-
1. Data: 2016-04-23 23:36:06
Temat: Pierworodny Wałęsy - pamięci Grzesia Lewandowskiego
Od: Animka <a...@t...wp.pl>
Nazywał ją Wandula. Nie lubiła tego. Była biedna, jak przysłowiowa mysz
kościelna. Wraz z przykutą do łóżka matką, ojcem, który choć pracował,
to lubił zaglądać do kieliszka, trójką rodzeństwa i dziadkiem mieszkała
w walącej się lepiance we wsi Zapusta. Marzyła o kawalerze, który wyrwie
ją z takiego życia. Nie to, żeby liczyła na księcia na białym koniu, ale
w ogóle na kogoś, kto się nią zainteresuje.
Lech Wałęsa pracował wówczas w Państwowym Ośrodku Maszynowym w
Łochocinie. On i jego bracia, zresztą karani nieraz sądownie, znani byli
z awanturnictwa. Nazywali ich nawet "sztacheciarzami", bo wyrywali
sztachety z płotów, kiedy dochodziło do bójek. Praca w POM-ie dała
znanemu z zarozumialstwa Lechowi Wałęsie jeszcze więcej powodów do
bufonady. Posada w takiej państwowej instytucji pozwalała mu "kombinować
lewizny", jak również dorabiać na boku za butelkę alkoholu. Stała praca
sprawiała też, że dziewczęta patrzyły na niego nieco łaskawiej. Była tam
jakaś afera z kradzieżą przez Wałęsę silnika elektrycznego, ale kiedy
milicjanci po rewizji w domu Wałęsów nic nie znaleźli, postępowanie
zostało umorzone.
Był rok 1962. Wanda Lewandowska miała 18 lat, kiedy zainteresował się
nią dziewiętnastoletni Lech Wałęsa. Choć ponoć ładna i skromna, to Lech
wstydził się jej biedy. Zachodził do niej po zmroku i niechętnie
przyznawał się do tego związku. Kiedy zaszła w ciążę rzucił ją i nie
uznał dziecka. Potem w ogóle wyjechał i nikt nie wiedział dokąd. W
grudniu 1963 w szpitalu we Włocławku Wanda urodziła syna. Mówili, że to
było śliczne dziecko. Nadała mu imię Grzegorz i swoje nazwisko. Nie
szukała Lecha, nie występowała o alimenty. To była prosta wiejska
dziewczyna. Nie miał jej kto doradzić, co robić w tak trudnej sytuacji.
Do tego doszedł wiejski ostracyzm, wyrzuty ojca, samotność, brak środków
do życia...
Kiedy trochę oswoiła sytuację, Grześ już chodził. Pod wpływem sąsiadek
pojechała prosić o pomoc do Popowa, do matki Lecha, Feliksy. Ta
wyrzuciła ją za drzwi.
Latem 1967 Grześ miał trzy i pół roku. Pewnego dnia poszedł z ciotecznym
bratem na ryby. Tam zsunął się ze skarpy, wpadł do wody i, zanim
przyszła pomoc, utonął. Sąsiedzi pamiętają potworny krzyk Wandy. Tuląc
zwłoki dziecka, wyła z bólu. Przed pogrzebem prosiła sąsiadki, żeby
zamiast kwiatów dały jej pieniądze, bo nie miała na trumienkę. Nie miała
też na karawan, więc trumnę powiózł jeden z sąsiadów.
Wanda Lewandowska jakoś powiadomiła Wałęsę o śmierci syna. Trzeba
przyznać, że przynajmniej na pogrzebie się pojawił. Trochę
przestraszony, stał z tyłu w ciemnych okularach. Omal nie doszło do
linczu, tak jego widok zdenerwował sąsiadów. Ktoś kazał mu wziąć Wandę
pod rękę, żeby nie szła za trumną syna sama, ale ona odepchnęła go. Na
tabliczce przy krzyżu był napis "Grzegorz Wałęsa. Żył lat 4".
Po śmierci Grzesia Wanda wyszła za mąż i na zawsze wyjechała z rodzinnej
wsi.
Paweł Zyzak, który w swojej wydanej w 2009 roku książce "Wałęsa. Idea i
historia" przypomniał o sprawie nieślubnego syna "wielkiego Lecha"
został osądzony od czci i wiary. Stracił pracę w IPN-ie, został
magazynierem w supermarkecie, grożono mu procesami. Pamiętam nawet jakąś
recenzję Piotra Gontarczyka, który krytykuje metodologię Zyzaka. Wałęsa
oczywiście oburzony wypierał się pierworodnego syna, ale procesu nigdy
Zyzakowi nie wytoczył. Kiedy już emocje trochę opadły lokalni
dziennikarze zaczęli drążyć sprawę Grzesia. Nie trzeba było dużo zachodu
by dotrzeć do świadków potwierdzających, ze na cmentarzu w Chełmicy
Dużej jest pochowany syn Wałęsy.
Przedwczoraj byłam na spotkaniu ze Sławomirem Cenckiewiczem. Autor
książki "Wałęsa. Człowiek z teczki" zadedykował swe dzieło pamięci
Grzegorza Lewandowskiego. To, czego dowiedziałam się na spotkaniu i
uzupełniłam przeczytawszy rozdział o Grzesiu, zjeżyło mi wlosy na
głowie. Otóż grób tego nieszczęsnego dziecka po objęciu posady tatusia w
Belwederze, został praktycznie zlikwidowany. Kiedy zniknęła tabliczka z
nazwiskiem i drewniany krzyż, skoligacony z Lewandowskimi Leszek
Śmiechowski postawił na grobie znaleziony na cmentarnym śmietniku
krucyfiks z pręta zbrojeniowego. Można go zobaczyć na zdjęciu w książce
Cenckiewicza, ale z tego co mówił autor wynika, że ten krzyż również
został usunięty. Obok zadbanych grobów innych dzieci leży pierworodny
syn byłego prezydenta tego kraju, a jego grób powoli zrównuje się z
ziemią, jak coraz mniej bolesny wyrzut sumienia. Tymczasem tatuś nie
wyjmuje z klapy wizerunku Matki Boskiej.
Sławomir Cenckiewicz pukał do różnych drzwi - proboszcza, wójta, IPN-u.
Wszyscy nabierają wody w usta, nikt nie chce udostępnić danych o
Grzesiu. W IPN-ie takich danych po prostu nie ma. Wójt odpowiedział w
oficjalnym piśmie, że na podstawie przepisów o ochronie danych
osobowych, można udostępnić dane osób zmarłych, ale dane dotyczące
rodziców zmarłego podlegają ochronie, chyba, ze są to osoby publiczne.
Oczywiście wniosek jest taki, że żadne z rodziców Grzesia osobą
publiczną nie jest. Poza tym według pokrętnej logiki wójta tabliczki na
grobie umieścić nie wolno, gdyż nie wolno udzielać informacji o zmarłym
n.p. dotyczącej daty jego urodzin i śmierci, gdyż nie był on osobą
publiczną.
Sławomir Cenckiewicz złożył odwołanie od decyzji pana wójta. Postanowił
walczyć o przywrócenie podstawowej godności synowi Wałęsy - imienia i
nazwiska na opuszczonej mogile.
http://naszeblogi.pl/41697-pierworodny-walesy-pamiec
i-grzesia-lewandowskiego
Ostatnio czytalam, że Grześ ma już postawiony mały pomniczek dzięki panu
Ceckiewiczowi i księdzu.