga, najpierw mieszkańców
    trzeba wyprowadzić do innego domu - twierdzi Jacek Wachowicz. Podobnego
    zdania jest Krzysztof Lewandowski: Jeżeli państwo popełniło błąd i teraz
    chce go naprawić, to chyba nie powinno się to odbywać naszym kosztem.
    Lokatorzy powinni otrzymywać inne mieszkania, o podobnym standardzie i
    czynszu.

    Musimy to załatwić

    - Nie jesteśmy pieniaczami, którzy chodzą po sądach, bo lubią.
    Procesowanie się jest ostatnią rzeczą, jaką chcielibyśmy rozbić. Mnie
    osobiście stać na czynsz, jaki płacę, ale mam już dość słuchania w
    telewizji, że znowu kogoś wyrzucono- wyjaśnia Oskar Hejka. Problemy
    lokatorów reprywatyzowanych budynków komentuje krótko: Ktoś to musi
    załatwić. Nie oznacza to bynajmniej, że obywatele mają na to biernie
    czekać. - Jesteśmy na początku budowania demokracji i od nas zależy, czy
    za 20-40 lat będziemy żyli w państwie prawa, czy w republice bananowej.

    Konrad Malec
    współpraca Marta Kasprzak

    Zdjęcie w tle: Tomasz Chmielewski



    Tekst pierwotnie ukazał się w Magazynie OBYWATEL nr 3 (47) 2009.


  • 2. Data: 2019-12-30 20:14:24
    Temat: Re: Zreprywatyzowani
    Od: RadoslawF <r...@g...com>

    W dniu 2019-12-30 o 17:55, u2 pisze:

    Pozwolę sobie przypominać ze jesteś tym palantem od niechcianej
    prasówki i kretynem który nie potrafi się zastosować do swojej rady
    czyli do ustawienia filtra na oponenta.


    Pozdrawiam


  • 3. Data: 2020-01-01 23:37:05
    Temat: Zreprywatyzowani
    Od: m...@g...com

    "wszystkich nas [nie?] wsadza..."
    https://www.m.pch24.pl/wszystkich-nas-zamknijcie,513
    33,i.html
    https://www.tysol.pl/podstrona.php?artId=8606&fb_com
    ment_id=1447015808691786_1447021802024520

strony : [ 1 ]


Szukaj w grupach

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1